Trzy Zaprzezone Woly odeszli, ogladajac sie za siebie, podeszla blizej. — Oni wierza — stwierdzila. — Ja osobiscie mam watpliwosci. Ale Ly Tin Wheedle powiada, ze osiol moze wykonac prace wolu, jesli zabraknie koni. Moim zdaniem to jeden z jego mniej przekonujacych aforyzmow.

— Dziekuje ci. Co to jest kadra?

— Slyszales o Czerwonej Armii?

— Nie. To znaczy… slyszalem, jak ktos krzyczal…

— Legenda mowi, ze nieznany bohater, nazywany Wielkim Magiem, poprowadzil pierwsza Czerwona Armie do niemozliwego zwyciestwa. Oczywiscie, dzialo sie to tysiace lat temu. Ale ludzie wierza, ze Wielki Mag… to znaczy ty… powroci, by znow tego dokonac. Powinien wiec zastac Czerwona Armie gotowa i oczekujaca.

— No tak, ale po kilku tysiacach lat mozna troche zesztywniec…

Jej twarz nagle znalazla sie o kilka cali od jego twarzy.

— Osobiscie podejrzewam, ze nastapilo nieporozumienie — szepnela. — Ale skoro juz tu jestes, to bedziesz Wielkim Magiem, chocbym miala popychac cie do tego na kazdym kroku!

Wrocilo tamtych dwoje. Motyl w jednej chwili zmienila sie z warczacego tygrysa w pokorna lanie.

— A teraz koniecznie musisz sie spotkac z Czerwona Armia — powiedziala.

— Czy nie beda juz troche cuchneli… — zaczal Rincewind i urwal, gdy zobaczyl jej mine.

— Oryginalna Czerwona Armia byla oczywiscie legenda — oswiadczyla Motyl w plynnym, bezblednym ankhmorporskim. — Ale legendy takze mozna wykorzystac. Lepiej zatem, bys ja poznal… Wielki Magu. Kiedy Zwierciadlo Jedynego Slonca walczyl ze wszystkimi armiami swiata, Wielki Mag przybyl mu z pomoca i sama ziemia wzniosla sie do boju o Imperium. Blyskawice tez mialy swoj udzial. Armia powstala z ziemi, ale w jakis sposob kierowala nia blyskawica. Owszem, blyskawica moze zabic, ale podejrzewam, ze brak jej dyscypliny. Natomiast ziemia nie potrafi walczyc. Nie ma watpliwosci, ze owa armia z ziemi i nieba byla ni mniej, ni wiecej tylko chlopskim powstaniem. Teraz mamy nowa armie i nazwe, ktora rozpala wyobraznie. I Wielkiego Maga. Nie wierze w legendy. Ale wierze, ze wierza w nie inni.

Mlodsza dziewczyna, ktora usilowala nadazyc za ta przemowa, podeszla blizej i chwycila Rincewinda za ramie.

— Idziesz zobaczyc Czerwona Armie teraz — oswiadczyla.

— Naprzod z masami! — dodal chlopak, chwytajac druga reke Wielkiego Maga.

— Czy on zawsze tak mowi? — zapytal Rincewind, delikatnie ciagniety ku drzwiom.

— Trzy Zaprzezone Woly nie studiuje — wyjasnila dziewczyna.

— Wieksze sukcesy niech sprzyjaja naszym przywodcom!

— Dwa pensy za wiadro, dobrze udeptane! — odpowiedzial zachecajaco Rincewind.

— Wiecej wlasnosci srodkow produkcji!

— Jak tam zapasy mydla twojej babci!

Trzy Zaprzezone Woly usmiechnal sie promiennie.

Motyl otworzyla drzwi. Wskutek tego Rincewind zostal na zewnatrz tylko z pozostala dwojka.

— Bardzo uzyteczne hasla — stwierdzil, przesuwajac sie nieco w bok. — Ale chcialbym zwrocic wasza uwage na slynna sentencje Wielkiego Maga Rincewinda.

— Cala zamieniam sie w ucho — zapewnila grzecznie Kwiat Lotosu.

— Rincewind zwykl mawiac… Zeeegnaaajcieeee…

Sandaly posliznely sie na kamieniach, ale pedzil juz szybko, kiedy uderzyl o brame. Okazalo sie, ze jest zrobiona z bambusu i otworzyla sie bez oporu.

Po drugiej stronie byl uliczny targ. To cos, co Rincewind potem zapamietal z Hunghung: gdy tylko pojawiala sie wolna przestrzen, jakakolwiek, chocby powstala wskutek przejazdu wozu czy przejscia mula, ludzie wypelniali ja natychmiast, zwykle bardzo glosno targujac sie o cene kaczki, ktora wisiala miedzy nimi trzymana za nogi i kwakala.

Stopa trafil w wiklinowa klatke z paroma kurami, ale biegl dalej, rozpychajac na boki ludzi i towary. Na targu w Ankh-Morpork takie zachowanie wywolaloby przynajmniej jakies komentarze. Tu jednak, poniewaz i tak chyba wszyscy dookola wrzeszczeli innym prosto w twarze, Rincewind byl tylko chwilowym i niewaznym zakloceniem normalnego stanu. Na wpol biegl, na wpol utykal na gdaczaca noge.

Za jego plecami tlum zlewal sie w jedno. Moze rozbrzmiewaly jakies krzyki pogoni, ale ginely wsrod gwaru.

Nie zatrzymywal sie, dopoki nie znalazl przeoczonej przez wszystkich niszy pomiedzy straganem sprzedajacym ptaki w klatkach a innym, handlujacym czyms bulgoczacym w kociolku. Jego stopa zapiala.

Kopal nia o bruk, az klatka sie rozpadla. Oszolomiony wolnoscia kogut dziobnal go w kolano i odfrunal.

Nie bylo slychac poscigu. Jednak nawet batalion trolli w blaszanych butach z trudem bylby slyszalny na typowym ulicznym targu w Hunghung.

Rincewind powoli odzyskal oddech.

Znowu byl niezalezny. I mogl zapomniec o Czerwonej Armii. Owszem, znalazl sie w wielkim miescie, gdzie nie chcial trafic, wiec bylo tylko kwestia czasu, nim przydarzy mu sie cos innego i nieprzyjemnego. Na razie jednak sie nie przydarzalo. Niech tylko troche sie zorientuje, zyska piec minut wyprzedzenia, a beda ogladac najwyzej kurz za nim. Albo bloto. Jednego i drugiego bylo tu pod dostatkiem.

Czyli… to jest wlasnie Hunghung…

Zdawalo sie, ze nie ma tu ulic w takim sensie, w jakim Rincewind rozumial to slowo. Zaulki laczyly sie z zaulkami, wszystkie waskie i dodatkowo zwezone przez stojace wzdluz nich stragany. Na targu przebywala spora populacja zwierzat. Wieksza czesc straganow wystawiala partie kur w klatkach, kaczek w workach i dziwnych, wijacych sie stworzen w misach. Przy jednym ze straganow zolw na szczycie klebiacego sie stosu innych zolwi, pod napisem: „3 r./szt., dobre na Ying”, rzucil Rincewindowi powolne spojrzenie mowiace „I myslisz, ze to ty masz klopoty?”.

Zreszta trudno okreslic, gdzie konczyly sie stragany, a zaczynaly budynki. Wyschniete przedmioty wiszace na sznurze mogly byc towarem wystawionym na sprzedaz, czyims praniem, a moze i obiadem na przyszly tydzien.

Hunghungczycy nie lubili chyba siedziec pod dachem. Sadzac po tym, co zobaczyl, wieksza czesc zycia spedzali na ulicy, i to wrzeszczac na cale gardlo.

Ruch naprzod byl mozliwy tylko dzieki brutalnemu rozpychaniu sie lokciami, az ludzie zeszli z drogi. Kto grzecznie powtarzal „przepraszam bardzo”, nieruchomo stal w miejscu.

Tlum rozstapil sie jednak na dzwiek dzwonu i serie glosnych trzaskow. Ulica przetanczyla grupa ludzi w bialych szatach; rozrzucali dookola fajerwerki, bebnili w gongi, patelnie i nieksztaltne kawalki metalu. Uzyskiwali halas glosniejszy od gwaru ulicy, ale kosztowalo ich to wiele wysilku.

Rincewind niekiedy czul na sobie zdumione spojrzenie kogos, kto przestal wrzeszczec na tyle dlugo, by go zauwazyc. Nadszedl juz chyba czas, by zachowywac sie jak miejscowy.

Zwrocil sie do najblizej stojacej osoby.

— Niezle graja, co?! — wrzasnal.

Osoba, drobna staruszka w slomkowym kapeluszu, przyjrzala mu sie z niesmakiem.

— To pogrzeb pana Whu — burknela i odeszla.

W poblizu stalo kilku zolnierzy. Gdyby to bylo Ankh-Morpork, pewnie paliliby na spolke papierosa i starali sie nie zauwazac niczego, co mogloby ich zdenerwowac. Ale ci tutaj wygladali na czujnych.

Rincewind wycofal sie do innego zaulka. Tutaj niedoswiadczony wedrowiec wyraznie mogl wplatac sie w klopoty.

Ten zaulek byl spokojniejszy, a na drugim koncu dobiegal do czegos o wiele rozleglejszego i chyba pustego… Rincewind wiedzial, ze ludzie zwykle oznaczaja zagrozenie, ruszyl wiec w tamtym kierunku.

Wreszcie znalazl sie na otwartej przestrzeni. Bardzo otwartej. Trafil na wybrukowany plac, dostatecznie wielki, by pomiescic ze dwie armie. Zauwazyl drzewa wisni rosnace wokol muru, a takze — biorac pod uwage falujacy tlum na zewnatrz — zaskakujacy brak kogokolwiek…

— Ty!

…z wyjatkiem zolnierzy.

Pojawili sie nagle, wychodzili zza kazdego drzewa i posagu.

Rincewind sprobowal odwrocic sie i uciec, co okazalo sie zlym pomyslem, gdyz za soba takze mial gwardziste.

Вы читаете Ciekawe czasy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату