rozbiegly sie po okolicy.

W koncu znaleziono wszystkie, procz jednego.

* * *

Ordyncy byli z siebie dumni, kiedy siadali razem do kolacji. Zachowywali sie, zdaniem Saveloya, jak gromada chlopcow, ktorzy wlasnie dostali swoja pierwsza pare dlugich spodni.

Co zreszta wlasnie sie stalo. Kazdy mial na sobie workowate spodnie i dluga szara szate.

— Robilismy zakupy — oznajmil z duma Caleb. — Placilismy za wszystko pieniedzmi. Jestesmy ubrani jak ludzie cywilizowani.

— Istotnie — zgodzil sie poblazliwie Saveloy.

Mial nadzieje, ze doprowadza misje do konca, zanim odkryja, jakich cywilizowanych ludzi nosza kostiumy. Klopotliwe okazaly sie brody. Ludzie, ktorzy nosili takie ubrania w Zakazanym Miescie, zwykle nie mieli brod. Ich brak brod byl wrecz przyslowiowy. Wlasciwie w scislym sensie przyslowiowy byl ich brak innych waznych fragmentow, a w konsekwencji rowniez zarostu.

Cohen przesunal sie na krzesle.

— Drapie — stwierdzil. — To sa spodnie, tak? Nigdy jeszcze takich nie nosilem. Koszuli tez. Po co komu koszula, ktora nie jest kolczuga?

— Ale poszlo nam swietnie — powiedzial Caleb.

Poszedl nawet sie ogolic, zmuszajac cyrulika, by po raz pierwszy w swej karierze uzyl dluta. Teraz co chwila gladzil swoj nagi, rozowy podbrodek.

— No, rzeczywiscie bylismy cywilizowani — uznal Vincent.

— Z wyjatkiem tego kawalka, kiedy podpaliles sprzedawce — wtracil Maly Willie.

— No, ale podpalilem go tylko troche.

— Co?

— Ucz!

— Slucham, Dzyngis.

— Dlaczego powiedziales sprzedawcy fajerwerkow, ze wszyscy, ktorych znales, zgineli gwaltowna smiercia?

Saveloy stopa tracal pod stolem duza paczke stojaca obok pieknego nowego kociolka.

— Zeby nie nabral podejrzen co do naszych zakupow.

— Piec tysiecy fajerwerkow?

— Co?

— Opowiadalem wam kiedys — powiedzial Saveloy — ze gdy skonczylem uczyc geografii w Gildii Skrytobojcow i Gildii Hydraulikow, przez pare lat pracowalem w Gildii Alchemikow?

— Alchemicy? Wariaci, co do jednego — ocenil Truckle.

— Ale bardzo pilni w geografii. Pewnie chca wiedziec, gdzie spadli. Jedzcie, panowie. Przed nami dluga noc.

— Co to takiego? — zainteresowal sie Truckle, nabijajac cos na paleczke.

— Eee… potrawka.

— No tak. Ale co to jest?

— Jakis… tego, no… pies.

Orda spojrzala na niego nieruchomo.

— Nie ma w tym nic zlego — zapewnil ze szczeroscia czlowieka, kory dla siebie zamowil pedy bambusa i mleczko sojowe.

— Jadlem juz wszystko — oswiadczyl Truckle. — Ale nie bede jadl psa. Mialem kiedys psa. Lazika.

— Pamietam — odezwal sie Cohen. — Tego w obrozy z kolcami? Tego, ktory zjadal ludzi?

— Mowcie sobie, co chcecie, ale dla mnie byl przyjacielem. — Truckle odgarnal mieso na bok.

— A krwawa smiercia dla wszystkich innych. Ja zjem twoja porcje. Zamow mu kurczaka, Ucz.

— Raz zem zjadl czlowieka — wymamrotal Wsciekly Hamish. — W oblezeniu to bylo.

— Zjadles kogos? — zdziwil sie Saveloy i skinal na kelnera.

— Tylko noge.

— To okropne!

— Nie z musztarda.

A juz sadzilem, ze ich znam, pomyslal Saveloy.

Siegnal po kieliszek. Ordyncy takze siegneli po swoje, obserwujac go pilnie.

— Toast, panowie — powiedzial. — I pamietajcie, co mowilem o zlopaniu. Od zlopania ma sie wilgotne uszy. Tylko saczymy. Za cywilizacje!

Ordyncy dolaczyli do niego, kazdy z wlasnym toastem.

— Pchan’kov![22]

— Klasc sie na podlodze, a nikomu nie stanie sie krzywda!

— Obys zyl w ciekawych spodniach!

— Jakie jest magiczne slowko? Dawaj!

— Smierc prawie wszystkim tyranom!

— Co?

* * *

— Mury Zakazanego Miasta maja czterdziesci stop wysokosci — poinformowala Motyl. — Bramy wykute sa z mosiadzu, a strzega ich setki gwardzistow. Ale oczywiscie mamy Wielkiego Maga.

— Kogo?

— Ciebie.

— Przepraszam, stale zapominam.

— Owszem. — Motyl obrzucila Rincewinda dlugim, badawczym spojrzeniem. Pamietal, ze tak patrzyli na niego nauczyciele, kiedy uzyskal wysoka ocene w jakims tescie, zwyczajnie zgadujac odpowiedzi.

Szybko spuscil wzrok.

Cohen by wiedzial, co robic, myslal. Wyrabalby sobie droge mieczem. Nawet nie przyszloby mu do glowy, zeby sie bac albo martwic. On jest czlowiekiem, jakiego wam trzeba w takiej chwili.

— Na pewno znasz zaklecia, ktorymi zburzysz mur — powiedziala Kwiat Lotosu.

Rincewind zastanowil sie, co mu zrobia, kiedy sie okaze, ze nie zna. Niewiele, uznal, jesli bedzie juz uciekal. Pewnie, moga przeklac pamiec o nim i okreslac najgorszymi slowami, ale do tego byl przyzwyczajony. Kamienie i kije przetraca mi szyje, myslal. Niejasno zdawal sobie sprawe, ze jest tez druga czesc tego powiedzenia, ale nie przejmowal sie nia, gdyz zawsze ta pierwsza zajmowala cala jego uwage.

Nawet Bagaz go opuscil. Owszem, to niewielki jasniejszy punkt w calej sytuacji, ale Rincewindowi brakowalo tupotu malych nozek…

— Zanim ruszymy — powiedzial — powinnismy chyba zaspiewac jakas piesn rewolucyjna.

Kadrze spodobal sie ten pomysl. Kiedy zajeli sie spiewem, podszedl dyskretnie do Motyl, ktora rzucila mu porozumiewawczy usmieszek.

— Wiesz, ze nie potrafie tego zrobic!

— Mistrz twierdzil, ze jestes bardzo pomyslowy.

— Nie umiem wyczarowac dziury w murze!

— Na pewno cos wymyslisz. I… Wielki Magu…

— Tak?

— Ukochana Perla, ta dziewczynka z pluszowym krolikiem…

— Tak?

— Kadra to wszystko, co jej zostalo. To samo dotyczy wielu innych. Kiedy wodzowie walcza, gina ludzie. Rodzice. Jako jedna z pierwszych przeczytalam „Co robilem na wakacjach”, Wielki Magu. Zobaczylam tam glupiego czlowieka, ktoremu z jakiegos powodu zawsze sprzyja szczescie. Wielki Magu, mam nadzieje, ze dla dobra kazdego z nas bedziesz mial dzisiaj mnostwo szczescia. Zwlaszcza dla twojego.

Вы читаете Ciekawe czasy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату