Swiatlo wpadalo do lochu jedynie przez bardzo mala kratke i wygladalo na bardzo zuzyte. Umeblowanie skladalo sie ze stosiku czegos, co zapewne kiedys bylo sloma. Uslyszal…

…delikatne stukanie w sciane.

Raz, dwa… trzy razy.

Siegnal po czaszke i odpowiedzial tym samym.

Zabrzmialo jedno stukniecie.

Powtorzyl je.

Potem dwa.

Stuknal dwukrotnie.

Coz, nie pierwszy raz spotykal sie z czyms takim. Komunikacja pozbawiona znaczen… Poczul sie, jakby wrocil na Niewidoczny Uniwersytet.

— Swietnie — powiedzial, a jego glos odbil sie gluchym echem od scian celi. — Swietnie. Mamy kontakt. Ale co wlasciwie mowimy?

Cos zazgrzytalo cicho. Jeden z kamiennych blokow wysunal sie ze sciany i spadl Rincewindowi na noge.

— Aargh!

— Jaki hipopotam? — zapytal stlumiony glos.

— Co?

— Slucham?

— Co?

— Chciales poznac kod stukania? Rozumiesz, w ten sposob kontaktujemy sie miedzy celami. Jedno stukniecie oznacza…

— Przepraszam, ale czy nie kontaktujemy sie wlasnie w tej chwili?

— Tak, ale nieoficjalnie. Wiezniom… nie wolno… rozmawiac…

Glos mowil coraz wolniej, jakby jego wlasciciel nagle przypomnial sobie cos waznego.

— A tak — zgodzil sie Rincewind. — Wciaz zapominam. To przeciez… Hunghung. Wszyscy… przestrzegaja… regul…

Glos Rincewinda takze ucichl.

Po obu stronach muru zapadla dluga, pelna zadumy cisza.

— Rincewind?

— Dwukwiat? Co ty tu robisz? — zdumial sie Rincewind.

— Gnije w lochu.

— Ja tez.

— Na bogow! Ilez to juz lat? — zapytal stlumiony glos Dwukwiata.

— Co? Ilez to juz lat czego?

— Ale ty… czemu…?

— Bo pisales te przekleta ksiazke!

— Myslalem, ze bedzie ciekawa dla innych.

— Ciekawa? Ciekawa?!

— Myslalem, ze ludzie chetnie przeczytaja opisy cudzoziemskiej kultury. Nie mialem zamiaru sprawiac klopotow.

Rincewind oparl sie o swoja strone muru. Nie, oczywiscie. Dwukwiat nie chcial sprawiac klopotow. Niektorzy nigdy nie chca. Prawdopodobnie ostatnim dzwiekiem slyszanym, nim wszechswiat zlozy sie jak papierowy kapelusik, bedzie glos kogos pytajacego „Co sie stanie, jesli zrobie o tak?”.

— Chyba Los cie tu zeslal — rzekl Dwukwiat.

— Owszem, on lubi takie rzeczy — zgodzil sie Rincewind.

— Pamietasz, jaka mielismy razem zabawe?

— Naprawde? Musialem akurat zamknac oczy.

— Przygody!

— Ach, one. Chodzi ci o wiszenie nad przepasciami i takie rzeczy…?

— Rincewindzie…

— Tak? Slucham.

— Czuje sie o wiele lepiej, kiedy ty tu jestes.

— Zadziwiajace.

Rincewind rozkoszowal sie twardoscia muru. To byly zwykle kamienie. Czul, ze moze na nich polegac.

— Chyba wszyscy maja kopie twojej ksiazki — powiedzial. — Jest dzielem rewolucyjnym. I to rzeczywiscie kopie. Wygladaja, jakby kazdy przepisywal ja i oddawal nastepnemu.

— Tak. To sie nazywa samizdat.

— Co to znaczy?

— Ze trzeba przepisac samemu i dac egzemplarz innym. Na bogow… Sadzilem, ze to tylko rozrywka. Nie spodziewalem sie, ze ludzie potraktuja to powaznie. Nie narobilem chyba zbyt wielkiego zamieszania?

— Wiesz, wasi rewolucjonisci sa wciaz na etapie sloganow i ulotek. Ale to chyba nie pomoze, jesli zostana zlapani.

— Ojej…

— Jak to sie stalo, ze jeszcze zyjesz?

— Sam nie wiem. Podejrzewam, ze o mnie zapomnieli. Wiesz, to sie zdarza. Chodzi o papiery. Ktos krzywo pociagnie pedzelkiem albo zapomni przepisac jedna linijke… Mysle, ze to dosc czeste przypadki.

— Chcesz powiedziec, ze ludzie siedza w wiezieniu, ale nikt juz nie pamieta za co?

— O tak.

— No to dlaczego ich nie wypuszczaja?

— Chyba sa przekonani, ze musieli kiedys zrobic cos zlego. Coz, musze przyznac, ze nasz rzad pozostawia wiele do zyczenia.

— Na przyklad zyczenia sobie innego rzadu.

— Przestan. Za powtarzanie takich rzeczy mozna trafic do lochu.

* * *

Ludzie czasem spali, ale Zakazane Miasto nie zasypialo nigdy. Przez cala noc plonely pochodnie w wielkim Bureaux, gdzie bezustannie toczyly sie sprawy Imperium.

Polegalo to, jak zauwazyl Saveloy, glownie na przekladaniu papierow.

Szesc Dobroczynnych Wiatrow byl zastepca administratora w dystrykcie Langtang. Dobrze wypelnial swoje obowiazki, ktore zreszta dosc lubil. Nie byl czlowiekiem niegodziwym.

Owszem, mial poczucie humoru jak potrawka z kurczaka. Owszem, dla rozrywki grywal na akordeonie, intensywnie nie cierpial kotow, a po ceremonii picia herbaty mial zwyczaj osuszac gorna warge serwetka w sposob, ktory sklanial pania Dobroczynne-Wiatrowa do regularnego popelniania w wyobrazni okrutnych zbrodni. W dodatku trzymal pieniadze w skorzanej portmonetce i starannie je liczyl po kazdym zakupie, zwlaszcza jesli za nim stala kolejka.

Z drugiej strony jednak byl dobry dla zwierzat i przekazywal niewielkie, ale regularne dotacje na cele dobroczynne. Czesto dawal skromna jalmuzne ulicznym zebrakom, choc zawsze zapisywal to w notesiku, z ktorym sie nie rozstawal, aby potem nie zapomniec odwiedzic ich w charakterze oficjalnym.

I nigdy nie zabieral ludziom wiecej pieniedzy, niz mieli.

Nie byl rowniez — w przeciwienstwie do wiekszosci zatrudnionych w Zakazanym Miescie — eunuchem. Gwardzisci tez nie byli eunuchami, naturalnie. Poradzono sobie z tym, klasyfikujac ich oficjalnie jako umeblowanie. Stwierdzono jednak, ze urzednicy podatkowi potrzebuja kazdego atutu, jaki maja do dyspozycji, by stawic czolo wybiegom prostego wiesniaka, ktory przejawia pozalowania godna sklonnosc do nieplacenia podatkow.

W budynku mozna bylo spotkac osoby bardziej niemile niz Szesc Dobroczynnych Wiatrow i tylko pech sprawil, ze to w jego gabinecie odsunely sie nagle drzwi z papieru i bambusu. Za nimi stalo szesciu dziwnie wygladajacych i bardzo starych eunuchow, jeden z nich w jakiejs konstrukcji na kolach.

Nawet sie nie poklonili, nie mowiac juz o padnieciu na kolana. A przeciez mial nie tylko swoj urzedowy

Вы читаете Ciekawe czasy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ОБРАНЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату