ciach.
Ktorys z uwolnionych wiezniow pokustykal na koniec korytarza.
— Tutaj tez lezy zabity straznik! — poinformowal.
— To nie ja — jeknal Rincewind. — Owszem, chcialem moze, zeby padl trupem, ale…
Ludzie odsuneli sie lekko. Lepiej nie przebywac zbyt blisko czlowieka, ktory jest zdolny do takich zyczen.
Gdyby dzialo sie to w Ankh-Morpork, ktos by pewnie zapytal: „Ach tak, magicznie pchnal ich nozem w plecy?”. Ale to dlatego, ze w Ankh-Morpork znali Rincewinda, a poza tym wiedzieli, ze jesli mag naprawde chcial kogos zabic, ten ktos nie mial juz plecow do wbijania noza.
Trzy Zaprzezone Woly pokonal jakos techniczne problemy zwiazane z dopasowywaniem kluczy. Kolejne drzwi stawaly otworem…
— Kwiat Lotosu? — ucieszyl sie Rincewind.
Przytulila sie do ramienia Trzech Zaprzezonych Wolow i usmiechnela radosnie do Rincewinda. Inni czlonkowie kadry wychodzili za nia z celi.
I nagle, ku zdumieniu Rincewinda, Kwiat Lotosu zauwazyla Dwukwiata, pisnela i zarzucila mu rece na szyje.
— Dlugie trwanie corczynym afektom! — zaintonowal Trzy Zaprzezone Woly.
— Zamknac pokrywe przed uderzeniem! — odparl Rincewind. — Tego… O co tu wlasciwie chodzi?
Bardzo maly zolnierz Czerwonej Armii pociagnal go za rekaw.
— To jej tata — powiedzial.
— Nigdy nie mowiles, ze masz dzieci!
— Na pewno mowilem. Czesto. — Dwukwiat wyplatal sie z uscisku. — Zreszta… to przeciez dozwolone.
— Jestes zonaty?
— Bylem, owszem. Musialem ci o tym wspomniec.
— Pewnie akurat przed czyms uciekalismy. Czyli jest gdzies pani Dwukwiatowa, tak?
— Byla przez jakis czas. — Na moment wyraz niemalze gniewu przemknal po nadnaturalnie dobrodusznym obliczu Dwukwiata. — Niestety, juz nie.
Rincewind odwrocil glowe, gdyz bylo to lepsze niz ogladanie twarzy dawnego towarzysza.
Piekny Motyl takze wyszla z celi. Stanela przy drzwiach ze zlozonymi dlonmi i skromnie spuszczonym wzrokiem.
Dwukwiat podbiegl do niej.
— Motyl!
Rincewind spojrzal w dol, na czerwonoarmistke z krolikiem.
— To tez jego corka, Perlo?
— Aha.
Niski czlowieczek podszedl do Rincewinda, ciagnac za soba dziewczeta.
— Znasz moje corki? — zapytal. — To jest Rincewind, ktory…
— Mielismy juz przyjemnosc — przerwala mu surowo Motyl.
— Jak sie tu znalezliscie?
— Walczylismy ze wszystkich sil — odparla Motyl. — Ale po prostu bylo ich zbyt wielu.
— Mam nadzieje, ze nie probowaliscie wyrywac im broni — rzekl Rincewind tak sarkastycznie, jak tylko sie osmielil.
Motyl rzucila mu tylko ponure spojrzenie.
— Przepraszam — powiedzial szybko.
— Ziola twierdzi, ze odpowiedzialny jest system — wtracila Kwiat Lotosu.
— Zaloze sie, ze opracowal juz lepszy. — Rincewind popatrzyl na grupe wiezniow. — Tacy jak on zwykle tak maja. A wlasciwie gdzie on sie podzial?
Dziewczeta obejrzaly sie rownoczesnie.
— Nie widze go tutaj — zdziwila sie Kwiat Lotosu. — Ale mysle, ze kiedy gwardzisci nas zaatakowali, oddal zycie za sprawe.
— Dlaczego?
— Bo zawsze mowil, ze to zrobi. Wstyd mi, ze sama postapilam inaczej. Ale oni chyba chcieli nas schwytac, nie pozabijac.
— Nie widzialam go — powiedziala Motyl. Ona i Rincewind porozumieli sie wzrokiem. — Mysle, ze moze… juz go tam… nie bylo.
— Chcesz powiedziec, ze byl juz pojmany?
Motyl znowu zerknela na Rincewinda. Magowi przyszlo do glowy, ze o ile Kwiat Lotosu odziedziczyla wizje swiata po Dwukwiacie, Motyl musiala miec ja po matce. Myslala bardziej jak Rincewind, to znaczy jak najgorzej o kazdym.
— Mozliwe — przyznala niechetnie.
— Poniosl znaczaca ofiare dla wspolnego dobra — oswiadczyl Trzy Zaprzezone Woly.
— Co minute jeden sie rodzi — odparl Rincewind.
Motyl opanowala sie szybko.
— Jednakze — rzekla — musimy jak najlepiej wykorzystac te okazje.
Zmierzajacy juz do schodow Rincewind zamarl.
— Co dokladnie masz na mysli? — spytal.
— Nie rozumiesz? Jestesmy wolni wewnatrz Zakazanego Miasta!
— Nie ja. Ja tam nigdy nie jestem wolny. Zawsze jestem szybki.
— Wrogowie sprowadzili nas tutaj, ale odzyskalismy wolnosc…
— Dzieki Wielkiemu Magowi — wtracila Kwiat Lotosu.
— …i naszym obowiazkiem jest walczyc!
Podniosla miecz zabitego straznika i machnela nim dramatycznie.
— Musimy zburzyc palac, tak jak sugerowal Ziola!
— Jest was tylko trzydziestka! — zaprotestowal Rincewind. — To zadna burza. Najwyzej przelotna mzawka.
— W Zakazanym Miescie sa tylko nieliczni gwardzisci. Jesli zdolamy pokonac strzegacych komnat cesarza…
— Zginiecie!
Spojrzala gniewnie.
— Przynajmniej nie na darmo zginiemy!
— Zmyjmy kraj krwia meczennikow! — zahuczal Trzy Zaprzezone Woly.
Rincewind odwrocil sie blyskawicznie i groznie wystawil palec na wysokosc nosa Trzech Zaprzezonych Wolow, bo tak wysoko zdolal siegnac.
— Naprawde oberwiesz, jesli jeszcze raz palniesz cos takiego! — krzyknal i skrzywil sie nagle, uswiadamiajac sobie, ze wlasnie grozi czlowiekowi trzy razy ciezszemu od siebie. — Posluchajcie mnie, dobrze? — rzekl spokojniejszym tonem. — Wiem to i owo o ludziach, ktorzy mowia o cierpieniu dla wspolnego dobra. Nigdy nie oni cierpia! Kiedy uslyszycie kogos, kto wrzeszczy: „Naprzod, mezni towarzysze!”, przekonacie sie, ze wlasnie on siedzi za piekielnie wielkim glazem i ma na glowie jedyny helm naprawde odporny na strzaly! Rozumiecie?
Urwal. Kadra patrzyla na niego jak na wariata. Spojrzal na ich mlode, pelne zapalu twarze i nagle poczul sie bardzo, ale to bardzo stary.
— Ale sa sprawy, za ktore warto umierac — stwierdzila Motyl.
— Nie, nie ma. Poniewaz masz tylko jedno zycie, a piec innych spraw mozesz dostac na kazdym rogu ulicy.
— Wielkie niebiosa, jak mozesz zyc z taka filozofia?
Rincewind nabral tchu.
— Dlugo.