— Wstyd, ze Ziola proponuje cos takiego!
— Wstyd — zgodzil sie Rincewind.
— Poza tym cala moc bedzie mu potrzebna, by wkroczyc do Zakazanego Miasta — dodala Motyl.
Rincewind odkryl, ze nienawidzi dzwieku jej glosu.
— Zakazane Miasto — wymamrotal.
— Wszyscy wiedza, ze sa tam straszne sidla, pulapki i wielu, bardzo wielu gwardzistow.
— Sidla, pulapki…
— I gdyby magia go zawiodla, bo pokazywal Ziolom sztuczki, trafi do najglebszego lochu, gdzie bedzie konal cal po calu.
— Po calu… ehm… O ktory konkretnie cal…
— Niech wiec wstydzi sie Dwa Ogniste Ziola!
Rincewind usmiechnal sie z przymusem.
— Prawde mowiac, nie jestem az taki wielki. Dosyc wielki, owszem — dodal szybko, gdy Motyl zmarszczyla czolo. — Ale nie bardzo wielki.
— Pisma Mistrza stwierdzaja wyraznie, ze pokonales wielu poteznych czarownikow i madrze znalazles wyjscie z wielu trudnych sytuacji.
Rincewind smetnie pokiwal glowa. To sie mniej wiecej zgadzalo, chociaz w wiekszosci przypadkow wcale nie mial takiego zamiaru. Natomiast Zakazane Miasto wygladalo, no… na zakazane. Nie wydawalo sie kuszace. Nie sprawialo wrazenia, jakby sprzedawano tam widokowki. Jedyna pamiatka, jaka pewnie czlowiekowi proponowali, byly jego zeby. W torebce.
— Tego… Przypuszczam, ze ten chlopak, Woly, siedzi w jakims glebokim lochu, co?
— Najglebszym — zapewnil Dwa Ogniste Ziola.
— I… jeszcze nigdy nikogo potem nie widzieliscie? Znaczy z tych, ktorych tam zamkneli?
— Widzielismy ich fragmenty — odparla Kwiat Lotosu.
— Zwykle glowy — dodal Dwa Ogniste Ziola. — Na hakach przy bramie.
— Ale nie glowe Trzech Zaprzezonych Wolow — oswiadczyla stanowczo Kwiat Lotosu. — Wielki Mag przemowil!
— Wlasciwie to chyba nie powiedzialem…
— Przemowiles — przerwala mu Motyl.
Rincewind przyzwyczail sie juz do mroku i przekonal sie, ze jest w jakims magazynie czy piwnicy. Przytlumiony gwar miasta dobiegal przez okratowane otwory w sklepieniu. Polowa pomieszczenia zastawiona byla beczkami i pakami, a na kazdej ktos siedzial. Panowal wrecz scisk.
Wszyscy obserwowali go w naboznym skupieniu, ale nie tylko to mieli ze soba wspolnego.
Rincewind obrocil sie dookola.
— Co to za dzieci? — zapytal.
— To jest hunghungska kadra Czerwonej Armii — odpowiedziala mu Kwiat Lotosu.
Dwa Ogniste Ziola parsknal gniewnie.
— Dlaczego mu to zdradzilas? — oburzyl sie. — Teraz trzeba bedzie go zabic.
— Przeciez sa tacy mlodzi!
— Moze nie sa zaawansowani w latach — odparl Dwa Ogniste Ziola — ale czcigodni pod wzgledem odwagi i honoru.
— I doswiadczeni w walce? Ci gwardzisci, ktorych widzialem, nie wygladaja na milych ludzi. A czy wy macie chociaz jakas bron?
— Bron wydrzemy z rak naszych wrogow! — oswiadczyl Dwa Ogniste Ziola.
Zabrzmialy entuzjastyczne okrzyki.
— Naprawde? A jak wlasciwie ich sklonicie, zeby ja puscili?
Rincewind wskazal mala dziewczynke, ktora odsunela sie sprzed jego palca, jakby trzymal naladowana kusze. Wygladala na siedem lat i sciskala pluszowego krolika.
— Jak ci na imie?
— Jedna Ukochana Perla, Wielki Magu.
— A co robisz w Czerwonej Armii?
— Dostalam medal za rozlepianie ulotek, Wielki Magu.
— No tak… Na przyklad „Niech niezbyt dobre rzeczy przytrafia sie naszym nieprzyjaciolom, jesli mozna”? Takie hasla?
— No… — dziewczynka zerknela niepewnie na Motyl.
— Rewolucja nie jest dla nas latwa — wyjasnila starsza dziewczyna. — Brakuje nam… doswiadczenia.
— No wiec przybylem, by wam powiedziec, ze nie robi sie rewolucji spiewaniem piesni, rozlepianiem ulotek i walka golymi rekami! — zawolal Rincewind. — Nie wtedy, kiedy staje sie przeciwko prawdziwym ludziom z prawdziwa bronia. Wy…
Przerwal, gdy uswiadomil sobie, ze sto par oczu obserwuje go w skupieniu, a dwiescie uszu pilnie slucha.
Odtworzyl swoje slowa w komorze echowej wlasnej glowy. Powiedzial: „przybylem, by wam powiedziec…”.
— …to znaczy, nie do mnie nalezy mowienie wam czegokolwiek.
— Rzeczywiscie — wtracil Dwa Ogniste Ziola. — Zwyciezymy, bo po naszej stronie stoi historia.
— Zwyciezymy, bo po naszej stronie stoi Wielki Mag — poprawila go surowo Motyl.
— Cos wam powiem! — krzyknal Rincewind. — Wolalbym raczej zaufac sobie niz historii! Niech to demony, naprawde to powiedzialem?
— A zatem pomozesz Trzem Zaprzezonym Wolom — stwierdzila Motyl.
— Prosze! — zawolala Kwiat Lotosu.
Rincewind spojrzal na nia, na lzy w kacikach jej oczu, na bande zasluchanych dzieci i nastolatkow, ktorzy naprawde wierzyli, ze spiewajac porywajace piesni, mozna pokonac armie.
Jesli sie dobrze zastanowic, mial tylko jedno wyjscie.
Musi na razie udawac, ze sie zgadza, a potem wyniesc sie jak najszybciej i przy pierwszej okazji. Gniew Motyl byl grozny, ale hak to hak. Oczywiscie, przez jakis czas potem bedzie sie czul paskudnie, ale o to wlasnie chodzi. Bedzie sie czul paskudnie, ale nie bedzie czul haka.
Swiat mial zbyt wielu bohaterow i na pewno nie potrzebuje nastepnego. Mial za to tylko jednego Rincewinda, wiec Rincewind byl swiatu winien utrzymywanie tego jedynego przy zyciu jak najdluzej.
Przy drodze stala gospoda. Miala dziedziniec. I zagrode dla Bagazy.
Staly tam wielkie kufry podrozne mogace pomiescic dwutygodniowe wyposazenie dla calej rodziny ze sluzba. Byly kupieckie walizki probek, zwykle kwadratowe skrzynki na prymitywnych nogach. Byly eleganckie torby na krotkie trasy.
Szuraly i przesuwaly sie w zagrodzie. Od czasu do czasu brzeknal uchwyt, skrzypnal zawias, raz czy dwa stuknelo wieko i zatupaly kufry probujace usunac sie z drogi.
Trzy z nich byly duze i kryte nabijana cwiekami skora. Wygladaly na taki ekwipunek podrozny, ktory wloczy sie w poblizu tanich hoteli i rzuca nieprzyzwoite uwagi damskim torebkom. Obiektem ich uwagi stala sie niezbyt duza walizka z inkrustowanym wiekiem i na drobnych stopach. Wycofala sie w sam kat.
Najwiekszy z kufrow podchodzil do niej coraz blizej, a jego ciezkie, nabijane wieko kilka razy otworzylo sie ze zgrzytem. Mniejsza walizka cofala sie tak, ze jej tylne nogi usilowaly juz wdrapywac sie na ogrodzenie.
Nagle zza muru dziedzinca rozlegl sie tupot nozek. Rozbrzmiewal coraz glosniej, az ucichl nagle. Cos brzeknelo, jakby ciezki obiekt wyladowal na naciagnietym dachu powozu. Na tle wschodzacego ksiezyca pojawila sie sylwetka czegos koziolkujacego wolno w powietrzu.
To cos wyladowalo przed trzema wielkimi kuframi, podskoczylo i ruszylo do ataku.
W koncu podrozni wybiegli z gospody w noc, ale wtedy czesci odziezy lezaly juz rozrzucone i zdeptane na calym dziedzincu. Trzy czarne kufry, podrapane i poobijane, znaleziono na dachu. Kazdy skrobal nogami dachowki i odpychal pozostale, probujac znalezc sie jak najwyzej. Inne Bagaze wpadly w panike, wylamaly ogrodzenie i