z mieczem.
Dwaj gwardzisci wlekli miedzy soba bezwladnego jenca. Kiedy przechodzili obok, uniosl zakrwawiona troche glowe.
— Przedluzone trwanie… — zdazyl powiedziec, nim dlon w ciezkiej rekawicy trzepnela go w usta.
Gwardzisci przeszli dalej. Tlum wypelnil przestrzen.
— No nie… — mruknal W.S.W.H. — Chyba znowu… ej! Gdzie jestes?
Rincewind wylonil sie zza rogu. W.S.W.H. byl pod wrazeniem — kiedy cudzoziemski upior sie poruszyl, naprawde huknal niewielki grom.
— Widze, ze zlapali jeszcze jednego z nich — powiedzial. — Pewnie naklejal ulotki na murach.
— Jeszcze jednego z kogo? — nie zrozumial Rincewind.
— Z Czerwonej Armii.
— Aha.
— Nie zwracam na nich uwagi, ale podobno jakies stare legendy maja znowu powrocic na swiat. O cesarzu i w ogole. Osobiscie niczego takiego nie zauwazylem.
— Nie wygladal legendarnie — zauwazyl Rincewind.
— Niektorzy ludzie uwierza we wszystko.
— Co sie z nim stanie?
— Trudno powiedziec teraz, kiedy cesarz jest umierajacy. Pewnie obetna mu dlonie i stopy.
— Co? Dlaczego?
— Bo jest mlody. Moze liczyc na poblazliwosc. Troche wiecej lat i skonczylby z glowa zatknieta przy miejskiej bramie.
— Taka jest kara za rozlepianie ulotek?
— Rozumiesz, dzieki temu wiecej tego nie zrobi — wyjasnil W.S.W.H.
Rincewind cofnal sie.
— Dziekuje.
Odszedl szybko.
— No nie — mowil do siebie, przeciskajac sie przez tlum. — Nie pozwole sie wmieszac w takie odrabywanie ludziom glow…
I wtedy znowu ktos go uderzyl. Ale bardzo grzecznie.
Osuwajac sie na kolana, a potem na twarz, myslal jeszcze, gdzie sie podzialo dobre, staroswieckie „Hej, ty!”.
Srebrna Orda wedrowala po uliczkach Hunghung.
— Nie nazwalbym tego pieprzonym czesaniem miasta i rabaniem kazdego spotkanego glaba — mruczal Truckle. — Kiedy jezdzilem z Bruce’em Hunem, nigdy nie wchodzilismy przez glowna brame jak banda ckliwych matko…
— Panie Nieuprzejmy — przerwal mu pospiesznie Saveloy. — To chyba odpowiednia chwila, zeby zajrzec do listy, ktora dla pana przygotowalem.
— Jakiej pieprzonej listy? — zapytal Truckle, groznie wysuwajac szczeke.
— Listy przyjetych, cywilizowanych slow, prawda? — Saveloy zwrocil sie do pozostalych. — Pamietacie, co wam mowilem o cy-wi-li-zo-wa-nym za-cho-wa-niu? Cywilizowane zachowanie jest kluczowe dla powodzenia naszej dlugoterminowej strategii.
— A co to jest dlugoterminowa strategia? — zainteresowal sie Caleb Rozpruwacz.
— To, co chcemy robic pozniej — wyjasnil Cohen.
— A co to takiego?
— To plan.
— No niech mnie za… — zaczal Truckle.
— Lista, panie Nieuprzejmy. Tylko slowa z listy — warknal gniewnie Saveloy. — Posluchajcie, chyle czolo przed waszym doswiadczeniem, gdy przychodzi wedrowac przez pustkowia, ale to jest cywilizacja i musicie uzywac odpowiednich slow. Prosze.
— Lepiej rob, co on mowi, Truckle — poradzil Cohen.
Naburmuszony Truckle wylowil z kieszeni pomieta kartke papieru. Rozwinal ja.
— Licho? — zawolal. — Co to jest licho? I co ma kogo trafiac?
— To sa… cywilizowane przeklenstwa.
— No to mozesz je sobie wsadzic…
— No! — Saveloy ostrzegawczo uniosl palec.
— Mozesz je wepchnac w…
— No!
— Mozesz…
— No!
Truckle zamknal oczy i zacisnal piesci.
— Niech to wszystko piorun strzeli! — krzyknal.
— Dobrze — pochwalil go Saveloy. — Duzo lepiej.
Zwrocil sie do Cohena, ktory usmiechal sie zlosliwie, widzac zaklopotanie Truckle’a.
— Cohen, tam jest stragan z jablkami. Masz ochote na jablko?
— No, zjadloby sie — przyznal Cohen ostroznym tonem czlowieka, ktory wrecza iluzjoniscie swoj zegarek, widzac przy tym, ze tamten szczerzy zeby i trzyma w reku mlotek.
— Dobrze. Klasa… to znaczy: uwazajcie, panowie. Dzyngis chcialby jablko. Tam oto widzimy stragan z owocami i orzechami. Co Dzyngis powinien zrobic? — Saveloy z nadzieja popatrzyl na swych podopiecznych. — Ktos wie? Tak?
— To latwe. Trzeba zabic tego malego… — znowu zaszelescil rozwijany papier — …faceta za straganem…
— Nie, panie Nieuprzejmy. Ktos jeszcze?
— Co?
— Mozna podpalic…
— Nie, panie Vincent. Jeszcze…?
— Zgwalcic…
— Nie, nie, panie Rozpruwacz — zaprotestowal Saveloy. — Bierzemy troche pie… pie…?
Spojrzal na nich wyczekujaco.
— …pieniedzy… — odpowiedziala chorem Srebrna Orda.
— I…? Co potem robimy? Przeciez cwiczylismy to setki razy. Potem…
To byl trudny element. Pokryte zmarszczkami twarze wykrzywily sie i pofaldowaly jeszcze bardziej, gdy ordyncy probowali wyrwac swe umysly z otchlani przyzwyczajen.
— Da… — zaczal z wahaniem Cohen.
Saveloy usmiechnal sie szeroko i zachecajaco kiwnal glowa.
— Dajemy? Je… — Wargi Cohena az pobielaly z wysilku. — Jemu?
— Tak! Dobra odpowiedz. W zamian za jablko. O braniu reszty i mowieniu „dziekuje” porozmawiamy kiedy indziej, kiedy bedziecie do tego gotowi. A teraz, Dzyngis, masz tutaj monete. Do dziela.
Cohen otarl czolo. Zaczynal sie pocic.
— A moze pocialbym go choc troche…
— Nie. To jest cywilizacja.
Cohen przytaknal nerwowo. Wyprostowal sie i podszedl do straganu. Sprzedawca jablek, ktory podejrzliwie obserwowal cala grupe, skinal mu na powitanie.
Cohen zagapil sie przed siebie. Poruszal bezglosnie wargami, jakby powtarzal w pamieci scenariusz. Wreszcie sie odezwal:
— Hej, tlusty handlarzu, oddaj mi wszystkie… jedno jablko… a ja ci dam… te monete.
Obejrzal sie. Saveloy wystawil kciuk do gory.