mi!
— Wygladal na dosc powolnego balwierza — powiedzial sierzant, podazajac biegiem za burmistrzem.
— W Klotzu burmistrz nie powital zaklinacza od razu, ten zagral na fujarce i zamienil go w… borsuka — odparl burmistrz, otwierajac energicznie kredens. — Tu sa… pomoz mi, dobrze?
Prawie bez tchu zjawili sie na placu. Zaklinacz siedzial na laweczce przy fontannie, otoczony sporym tlumkiem trzymajacym sie w bezpiecznej odleglosci. Przygladal sie z uwaga polowce parowki nadzianej na widelec. Kapral Knopf stal obok niego niczym uczniak, ktory dowiedzial sie wlasnie, ze praca pisemna, ktora oddal, jest nie najlepsza, i zaraz sie dowie, jak naprawde jest zla.
— I to nazywacie…? — zaklinacz zawiesil glos.
— Parowka, sir — wymruczal kapral Knopf.
— Ach, wiec myslicie, ze parowka to cos takiego?
Tlumek az westchnal. Lsniacy Zdroj byl bardzo dumny ze swej tradycyjnej wieprzowo-nornicowej parowki.
— Tak jest, sir — odparl sierzant Knopf.
— Ciekawe — uznal zaklinacz. Nastepnie zwrocil sie do burmistrza: — A pan jest…?
— Jestem burmistrzem tego miasta i…
Zaklinacz powstrzymal go dlonia, po czym wskazal siedzacego na wozie staruszka, ktory usmiechal sie szeroko.
— Moj agent to zalatwi — rzekl. Wyrzucil parowke, oparl nogi na drugim krancu lawki i polozyl sie, naciagajac kapelusz na twarz.
Burmistrz spurpurowial. Sierzant Doppelpunkt pochylil sie do niego.
— Prosze pamietac o borsuku, sir! — wyszeptal.
— Ach… tak… — Burmistrz pomaszerowal w kierunku wozu, usilujac zachowac resztke godnosci. — Oplata za wyprowadzenie z miasta szczurow, jak rozumiem, wynosi trzysta dolarow — zwrocil sie do staruszka.
— W takim razie zrozumiesz tez wszystko, co ci teraz powiem — odparl staruszek. Zerknal do rozlozonego na kolanach notesu. — Zobaczmy… oplata za wezwanie… plus specjalny dodatek ze wzgledu na dzien swietego Prodnicego… plus podatek od fujarek… miasto wyglada na sredniej wielkosci, wiec tyle jeszcze… za zuzycie wozu… koszty transportu dolar za mile oraz wszelakie wydatki, podatki i dodatki… — Podniosl wzrok. — No to dla rownego rachunku niech bedzie tysiac dolarow, zgoda?
— Tysiac dolarow? My nie mamy tysiaca dolarow! To przechodzi ludzkie…
— Borsuk, sir — wysyczal sierzant.
— Nie mozecie zaplacic? — zapytal staruszek.
— Nie mamy takich pieniedzy. Wydalismy mnostwo, sprowadzajac jedzenie!
— W ogole nie macie pieniedzy? — zapytal staruszek.
— Suma, ktora wymieniles, jest niewyobrazalna.
Staruszek podrapal sie po brodzie.
— Hmmm — wymruczal do siebie. — Widze, ze sytuacja robi sie powazna, gdyz… pozwol, ze policze. — Zerknal na moment do swego notesu. — Juz teraz jestescie nam winni czterysta szescdziesiat siedem dolarow i dziewiecdziesiat pensow za wezwanie, koszty transportu i takie tam pozostale.
— Co? Jeszcze nawet nie zagral jednej nuty!
— Tak, ale jest gotow to zrobic w kazdej chwili. Przebylismy do was kawal drogi. Nie mozecie zaplacic? Musiala zajsc jakas pomylka. W takim razie on musi cos wyprowadzic z miasta. Inaczej rozejda sie plotki i nikt juz nigdy nie okaze mu szacunku. A jesli nie masz szacunku, to nie masz nic. Zaklinacz, ktorego nie otacza podziw, jest…
— …smieciem — odezwal sie ktos. — Ja uwazam, ze to smiec.
Zaklinacz przesunal w gore rondo swego kapelusza.
Tlum rozstapil sie pospiesznie przed Keithem.
— Tak? — mruknal zaklinacz.
— Nie przypuszczam, zeby jego fujarki posluchal choc jeden szczur — mowil dalej chlopiec. — To oszust i bufon. Ide o zaklad, ze ja wyprowadze z miasta wiecej szczurow niz on.
Czesc gapiow zaczela sie chylkiem wycofywac z placu. Nikt nie chcial byc w poblizu, kiedy zaklinacz straci nerwy.
Zaklinacz spuscil nogi na ziemie i poprawil kapelusz.
— Jestes zaklinaczem szczurow, dzieciaku?
Keith wyprostowal sie dumnie.
— Tak. I nie nazywaj mnie dzieciakiem… stary.
Zaklinacz usmiechnal sie szeroko.
— Aha — powiedzial. — Wiedzialem, ze mi sie tu spodoba. I potrafisz zmusic szczury do tanca, dzieciaku?
— Lepiej niz ty.
— Chyba mnie wyzywa na pojedynek — rzekl zaklinacz.
— Zaklinacz nie przyjmie wyzwania od… — odezwal sie staruszek z wozu, ale zaklinacz szczurow uciszyl go machnieciem dloni.
— Wiesz co, dzieciaku, to nie zdarza mi sie po raz pierwszy. Bywa, ide sobie ulica i nagle ktos krzyczy: „Wyciagnij swoja fujarke, panie!”. Odwracam sie i zawsze widze dzieciaka z glupkowata mina. Nie chce, by ktos powiedzial, ze wykorzystuje swoja przewage, wiec jesli mnie teraz przeprosisz, pozwole ci odejsc na tylu nogach, na ilu tu podszedles…
— Boisz sie! — Malicia wystapila z tlumu.
— Ach tak? — zaklinacz usmiechnal sie teraz do niej.
— Tak, poniewaz kazdy wie, co sie zaraz wydarzy. Pozwol, ze zapytam tego chlopca wygladajacego na glupka, ktorego nigdy wczesniej nie widzialam: Jestes sierota?
— Tak — odparl Keith.
— Czy wiesz cos na temat swojego pochodzenia?
— Nie.
— Aha! — wykrzyknela Malicia. — Oto ostateczny dowod. Wszyscy wiemy, co sie dzieje, kiedy pojawia sie tajemniczy sierota i wyzywa na pojedynek kogos duzego i poteznego, prawda? Nie moze nie wygrac i tyle.
Spojrzala z triumfem na twarze zebranych ludzi. Tlum jednak nie wygladal na przekonany. Ci ludzie nie przeczytali tylu ksiazek co Malicia i wyciagali wnioski raczej z wydarzen dnia codziennego, ktore mowily, ze jesli ktos jest maly i wystepuje przeciwko komus duzemu, zostaje najczesciej usmazony na wolnym ogniu, i choc ogien jest wolny, dzieje sie to predziutko.
Jednak ktos z tylu krzyknal:
— Dac chlopakowi szanse! Przynajmniej bedzie tanszy!
A ktos inny dodal:
— Co racja, to racja!
A jeszcze inny wykrzyknal:
— Zgadzam sie z tymi dwoma, co krzykneli przede mna!
I najwyrazniej nikt nie zauwazyl, ze wszystkie te okrzyki nadeszly z poziomu tuz nad ziemia, a miejsca, z jakiego dochodzily, dziwnie pokrywaly sie z miejscami, w jakich znajdowal sie w danej chwili obszarpany kot bez polowy siersci. Natomiast rozlegl sie ogolny pomruk, nie zeby jakies konkretne slowa, nic, do czego by sie mogl przyczepic zaklinacz, gdyby sie naprawde rozgniewal, ale mruczenie, ktore wskazywalo, ze choc nikt nie chce nikogo obrazic, i biorac pod uwage kazdy punkt widzenia, i zestawiajac jedno z drugim, i porownujac jedno do drugiego, dajmy chlopcu szanse, oczywiscie jesli pan nie ma nic przeciwko temu i w ogole prosze sie nie gniewac.
Zaklinacz wzruszyl ramionami.
— A niech tam — powiedzial. — Przynajmniej bedzie o czym opowiadac. Co dostane, jak wygram?
Burmistrz odkaszlnal.
— Chyba w takich sytuacjach zwyczajowo dostaje sie reke corki? — zapytal nie bardzo wiadomo kogo. — Ona ma bardzo zdrowe zeby i bedzie dob… no, zona dla kazdego, kto ma mnostwo miejsca na ksiazki.
— Ojcze! — wykrzyknela Malicia.