czerwony kapelusz, ale tez przyszyty na nim bialy guzik!

Pedzelek wypadl mu z dloni, gdy starcy wkroczyli do gabinetu, jakby byli jego wlascicielami. Jeden z nich zaczal wybijac dziury w scianie i wydawac z siebie jakis belkot.

— „Hej, te sciany sa z papieru! Zobaczcie, jak polizac palec, to przechodzi na wylot! Widzicie?”

— Zawolam straze i kaze was wszystkich wychlostac! — krzyknal Szesc Dobroczynnych Wiatrow, miarkujac swoj gniew ze wzgledu na nadzwyczaj zaawansowany wiek intruzow.

— „Co on powiedzial?”

— „Mowi, ze zawola straze.”

— „Ooo, tak. Prosze, niech zawola!”

— „Nie, na razie lepiej nie. Zachowujmy sie normalnie.”

— „Znaczy, mamy mu poderznac gardlo?”

— „Chodzi mi o normalniejsze normalne zachowanie.”

— „Ja wlasnie takie bym nazwal normalnym.”

Jeden ze starcow stanal przed oniemialym urzednikiem i usmiechnal sie szeroko.

— Wybacz nam, wasza… „do licha, jakie to bylo slowo…” zagiel wozka…? ogromna skala…? „a tak…” czcigodnosc, ale chyba zabladzilismy.

Dwaj staruszkowie poczlapali za plecy Szesciu Dobroczynnych Wiatrow i zaczeli czytac — a raczej probowac czytac to, nad czym pracowal. Wyrwali mu z reki arkusz papieru.

— „Co tu pisze, Ucz?”

— Spojrzmy… „Pierwszy wiatr jesieni kolysze lotosu kwiatem. Siedem Szczesliwych Klod ma zaplacic jedno prosie i trzy [„wyglada jak czwororeki czlowiek machajacy flaga”] ryzu pod kara otrzymania wielu uderzen w jego [„dosc stylizowany obrazek, nie bardzo rozumiem, co to takiego”]. Z rozkazu Szesciu Dobroczynnych Wiatrow, poborcy podatkowego, Langtang”.

Wsrod starcow nastapila subtelna przemiana. Teraz wszyscy sie juz usmiechali, ale nie w taki sposob, by dodac otuchy. Jeden z nich, z zebami jak diamenty, pochylil sie i powiedzial w fatalnym agatejskim:

— Jestes poborca podatkowym, panie Galko na Kapeluszu?

Szesc Dobroczynnych Wiatrow mial watpliwosci, czy zdola wezwac straze. W tych staruszkach bylo cos przerazajacego. Wcale nie wygladali na czcigodnych. Wygladali na okropnie groznych, a choc nie zauwazyl u nich broni, mial lodowata pewnosc, ze zginie, nim wypowie pierwsza sylabe. Poza tym w gardle mu zaschlo, a spodnie mial mokre.

— Co zlego w byciu poborca… — wychrypial.

— Alez skad — zapewnil Diamentowe Zeby. — Zawsze chetnie spotykamy poborcow.

— Naleza do naszych najulubienszych ludzi tacy poborcy — dodal inny starzec.

— Oszczedzaja zachodu — wyjasnil Diamentowe Zeby.

— No — przyznal trzeci starzec. — Bo nie trzeba lazic po chalupach i zabijac wszystkich, co by zabrac kosztownosci. Wystarczy poczekac i zabic tylko…

— Panowie, mozemy zamienic slowko?

Mowiacym byl starzec z nieco kozia twarza, ktory wydawal sie nie az tak niemily jak pozostali. Straszni ludzie zebrali sie wokol niego, a Szesc Dobroczynnych Wiatrow uslyszal dziwaczne dzwieki chrapliwej cudzoziemskiej mowy.

— „Jak to? Przeciez jest poborca! Oni wlasnie do tego sluza!”

— „Co?”

— „Pamietajcie, ze stabilny system podatkowy jest fundamentem dobrych rzadow, panowie.”

— „Wszystko zrozumialem do slow »stabilny system«.”

— „Poza tym zabicie tego ciezko pracujacego poborcy podatkow w zaden sposob nie byloby dla nas uzyteczne.”

— „Bedzie martwy. Moim zdaniem to bardzo uzyteczne.”

Rozmowa trwala dluzej. Szesc Dobroczynnych Wiatrow az podskoczyl, kiedy grupa sie rozstapila, a staruszek z kozia twarza usmiechnal sie do niego.

— Moi pokorni przyjaciele oniesmieleni sa pana… odmiana sliwek… malym nozem do ciecia wodorostow… osoba, szlachetny panie — powiedzial. Kazdemu slowu zadawala klam energiczna gestykulacja Truckle’a za jego plecami.

— „A moze odetniemy mu tylko kawalek?”

— „Co?”

— Jak sie tu dostaliscie? — zapytal Szesc Dobroczynnych Wiatrow. — Drogi pilnuje wielu silnych gwardzistow.

— Wiedzialem, ze cos przegapilismy — zmartwil sie Diamentowe Zeby.

— Chcielibysmy, panie, bys oprowadzil nas po Zakazanym Miescie — powiedzial Kozia Twarz. — Nazywam sie… Szafy Lej, tak chyba bys to okreslil. Tak, Szafy Lej, jestem pewien…

Szesc Dobroczynnych Wiatrow z nadzieja spojrzal w strone drzwi.

— …a przybylismy tutaj, by dowiedziec sie czegos wiecej o waszej cudownej… gorze… odmianie bambusa… odglosie plynacej wody o zachodzie… „niech to…” cywilizacji.

Za nim Truckle energicznie demonstrowal reszcie ordy, co on i Szkieletowi Jezdzcy Bruce’a Huna zrobili kiedys z poborca podatkow. Zamaszyste ruchy reki szczegolnie mocno przyciagaly uwage Szesciu Dobroczynnych Wiatrow. Nie rozumial slow, ale jakos wcale ich nie potrzebowal.

— „Dlaczego tak z nim gadasz?”

— „Nie znam drogi, Dzyngis. Nie istnieja mapy Zakazanego Miasta. Potrzebny nam przewodnik.”

Kozia Twarz zwrocil sie do poborcy.

— Czy zechcesz, panie, pojsc z nami?

Wyjsc stad, pomyslal Szesc Dobroczynnych Wiatrow. Tak! Na korytarzu moga stac gwardzisci!

— Jedna chwileczke — wtracil Diamentowe Zeby, gdy urzednik kiwnal glowa. — Wez pedzel i zapisz, co mowie.

Po minucie juz ich nie bylo. W gabinecie pozostal tylko poprawiony rozkaz. Teraz brzmial tak:

„Roze czerwone sa, a fioletowe bzy. Siedem Szczesliwych Klod ma dostac jedno prosie i tyle ryzu, ile uniesie, poniewaz zostal Jednym Szczesliwym Wiesniakiem. Z rozkazu Szesciu Dobroczynnych Wiatrow, poborcy podatkowego, Langtang. Pomocy. Pomocy. Jesli ktos to przeczyta, to porwal mnie w niewole zlowrogi eunuch. Ratunku”.

* * *

Rincewind i Dwukwiat lezeli w sasiednich celach i wspominali dawne piekne czasy. To znaczy Dwukwiat wspominal dawne piekne czasy. Rincewind dlubal slomka w szczelinie miedzy kamieniami. Nie znalazl nic lepszego. Musialby pracowac kilka tysiecy lat, by osiagnac jakis efekt, ale to przeciez nie powod, by rezygnowac.

— Karmia tutaj? — zapytal, przerywajac potok wspomnien.

— Czasami. Ale nie sa to wspaniale potrawy z Ankh-Morpork.

— Doprawdy… — wymruczal Rincewind, drapiac dalej.

Malenki kawalek tynku wydawal sie gotow do wypadniecia.

— Nigdy nie zapomne smaku kielbasek pana Dibblera.

— Ludzie zwykle tak maja.

— Taka uczta trafia sie raz na cale zycie.

— Owszem, czesto.

Slomka sie zlamala.

— Niech to demon! — Rincewind usiadl prosto. — Co wlasciwie jest takiego waznego w tej Czerwonej Armii? — zapytal. — Przeciez to banda dzieciakow. Tylko utrapienie.

— Tak… Obawiam sie, ze nastapil pewien zamet pojeciowy — wyjasnil Dwukwiat. — Hm… Slyszales kiedys o teorii, ze historia toczy sie cyklami?

— Widzialem rysunek w jednym z notatnikow Leonarda z Quirmu… — Rincewind podjal prace z kolejna slomka.

Вы читаете Ciekawe czasy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату