Aha. Czyli to miala byc taka rozmowa…
Inny glos, starczy, zgrzytliwy i sapiacy, powiedzial:
— Gdzie jest wielki… wezyr?
— Oddalil sie do swych komnat, o wspanialy. Wyjawil, ze boli go glowa.
— Wezwijcie go… natychmiast.
Rincewind, z nosem przycisnietym mocno do podlogi, doszedl do kolejnych wnioskow. Wielki wezyr zawsze zle wrozyl; na ogol oznaczal, ze pojawia sie propozycje dzikich koni i rozgrzanych do czerwonosci lancuchow. A kiedy kogos nazywano „o wspanialy”, bylo wlasciwie pewne, ze nie warto sie odwolywac.
— To jest… buntownik, nieprawdaz? — Zdanie to zostalo raczej wychrypione niz wypowiedziane.
— Rzeczywiscie, o wspanialy.
— Mysle, ze chetnie przyj… rze sie blizej.
Rincewind uslyszal pomruk dowodzacy, ze grupa osob zostala zaskoczona tym zadaniem. Potem zgrzytnely przesuwane meble. Mial wrazenie, ze na granicy pola widzenia dostrzega koldre. Widocznie ktos pchal lozko…
— Niech on… wstanie.
Bulgot w srodku zdania przypominal resztke wody splywajaca z wanny do otworu sciekowego. Chlupotal niczym cofajaca sie fala.
Po raz kolejny Rincewind dostal kopniaka w nerki, polecenie wyrazone w prostym esperanto brutalnosci. Wstal.
To rzeczywiscie bylo loze, i to chyba najwieksze, jakie w zyciu ogladal. Na nim, okryty brokatami i niemal zagubiony wsrod poduszek, lezal starzec. Rincewind nie widzial jeszcze czlowieka wygladajacego na tak chorego. Starzec mial twarz blada z zielonkawym odcieniem; zyly pod skora dloni przypominaly robaki w sloju.
Cesarz mial wszystkie charakterystyczne cechy trupa, tyle ze — jak sie okazalo — wyjatkowo zywotnego.
— Czyli… to jest ten nowy Wielki Mag, o… ktorym tyle czytalismy, czy… tak?
Kiedy mowil, wszyscy cierpliwie przeczekiwali bulgot w srodku zdania.
— No wiec… — zaczal Rincewind.
— Milcz!
Rincewind wzruszyl ramionami.
Nie wiedzial, czego sie spodziewac po cesarzu. Jednak w wyobrazni przewidzial to stanowisko dla poteznego, tlustego czlowieka z licznymi pierscieniami na palcach. Tymczasem rozmowa z tym tutaj tylko o wlos roznila sie od nekromancji.
— Mozesz pokazac nam jeszcze jakies… czary, Wielki Magu?
Rincewind zerknal na szambelana.
— Wlas…
— Milcz!
Cesarz skinal dlonia, zabulgotal z wysilku i spojrzal pytajaco. Rincewind postanowil sprobowac jeszcze raz.
— Znam dobry czar — powiedzial. — Sztuczka ze znikaniem.
— Mozesz ja nam po… kazac?
— Tylko jesli wszyscy pootwieraja drzwi i odwroca sie plecami.
Wyraz twarzy cesarza nie zmienil sie wcale. Caly dwor zamilkl. Potem zabrzmial dzwiek, jakby kilka krolikow smiertelnie sie zakrztusilo.
Cesarz sie smial. Kiedy stalo sie to oczywiste, wszyscy inni takze wybuchneli smiechem. Nikt nie zyskuje takiego aplauzu jak czlowiek, ktoremu latwiej jest poslac kogos na smierc, niz wyjsc do toalety.
— Co z toba… poczniemy? — zapytal. — Gdzie jest… wielki… wezyr?
Dworzanie sie rozstapili.
Rincewind zaryzykowal spojrzenie w bok. Gdy czlowiek raz dostanie sie w rece wielkiego wezyra, jest juz wlasciwie martwy. Wielcy wezyrowie zawsze sa spiskujacymi megalomanami. Prawdopodobnie takie sa warunki zatrudnienia na tym stanowisku: „Czy jestes przebieglym, zdradzieckim, intrygujacym szalencem? To swietnie, zostaniesz wiec moim najbardziej zaufanym ministrem”.
— Ach, pan… Hong — ucieszyl sie cesarz.
— Laski? — zaproponowal Rincewind.
— Milcz! — wrzasnal szambelan.
— Powiedz mi, panie… Hong — rzekl starozytny cesarz — jaka jest kara dla… cudzoziemca… wkraczajacego do Zakazanego Miasta?
— Usuniecie wszystkich konczyn, uszu i oczu, a nastepnie wypuszczenie na wolnosc — odparl pan Hong.
Rincewind podniosl reke.
— Pierwsze wykroczenie?
— Milcz!
— Zwykle staramy sie dopilnowac, by nie bylo juz drugiego — zapewnil pan Hong. — Co to za osobnik?
— Podoba mi sie — oswiadczyl cesarz. — Chyba go… zatrzymam. Smieszy… mnie.
Rincewind otworzyl usta.
— Milcz! — ryknal szambelan, zapewne niezbyt rozsadnie w swietle ostatnich wydarzen.
— Eee… czy on moglby przestac wrzeszczec „milcz” za kazdym razem, kiedy probuje cos powiedziec? — spytal Rincewind.
— Oczywiscie… Wielki Magu — zgodzil sie cesarz. Skinal na gwardzistow. — Zabierzcie stad… szambelana i ode… tnijcie mu wargi.
— O wspanialy, ja…
— I uszy… takze.
Nieszczesnika wywleczono z komnaty. Zatrzasnely sie lakierowane skrzydla drzwi. Dworzanie skwitowali zajscie oklaskami.
— Czy chcialbys… popatrzec, jak… je zjada? — zaproponowal cesarz z radosnym usmiechem. — To kapi… talna zabawa.
— Uhahaha — odparl Rincewind.
— Sluszna decyzja, panie — stwierdzil pan Hong.
Odwrocil sie w strone maga i ku jego ogromnemu zdumieniu, ale i przerazeniu, mrugnal porozumiewawczo.
— O wspanialy — odezwal sie pulchny dworzanin. Padl na kolana, odbil sie lekko i zblizyl lekliwie do cesarza. — Zastanawiam sie, czy moze jest calkiem rozsadne, by okazywac taka laske owemu cudzoziemskiemu de…
Cesarz pochylil glowe. Rincewind moglby przysiac, ze osypal sie kurz.
W grupie dworzan nastapilo delikatne poruszenie. Choc zdawalo sie, ze nikt nie popelnil takiej niestosownosci jak przesuniecie chocby stopy, jednak wokol kleczacego pojawil sie rosnacy pas pustej przestrzeni.
Cesarz sie usmiechnal.
— Twoja troska zasluguje na… pochwale — powiedzial. Dworzanin pozwolil sobie na pelen ulgi usmiech. Cesarz dodal: — Jednak twoja arogancja… juz nie. Zabijcie go powoli… niech to trwa kilka… dni.
— Aargh!
— Is… totnie. Duzo wrzacego… oleju.
— Znakomity pomysl, panie — pochwalil pan Hong.
Cesarz znow spojrzal na Rincewinda.
— Jestem pewien, ze… Wielki Mag jest… moim przyjacielem — wycharczal.
— Ahahaha — zapewnil Rincewind.
Znajdowal sie juz w takich sytuacjach, bogowie swiadkami. Ale dotad stawal przed kims… no, zwykle przed kims podobnym do Honga, a nie wobec takiego niemal trupa, ktory tak daleko pograzyl sie w obled, ze normalnosci nie siegal nawet dlugim kijem.
— Bedziemy sie do… skonale bawili — obiecal cesarz. — Duzo o… tobie czytalem.