Szesciu Dobroczynnym Wiatrom wydawalo sie, ze to doskonaly plan. Straszliwi starcy byli zagubieni w Zakazanym Miescie. Chociaz wygladali na zylastych i przypominali troche naturalne drzewka bonsai, ktore zdolaly zapuscic korzenie na omiatanym wichrami urwisku, byli jednak bardzo starzy. I wcale nie ciezko uzbrojeni.
Dlatego poprowadzil ich w strone sali cwiczen.
A kiedy byli juz wewnatrz, ile sil w plucach krzyknal o pomoc. Zdumial sie, ze nie odwrocili sie i nie uciekli.
— Czy teraz juz mozemy go zabic? — spytal z nadzieja Truckle.
Kilkudziesieciu muskularnych mezczyzn przestalo okladac piesciami drewniane belki i stosy cegiel. Spojrzeli podejrzliwie na przybyszow.
— Jakies pomysly? — zapytal Saveloy.
— Och, jej. Wygladaja na twardzieli, co?
— Wymysliles cos cywilizowanego?
— Nie. Obawiam sie, ze teraz to wasza sprawa.
— Ha! Na to czekalem! — zawolal Caleb i przecisnal sie naprzod. — Codziennie cwiczylem, no nie? Z moim klockiem.
— To ninje — wyjasnil z duma Szesc Dobroczynnych Wiatrow, kiedy dwoch mezczyzn zatrzasnelo drzwi. — Najlepsi wojownicy swiata! Poddajcie sie!
— To ciekawe — przyznal Cohen. — Hej, ty, w tej czarnej pizamie! Dopiero wstales z lozka, co? Kto tu jest z was najlepszy?
Jeden z mezczyzn spojrzal ponuro na Cohena i przystawil reke do najblizszej sciany. Pojawilo sie wglebienie.
Potem skinal glowa poborcy podatkow.
— Kim sa ci starzy glupcy, ktorych nam sprowadziles?
— Mysle, ze to barbarzynscy najezdzcy.
— Skad wiesz? Jak on na to wpadl? — zdumial sie Maly Willie. — Przeciez nosimy te gryzace portki, jemy widelcem i w ogole…
Glowny ninja parsknal wzgardliwie.
— Bohaterscy eunuchowie? — powiedzial. — Starcy?
— Kogo nazwales eunuchem? — zapytal groznie Cohen.
— Czy moge mu pokazac, co cwiczylem z moim klockiem? — dopytywal sie Caleb, przeskakujac z artretycznej nogi na noge.
Ninja przyjrzal sie blokowi drewna.
— Nawet tego nie wgnieciesz, starcze.
— Tylko popatrz. — Caleb trzymal kloc na wyciagnietej rece. Uniosl druga, stekajac troche, kiedy dotarla do wysokosci ramienia. — Widzisz te piesc? Uwazasz na moja piesc?
— Uwazam — potwierdzil ninja, z trudem powstrzymujac smiech.
— Dobrze. — Caleb kopnal go prosto w krocze, a kiedy ninja zgial sie wpol, uderzyl klocem drewna w glowe. — Bo powinienes uwazac na stope.
Na tym walka by sie skonczyla, gdyby w sali byl tylko jeden ninja. Natychmiast jednak trzasnely cepy i syknely wyciagane z pochew dlugie, zakrzywione miecze.
Orda zbila sie w ciasna gromadke. Hamish zsunal koc, odslaniajac ich arsenal. Jednak kolekcja wyszczerbionych kling wygladala dosc skromnie wobec dobytych przeciwko nim lsniacych zabawek.
— Ucz, moze odprowadz pana poborce do kata, zeby mu sie co nie stalo — zaproponowal Cohen.
— To szalenstwo! — zawolal Szesc Dobroczynnych Wiatrow. — Ci ludzie to najlepsi wojownicy na swiecie, a wy jestescie garstka staruszkow! Poddajcie sie od razu, to sprawdze osobiscie, czy mozecie liczyc na zwrot nadplaty.
— Nie warto sie denerwowac — uspokoil go Saveloy. — Nikomu nie stanie sie krzywda. W sensie metaforycznym, oczywiscie.
Dzyngis Cohen machnal kilka razy mieczem.
— No dobra, chlopaki — powiedzial. — Pokazcie swoje najlepsze ninjostwo.
Szesc Dobroczynnych Wiatrow patrzyl ze zgroza, jak orda ustawia sie w szereg.
— To bedzie prawdziwa rzez! — jeknal.
— Obawiam sie, ze tak — zgodzil sie Saveloy. Siegnal do kieszeni po torbe mietowych cukierkow.
— Kim sa ci oblakani starcy? Co robia?
— Na ogol pracuja jako barbarzynscy bohaterowie. Ratuja ksiezniczki, okradaja swiatynie, walcza z potworami, przeszukuja starozytne, pelne grozy ruiny… Takie rzeczy.
— Ale wygladaja na tak starych, ze powinni juz nie zyc. Po co oni to robia?
Saveloy wzruszyl ramionami.
— Nigdy nie zajmowali sie niczym innym.
Ninja przekoziolkowal przez sale, wrzeszczac, z mieczami w obu rekach. Cohen czekal na niego w pozycji podobnej do gracza w baseball.
— Zastanawiam sie — mowil spokojnie Saveloy — czy znany jest panu termin „ewolucja”?
Spotkali sie. Powietrze zamigotalo.
— Albo „przetrwanie najsilniejszego”?
Wrzask trwal nadal, choc teraz bardziej natarczywy.
— Nawet nie zauwazylem, jak poruszyl mieczem — szepnal Szesc Dobroczynnych Wiatrow.
— Ludzie czesto nie zauwazaja.
— Ale… sa tacy starzy…
— Istotnie. — Nauczyciel podniosl glos, by byc slyszanym wsrod krzykow. — To prawda. Sa bardzo starymi barbarzynskimi bohaterami.
Poborca przygladal sie zafascynowany.
— Moze mietusa? — zaproponowal Saveloy, gdy wozek Hamisha przemknal z loskotem w pogoni za czlowiekiem ze zlamanym mieczem i z goracym pragnieniem zachowania zycia. — Przekona sie pan, ze pomagaja, jesli czlowiek przez dluzszy czas przebywa w towarzystwie Srebrnej Ordy.
Aromat unoszacy sie z papierowej torebki trafil Szesc Dobroczynnych Wiatrow niczym miotacz ognia.
— Jak pan moze cos czuc po zjedzeniu czegos takiego?
— Nie moge — odparl z zadowoleniem Saveloy.
Poborca wciaz patrzyl. Walka byla blyskawiczna i zazarta, ale tylko z jednej strony. Ordyncy walczyli tak, jak mozna sie spodziewac po starcach: powoli i starannie. Cala aktywnosc przejeli ninje. Niewazne jednak, jak celnie lecialy gwiazdki do rzutow, jak szybkie byly kopniecia, cel zawsze — bez widocznego wysilku — znajdowal sie gdzie indziej.
— Poniewaz mamy akurat wolna chwile — zaczal Saveloy, gdy cos z wieloma ostrzami wbilo sie w sciane tuz nad glowa poborcy — zastanawiam sie, czy moglby pan powiedziec mi cos na temat tego wielkiego wzgorza za miastem. To bardzo ciekawa formacja.
— Co? — spytal z roztargnieniem Szesc Dobroczynnych Wiatrow.
— Wielkie wzgorze.
— Chce pan o nim rozmawiac? Teraz?
— Geografia to moje hobby.
Czyjes ucho trafilo w ucho Szesciu Dobroczynnych Wiatrow.
— No wiec… nazywamy je Wielkim Wzgorzem… Prosze spojrzec, co on robi z…
— Ma wyjatkowo regularny ksztalt. Czy to formacja naturalna?
— Co? Eee… och… nie wiem. Podobno pojawilo sie tysiace lat temu. W czasie straszliwej burzy. Kiedy zmarl pierwszy cesarz. On… On zaraz zginie! Zaraz zginie! Zgi… Jak on to zrobil?
Szesc Dobroczynnych Wiatrow przypomnial sobie nagle, jak to bedac jeszcze dzieckiem, grywal z dziadkiem w Shibo Yangcong-san. Staruszek zawsze wygrywal. Niewazne, jak starannie chlopiec planowal swoja strategie, zawsze odkrywal, ze dziadek calkiem niewinnie, tuz przed decydujacym posunieciem wnuka, umieszczal kamien akurat we wlasciwym miejscu. Przodek cale zycie spedzil, grajac w shibo. Ta walka byla podobna.