— Przy bramie stoi duzo zolnierzy — zauwazyl Cohen.
— Tak powinno byc. Wewnatrz znajduje sie wielki skarb. — Saveloy nie podnosil wzroku. Zdawalo sie, ze szuka czegos na ziemi.
— Czemu zwyczajnie nie zaatakujem i nie wybijem wszystkich straznikow? — zapytal Caleb. Wciaz byl lekko oszolomiony.
— Co?
— Nie badz durniem — oburzyl sie Cohen. — To nam zajmie caly dzien. Zreszta — dodal z mimowolna duma — Ucz przeniesie nas tam na niewidzialnym zurawiu. Prawda, Ucz?
Saveloy zatrzymal sie nagle.
— Eureka — powiedzial.
— To po efebiansku — wyjasnil ordyncom Cohen. — Znaczy: „dajcie mi recznik”.
— Ach tak — mruknal Caleb, probujac ukradkowo rozsuplac splatana brode. — A niby kiedy byles w Efebie?
— Pojechalem tam kiedys, zeby zdobyc nagrode.
— Za kogo?
— Chyba za ciebie.
— Ha! I znalazles mnie?
— Nie pamietam. Kiwnij glowa i zobacz, czy ci odpadnie.
— Aha! Panowie, spojrzcie!
Ortopedyczny sandal Saveloya stuknal w ozdobny metalowy kwadrat w bruku.
— Spojrzec na co? — zdziwil sie Truckle.
— Co?
— Powinnismy znalezc takich wiecej — rzekl Saveloy. — Ale mysle, ze mamy to, co jest potrzebne. Teraz musimy tylko poczekac do wieczora.
Trwala zacieta dyskusja. Rincewind slyszal tylko glosy, poniewaz na glowe znow zalozono mu worek, a jego samego przywiazano do slupa.
— Czy on chociaz wyglada na Wielkiego Maga?
— Tak jest napisane na jego kapeluszu, w jezyku upiorow…
— Ty tak twierdzisz!
— A co z opowiescia Czterech Wielkich Sandalow?
— Byl przemeczony. Moglo mu sie wydawac.
— Wcale nie! Zjawil sie w powietrzu, lecac niby smok! Powalil pieciu zolnierzy! Trzy Maksymalne Szczescia tez to widzial. I inni. A potem uwolnil czcigodnego starca i zmienil go w poteznego wojownika!
— Potrafi mowic naszym jezykiem, tak jak napisano w Ksiedze.
— No dobrze. Przypuscmy, ze jest Wielkim Magiem. W takim razie powinnismy natychmiast go zabic.
W ciemnosciach worka Rincewind energicznie pokrecil glowa.
— Dlaczego?
— Bo stanie po stronie cesarza.
— Ale wedlug legendy Wielki Mag poprowadzil Czerwona Armie!
— Tak. Dla cesarza Zwierciadlo Jedynego Slonca. Armia zniewolila lud.
— Nie, obalila tylko bandyckich wodzow! Potem zbudowala Imperium!
— I co? Niby Imperium jest takie wspaniale? Przedwczesny zgon silom opresji!
— Ale teraz Czerwona Armia stoi po stronie ludu! Maksymalny postep wspolnie z Wielkim Magiem!
— Wielki Mag jest Wrogiem Ludu!
— Widzialem go, mowie przeciez! Legion wojska padl od wiatru jego przelotu!
Wiatr jego przelotu zaniepokoil takze Rincewinda.
— Jesli jest takim wielkim magiem, to czemu ciagle stoi zwiazany? Dlaczego nie sprawi, ze wiezy znikna w klebie zielonego dymu?
— Moze zachowuje magie na jeszcze wspanialsze czyny. Nie bedzie robactwu puszczal fajerwerkow.
— Ha!
— I mial Ksiege! Szukal nas! Jego przeznaczeniem jest dowodzenie Czerwona Armia!
Pokrecenie glowa: nie, nie, nie.
— Sami mozemy soba dowodzic.
Kiwniecie: tak, tak, tak.
— Niepotrzebni nam zadni podejrzani Wielcy Magowie z mitycznych krain!
Tak, tak, tak.
— Dlatego powinnismy go zabic juz teraz!
Tak, ta… Nie, nie, nie!
— Ha! Smieje sie z ciebie pogardliwie! Czeka tylko, by sprawic, ze twoja glowa wybuchnie ognistymi wezami.
Nie, nie, nie.
— Wiesz przeciez, ze kiedy my tu rozmawiamy, Trzy Zaprzezone Woly cierpi na torturach!
— Armia ludu to cos wiecej niz pojedynczy ludzie, Kwiecie Lotosu!
W cuchnacym worku Rincewind skrzywil sie ze zloscia. Zaczynal juz zywic niechec do pierwszego mowiacego, jak zreszta zwykle wobec ludzi, ktorzy nalegali, zeby zgladzic go bez zwloki. Ale kiedy taki czlowiek zaczynal opowiadac o rzeczach wazniejszych niz ludzie, Rincewind wiedzial, ze ma powazne klopoty.
— Jestem pewna, ze Wielki Mag potrafi uwolnic Trzy Zaprzezone Woly — odezwal sie glos kolo jego ucha. Nalezal do Motyl.
— Tak, bez trudu zdola uwolnic Trzy Zaprzezone Woly! — zgodzila sie Kwiat Lotosu.
— Tak uwazacie? Dostanie sie do Zakazanego Miasta? Niemozliwe! To pewna smierc!
Tak, tak, tak.
— Nie dla Wielkiego Maga — odparla Motyl.
— Cicho badz! — szepnal Rincewind.
— Chcialbys wiedziec, jak duzy tasak trzyma w reku Dwa Ogniste Ziola? — odpowiedziala szeptem Motyl.
— Nie!
— Bardzo duzy.
— Powiedzial, ze wejscie do Zakazanego Miasta to pewna smierc.
— Nie. To tylko prawdopodobna smierc. Zapewniam cie, ze jesli znowu uciekniesz, naprawde stanie sie pewna.
Ktos zdjal mu z glowy worek.
Twarz, jaka pojawila sie tuz przed nim, nalezala do Kwiatu Lotosu. A mozna zobaczyc wiele gorszych rzeczy niz jej twarz w swietle dnia. Przywolala mysli o smietanie, kawalku masla i akurat wlasciwej ilosci soli[21].
Jedna z rzeczy, ktora moglby zobaczyc, byla na przyklad twarz Dwoch Ognistych Ziol. Nie wygladala milo. Byla nalana i miala w oczach dwie malenkie zrenice. Zdawala sie zywym przykladem na to, ze chociaz ludzi moga dreczyc krolowie, cesarze i mandaryni, zadanie to rownie dobrze wykona zwykly czlowiek z sasiedztwa.
— Wielki Mag? Akurat — powiedzial Dwa Ogniste Ziola.
— Potrafi! — zawolala Kwiat Lotosu (i serek smietankowy, pomyslal Rincewind; i moze jeszcze jakas salatka). — Jest Wielkim Magiem, ktory do nas powrocil! Czy nie prowadzil Mistrza przez krainy upiorow i krwiozerczych wampirow?
— Nie powiedzialbym… — zaczal Rincewind.
— I taki wielki mag pozwolil sie tu przyniesc w worku? — zadrwil Dwa Ogniste Ziola. — Niech nam pokaze jakies czary.
— Prawdziwie wielki mag nie znizy sie do pokazywania sztuczek! — oswiadczyla Kwiat Lotosu.
— To prawda — potwierdzil Rincewind. — Nie znizy sie.