Hamisha.

Saveloy zapalil zapalke, a ordyncy rozproszyli sie i badali otoczenie.

— Gratulacje, panowie — rzekl. — Jak sadze, jestesmy juz w palacu.

— Jasne — mruknal Truckle. — Pokonalismy te pie… kochajaca rure. Co komu z tego?

— Mozem ja zgwalcic — podpowiedzial Caleb.

— Patrzcie, to kolo sie obraca!

— Co to jest kochajaca rura?

— Co robi ta dzwignia?

— Co?

— A moze poszukamy drzwi, wypadniemy stad i zabijemy wszystkich?

Saveloy przymknal oczy. Sytuacja wydawala mu sie znajoma i po chwili przypomnial sobie dlaczego. Kiedys zabral cala klase na szkolna wycieczke do miejskiej zbrojowni. Jeszcze teraz w wilgotne dni dokuczala mu prawa noga.

— Nie, nie. Nie! — powiedzial. — Co by nam z tego przyszlo? Maly Willie, zostaw te dzwignie.

— No, na przyklad ja poczulbym sie lepiej — odparl Cohen. — Przez caly dzien nikogo nie zabilem, oprocz tego straznika, a to sie wlasciwie nie liczy.

— Przypominam, ze mamy tutaj krasc, nie mordowac. A teraz prosze wszystkich, zebyscie zdjeli te mokre skory i wlozyli wasze ladne, nowe ubrania.

— To mi sie nie podoba — oswiadczyl Cohen, wciagajac koszule. — Lubie, zeby ludzie wiedzieli, kim bylem.

— Wlasnie — zgodzil sie Maly Willie. — Bez skor i kolczug moga nas wziac za bande staruszkow.

— I o to chodzi — wtracil Saveloy. — To element podstepu.

— Czy to podobne do taktyki? — upewnil sie Cohen.

— Tak.

— Niech bedzie, ale i tak mi sie nie podoba — narzekal Stary Vincent. — Przypuscmy, ze wygramy. Jaka piesn zaspiewaja minstrele o ludziach, ktorzy atakowali przez rure?

— Dudniaca — odgadl Maly Willie.

— Niczego takiego nie zaspiewaja — zapewnil stanowczo Cohen. — Jak mu dosyc zaplacisz, minstrel zaspiewa, co tylko zechcesz.

Do drzwi prowadzilo kilka mokrych stopni. Saveloy byl juz na gorze i nasluchiwal.

— Zgadza sie — potwierdzil Caleb. — Mowia przeciez, ze kto placi muzykantowi, ten wybiera melodie.

— No tak, panowie — uzupelnil Saveloy, a oczy mu blyszczaly — kto przystawi noz do gardla muzykanta, ten pisze symfonie.

* * *

Skrytobojca sunal wolno przez komnaty pana Honga.

Byl jednym z najlepszych w nielicznej, lecz ekskluzywnej gildii w Hunghung i z cala pewnoscia nie zaliczal sie do buntownikow. Nie lubil buntownikow. Byli zwykle ludzmi ubogimi, a zatem niewielka mieli szanse, by zostac klientami.

Poruszal sie ostroznie, choc w niezwykly sposob. Unikal podlogi — pan Hong znany byl z tego, ze nastrajal deski. Skrytobojca wykorzystywal raczej meble, ozdobne parawany, a czasem rowniez sufit.

Byl doskonale przygotowany. Kiedy przez odlegle drzwi wkroczyl poslaniec, skrytobojca zamarl na chwile, po czym ruszyl do swego celu w idealnie zgranym rytmie, pozwalajac, by ciezkie stapanie przybysza zagluszalo jego kroki.

Pan Hong robil kolejny miecz. Skladanie metalu, wszystkie te meczace, choc konieczne okresy nagrzewania i kucia, pomagaly mu jasno myslec. Zbyt duzo czysto umyslowej aktywnosci szkodzi mozgowi, jak stwierdzil. Lubil czasami popracowac takze rekami.

Wsunal klinge w palenisko i kilka razy poruszyl miechem.

— Slucham — powiedzial.

Poslaniec uniosl glowe tuz ponad podloge.

— Dobre wiesci, panie. Schwytalismy Czerwona Armie!

— Coz, to istotnie dobre wiesci — przyznal pan Hong, starannie obserwujac klinge i czekajac na zmiane koloru. — W tym rowniez tego, ktorego nazywaja Wielkim Magiem?

— Tak jest. Ale wcale nie jest taki wielki, panie.

Usmiech zniknal, gdy Hong zmarszczyl brwi.

— Doprawdy? Raczej przeciwnie, gdyz podejrzewam go o dysponowanie ogromna i niebezpieczna moca.

— Tak, panie. Nie chcialem…

— Dopilnuj, zeby wszyscy trafili do wiezienia. I wyslij wiadomosc do kapitana Pieciu Ludzi Honga, by wykonal rozkazy, jakie wydalem mu dzis rano.

— Tak, panie.

— A teraz wstan.

Poslaniec wstal przerazony. Hong wciagnal gruba rekawice i ujal rekojesc miecza.

— Broda do gory!

— Panie…

— Otworz szeroko oczy!

Ten rozkaz byl calkiem zbyteczny. Pan Hong spojrzal uwaznie na maske zgrozy, zauwazyl niewielki ruch, kiwnal glowa, po czym jednym, niemal baletowym ruchem wyrwal gorace ostrze z paleniska, odwrocil sie, pchnal…

Rozlegl sie bardzo krotki krzyk, a potem dluzsze syczenie.

Pan Hong pozwolil skrytobojcy osunac sie na podloge. Potem wyrwal miecz z ciala i obejrzal parujace ostrze.

— Hm… — mruknal. — Ciekawe…

Zauwazyl przerazonego poslanca.

— Jeszcze tu jestes?

— Nie, panie.

— Zrob, co mowilem.

Pan Hong obrocil klinge tak, by odbijala swiatlo. Starannie zbadal powierzchnie.

— I jeszcze, no… Czy mam przyslac sluzbe, zeby usunela to, eee… cialo?

— Co? — Pan Hong zamyslil sie gleboko.

— Cialo, panie?

— Jakie cialo? A tak. Zajmij sie tym.

* * *

Sciany byly przepieknie dekorowane. Nawet Rincewind to zauwazyl, choc przesuwaly sie obok zamglone szybkoscia. Na niektorych wymalowano cudowne ptaki, czasem gorskie pejzaze albo gestwy listowia, a kazdy lisc czy pak przedstawiony byl ze wszystkimi szczegolami za pomoca kilku ledwie pociagniec pedzelka.

Ceramiczne lwy patrzyly groznie z marmurowych piedestalow. Przy scianach korytarza staly wazy wieksze od Rincewinda.

Lakierowane drzwi otwieraly sie przed gwardzistami. Rincewind przelotnie dostrzegal wielkie, ozdobne i puste komnaty ciagnace sie po obu stronach.

Wreszcie mineli kolejne drzwi i zostal rzucony na drewniana podloge. W podobnych okolicznosciach, jak sie juz nieraz przekonal, lepiej nie podnosic glowy.

Po chwili odezwal sie dumny glos.

— Co masz do powiedzenia na swoja obrone, nedzna wszo?

— No wiec ja…

— Milcz!

Вы читаете Ciekawe czasy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату