tyle jasno, ze mozna rozpoznac ksztalty, ale nie kolory.
Usiadl i zaczal sie myc. Wokol niego krecily sie szczury. Ruszaly sie bardzo, bardzo wolno. Nic go nie obchodzily. Bylo tez dwoje ludzi. Najwyrazniej uwazali, ze cos musza robic, i to wlasnie robili. Poruszali sie w ciszy, niczym duchy. Maurycy nie musial nic robic. To mu bardzo odpowiadalo. Oko juz go nie bolalo, skora tez nie. Pazury nie byly polamane, co oznaczalo duza poprawe od czasu, gdy im sie przygladal po raz ostatni.
Teraz, kiedy sie nad tym zastanawial, nie byl calkiem pewny, co sie ostatnio wydarzylo. Najwyrazniej cos wyjatkowo zlego. Obok lezalo cos, co mialo jego ksztalt, niczym trojwymiarowy cien. Odwrocil lebek, kiedy w niemym swiecie uslyszal jakis halas.
Cos poruszalo sie w poblizu sciany. Niewielka postac zblizala sie do malego tobolka, ktorym byl Niebezpieczny Groszek. Postac byla wielkosci szczura, ale wygladala znacznie realniej niz pozostale znajdujace sie w pomieszczeniu szczury, a poza tym, w odroznieniu od nich, miala na sobie czarny plaszcz.
Szczur w ubraniu, pomyslal Maurycy. Ale ten szczur nie przypominal zadnej postaci z ksiazki o panu Kroliku. Na ramieniu niosl miniaturowa kose. Spod kaptura wylanial sie koscisty szczurzy nos i szczurza czaszka.
Ludzie biegajacy tam i z powrotem z wiadrami nie zwracali na te postac uwagi. Inne szczury tez nie. Czasem nawet przez nia przechodzily. Tak jakby ten szczur i Maurycy znajdowali sie w innym, wlasnym swiecie.
To Kosciany Szczur, pomyslal Maurycy. Ponury Piskacz. Przyszedl po Niebezpiecznego Groszka. Po tym wszystkim, co przeszedlem? To sie nie moze stac! Wyskoczyl w powietrze i wyladowal na Koscianym Szczurze. Malenka kosa potoczyla sie po podlodze.
— No dobrze, moj panie, posluchamy, jak przemawiasz — zaczal Maurycy.
PIII…!
Do Maurycego dotarlo, ze popelnil zbrodnie.
Jakas dlon zlapala go za kark i podniosla w gore, wyzej i wyzej, a wreszcie odwrocila go do gory nogami. W jednej chwili przestal sie szamotac.
Trzymal go ktos duzy, o ksztalcie czlowieka, ale w takim samym czarnym plaszczu i z duzo wieksza kosa, za to z calkowitym brakiem skory na twarzy. Mowiac otwarcie — na twarzy brakowalo po prostu twarzy, byla tylko kosc.
ZANIECHAJ ATAKOWANIA MOJEGO POMOCNIKA, odezwal sie Smierc.
— Oczywiscie, panie Smierc, sir! Juzzaniechalempanie! — odparl szybciutko Maurycy. — Bezproblemupanie.
NIE WIDZIALEM CIE OSTATNIMI CZASY, MAURYCY.
— Nie, sir — odparl nieco swobodniej Maurycy. — Bylem bardzo ostrozny, sir. Rozgladalem sie na obie strony, zanim przeszedlem przez jezdnie i w ogole.
ILE CI JESZCZE ZOSTALO?
— Szesc, sir. Szesc. Bardzo zdecydowanie szesc zyc, sir.
Smierc wygladal na zdziwionego.
PRZECIEZ W ZESZLYM TYGODNIU PRZEJECHALA CIE CIEZAROWKA.
— Ledwie mnie musnela. Udalo mi sie zwiac bez wiekszej szkody, sir.
NAPRAWDE?
— Oj…
TO BY OZNACZALO, ZE ZOSTALO CI PIEC ZYC, MAURYCY DO DZIS. ZACZYNALES Z DZIEWIECIOMA.
— Zgoda, sir. W porzadku. — Maurycy przelknal sline. Przeciez nie mogl nie sprobowac. — Wiec powiedzmy, ze zostaly mi trzy, dobrze?
TRZY? PRZYSZEDLEM, ZEBY CI ZABRAC TYLKO JEDNO. NIE MOZESZ STRACIC WIECEJ NIZ JEDNO ZYCIE ZA JEDNYM RAZEM, NAWET JESLI JESTES KOTEM. WIEC ZOSTAJA CI CZTERY.
— Ale ja chce, zeby pan zabral dwa — pospiesznie rzekl Maurycy. — Dwa moje i rezygnujesz z niego.
I Smierc, i Maurycy patrzyli na Niebezpiecznego Groszka, wokol ktorego zgromadzilo sie kilka innych szczurow.
JESTES PEWIEN? — zapytal Smierc. TO JEST SZCZUR.
— Oczywiscie, sir. Dlatego to wszystko stalo sie tak skomplikowane.
NIE MOZESZ WYJASNIC?
— No wlasnie. Nie wiem dlaczego, sir. Wszystko sie poplatalo.
TO BARDZO NIEPODOBNE DO TAKIEGO KOTA JAK TY, MAURYCY. JESTEM ZADZIWIONY.
— Wlasciwie ja tez. Mozna powiedziec, ze jestem w szoku, sir. Chcialbym tylko, by nikt sie o tym nie dowiedzial.
Smierc opuscil Maurycego na podloge, tuz kolo jego ciala.
NIE POZOSTAWIASZ MI WIELKIEGO WYBORU. SUMA SIE ZGADZA, NAWET JESLI JEST TO ZADZIWIAJACE. PRZYSZLISMY PO DWA I DWA ZABIERZEMY… ROWNOWAGA JEST ZACHOWANA.
— Czy moge zadac pytanie? — zapytal Maurycy, gdy Smierc odwracal sie, by odejsc.
MOZESZ NIE OTRZYMAC ODPOWIEDZI.
— Czy jest, byc moze, jakis Wielki Kot w Niebie?
ZNOWU ZADZIWIASZ MNIE, MAURYCY. OCZYWISCIE, ZE NIE MA KOTA BOGA. TO ZBYT PRZYPOMINALOBY… PRACE.
Maurycy skinal lebkiem. Warto byc kotem. Nie tylko masz dziewiec zyc, ale i teologia jest duzo prostsza.
— Zapomne o tym, prawda? — zapytal jeszcze. — Inaczej to byloby zbyt krepujace.
OCZYWISCIE, ZE ZAPOMNISZ, MAURYCY.
Swiat nabral kolorow. Maurycy poczul, ze Keith go glaszcze. Kazdy kawaleczek Maurycego bolal go i mu dokuczal. Jak futro moze bolec? I lapki wolaly o pomste do Maurycego, jedno oko zamienilo sie w kawalek lodu, za to w plucach szalal ogien.
— Myslelismy, ze nie zyjesz! — powiedzial Keith. — Malicia miala zamiar wyprawic ci pogrzeb w kacie ogrodu. Podobno ma juz czarny welon.
— W tej torbie na przygody?
— Oczywiscie — odparla Malicia. — Wyobrazmy sobie, ze wyladowalibysmy na tratwie plynacej rzeka pelnych krwiozerczych…
— Tak, tak, dzieki — wymruczal Maurycy.
Smierdzialo spalenizna, dymem i brudna para.
— Nic ci nie jest? — Keith wygladal na zatroskanego. — Stales sie czarnym kotem, ktory przynosi szczescie!
— Cha, cha, jasne, cha, cha — zasmial sie ponuro Maurycy. Podniosl sie na lapki. Kazde drgnienie wywolywalo bol. — Czy z malym szczurkiem wszystko w porzadku? — zapytal, probujac rozejrzec sie dookola.
— Wygladal tak samo niezywo jak ty, ale kiedy go niesli, wykaslal mnostwo blota. Nie jest z nim najlepiej, ale lepiej niz bylo.
— Wszystko dobre, co sie dobrze… — zaczal Maurycy i nagle skrzywil sie z bolu. — Nie moge obrocic glowy — powiedzial.
— Bo jestes caly pokasany przez szczury. — Jak wyglada moj ogon?
— Prawie caly jest na miejscu.
— Swietnie. Wszystko dobre, co sie dobrze konczy. Przygoda zakonczona, czas na herbatke i slodkie buleczki, jak mawiaja mile dziewczynki.
— Nie — sprzeciwil sie Keith. — Wciaz grozi nam zaklinacz.
— Nie moga mu po prostu dac dolara za fatyge i odeslac z powrotem?
— Zaklinacza szczurow tak sie nie traktuje.
— Nieprzyjemniaczek, co?
— Nie wiem. Sadzimy jednak, ze ma kilka przykrych cech. Ale mamy plan.
— Ty masz plan? — burknal Maurycy. — Ty go ulozyles?
— Ja, Ciemnaopalenizna i Malicia.
— Zreferuj mi swoj wspanialy plan — westchnal Maurycy.
— Zamierzamy trzymac kiikiisy zamkniete w klatkach. Kiedy zaklinacz zacznie grac na fujarce, nie wyjdzie za