— Probuja sie tu przedostac, zeby nas skrzywdzic — dokonczyl Wnetrznosci Sobie Wypruwam Honorowo Dibhala. — Moze nawet ukrasc nasze towary. Trzeba im dolozyc porzadnym fajerwerkiem, moim zdaniem. Nie lubia solidnego, glosnego huku.
Rzucil Rincewindowi kolejne spojrzenie, jeszcze dluzsze i wyrachowane.
— Skad tu przybywasz, szogunie? — zapytal, a w jego glosie pojawila sie nuta podejrzliwosci.
— Z Bes Pelargic — odparl szybko Rincewind. — To tlumaczy moj dziwny akcent i manieryzmy, ktore w innym wypadku moglyby wzbudzic u kogos przekonanie, ze jestem cudzoziemcem.
— Och, Bes Pelargic… — westchnal Wnetrznosci Sobie Wypruwam Honorowo. — W takim razie znasz pewnie mojego starego przyjaciela Piec Szczypiec, ktory mieszka przy ulicy Niebianskiej?
Rincewind byl przygotowany na te stara sztuczke.
— Nie — odparl. — Nigdy nie slyszalem ani o nim, ani o takiej ulicy.
Wnetrznosci Sobie Wypruwam Honorowo Dibhala usmiechnal sie z zadowoleniem.
— Jesli krzykne teraz „cudzoziemski demon” odpowiednio glosno, nie zrobisz nawet trzech krokow — powiedzial swobodnym tonem. — Gwardzisci zawloka cie do Zakazanego Miasta, a tam jest cos specjalnego, co robia z…
— Slyszalem o tym — zapewnil szybko Rincewind.
— Piec Szczypiec byl przez trzy lata zarzadca dystryktu, a ulica Niebianska to glowny trakt miasta — wyjasnil Wnetrznosci Sobie Wypruwani Honorowo. — Zawsze chcialem poznac krwiozerczego cudzoziemskiego upiora. Poczestuj sie ryzowym ciasteczkiem.
Rincewind rozgladal sie nerwowo. Choc to dziwne, sytuacja nie wydawala sie jednak grozna, a w zadnym razie nieuchronnie grozna. Mial wrazenie, ze niebezpieczenstwo podlega negocjacjom.
— Przypuscmy, ze przyznam, iz naprawde przybywam zza Muru? — zapytal jak najciszej.
Dibhala skinal glowa. Wsunal dlon pod szate i szybkim ruchem wysunal, by natychmiast ukryc z powrotem cos, co — jak Rincewind stwierdzil bez wielkiego zdziwienia — nosilo tytul „Co robilem…”.
— Niektorzy utrzymuja, ze za Murem nie ma nic procz rozpalonych pustyn, zlych upiorow i straszliwych potworow — rzekl Dibhala. — Ale ja mowie: a co z mozliwosciami handlowymi? Ktos posiadajacy odpowiednie kontakty… Rozumiesz, co mam na mysli, szogunie? Taki czlowiek moze daleko zajsc w krainie krwiozerczych upiorow.
Rincewind kiwnal glowa. Wolal nie informowac, ze gdyby ktos pojawil sie w Ankh-Morpork z garscia zlota, co najmniej trzystu ludzi pojawiloby sie ze stala w garsci.
Dibhala ciagnal dalej:
— Tak jak ja to widze, przy calej tej niepewnej sytuacji z cesarzem, z pogloskami o buncie i w ogole… i niech zyje jego wysokosc Syn Niebios, naturalnie… moze sie znalezc okazja dla handlowca z otwartym umyslem. Mam racje?
— Okazja?
— Okazja. Na przyklad… Mamy taka tkanine… — Dibhala nachylil sie do ucha Rincewinda. — Pochodzi z [nieznany piktogram] gasienic. Nazywa sie jedwab. Sluzy…
— Tak, wiem — przerwal mu Rincewind. — Sprowadzamy ja z Klatchu.
— No to… Jest tez taki krzak, rozumiesz. Suszy sie liscie, a potem, kiedy zalac je goraca woda i wy…
— Herbata, wiem. Dociera do nas z Howondalandu.
W.S.W.H. Dibhala byl wyraznie zaszokowany.
— Mamy jeszcze taki proszek, ktory wsypuje sie do rur…
— Sztuczne ognie? Mamy sztuczne ognie.
— A moze delikatna porcelana? Jest tak…
— W Ankh-Morpork sa krasnoludy, ktore wytwarzaja porcelane tak cienka, ze mozna przez nia czytac ksiazke. Nawet jesli sa w niej takie przypisy drobnym drukiem.
Dibhala zmarszczyl czolo.
— Wyglada na to, ze sprytne z was krwiozercze upiory — przyznal, cofajac sie o krok. — Moze to i prawda, ze jestescie niebezpieczne.
— My? Nami sie nie przejmuj — uspokoil go Rincewind. — W Ankh-Morpork wlasciwie nie zabijamy obcych. Strasznie trudno jest im potem cos sprzedac.
— A co takiego mamy, co jest wam potrzebne? Moze zjedz jeszcze ciastko. Na koszt pagody. Moze sprobujesz wieprzowych kulek? Na paleczce.
Rincewind wybral ciastko. Wolal nie pytac o inne dania.
— Macie zloto — rzekl.
— Ach, zloto… Za miekkie, zeby bylo praktyczne. Chociaz nadaje sie na rynny i do krycia dachow.
— Aha. Mam przeczucie, ze ludzie w Ankh-Morpork znajda dla niego zastosowanie — zapewnil Rincewind.
Powrocil wzrokiem do monet na tacy Dibhali. Kraina, gdzie zloto jest tansze od olowiu…
— Co to jest? — zapytal, wskazujac przysypany monetami, pomiety prostokat.
W.S.W.H. Dibhala spojrzal.
— To cos takiego, czego tu uzywamy — wyjasnil, mowiac bardzo powoli. — Oczywiscie, dla ciebie to pewnie nowosc. Nazywamy to pie-nia-dze. Sluza do noszenia przy sobie…
— Chodzilo mi o ten kawalek papieru — wtracil Rincewind.
— Mnie rowniez. To banknot dziesieciorhinuowy.
— Co to znaczy?
— To, co powiedzialem. Znaczy, ze jest wart dziesiec takich. — Dibhala podniosl zlota monete wielkosci ryzowego ciasteczka.
— Ale kto by chcial kupic kawalek papieru?
— Tego sie nie kupuje. To sluzy do kupowania.
Rincewind wytrzeszczyl oczy.
— Idziesz na targ — tlumaczyl Dibhala, powracajac do powolnej wymowy dla ciezko myslacych. — Mowisz: „Dzien dob-ry rzez-ni-ku, ile za te psie no-sy?” A on na to: „Trzy rhinu, szogunie”. Wtedy ty: „Mam tylko kucyka”. Widzisz, tu jest ry-ci-na kucyka, popatrz, takie wlasnie sa na banknotach dziesieciorhinuowych. On daje ci psie nosy i siedem monet tego, co nazywamy „reszta”. Gdybys natomiast mial malpe, to znaczy piecdziesiat rhinu, powiedzialby „Nie masz drob-nych?”, a…
— Przeciez to tylko papier! — zawolal Rincewind.
— Dla ciebie to moze byc papier, ale dla mnie to dziesiec ryzowych ciasteczek — oswiadczyl W.S.W.H. — A czego uzywacie wy, zagraniczni krwiopijcy? Wielkich kamieni z dziurami?
Rincewind wpatrywal sie w papierowe pieniadze.
W Ankh-Morpork dzialalo kilkanascie papierni, a niektorzy specjalisci z Gildii Grawerow potrafili wygrawerowac swoje nazwisko i adres na glowce szpilki…
Nagle wezbrala w nim duma z osiagniec rodakow. Sa moze przekupni i chciwi, ale na bogow, robia to dobrze i nigdy nie zakladaja, ze nie maja sie juz czego uczyc.
— Przekonasz sie, jak sadze — powiedzial — ze w Ankh-Morpork wiele budynkow potrzebuje nowych dachow.
— Naprawde? — ucieszyl sie Dibhala.
— Tak. Deszcz wlewa sie do pokojow.
— A maja czym placic? Bo slyszalem…
Rincewind raz jeszcze zerknal na papierowy pieniadz. Pokrecil glowa. Warte wiecej niz zloto…
— Zaplaca tymi… banknotami co najmniej tak dobrymi jak ten — zapewnil. — Pewnie nawet lepszymi. Dam ci rekomendacje. A teraz — dodal pospiesznie — jak sie stad wydostac?
Dibhala podrapal sie po glowie.
— Moze byc trudne — stwierdzil. — Wokol miasta stoja wojska. A ty w tym kapeluszu wygladasz troche cudzoziemsko. Nielatwa sprawa…
W glebi uliczki nastapilo jakies poruszenie, a raczej wzrost natezenia poruszen. Tlum rozstapil sie w sposob typowy dla nieuzbrojonych tlumow w obecnosci zbrojnych, a grupa gwardzistow ruszyla w strone Wnetrznosci Sobie Wypruwam Honorowo.
Handlarz odstapil pod sciane i rzucil im przyjazny usmiech czlowieka, ktory z radoscia udzieli znizki klientowi