Pan Hong usmiechnal sie.

— A tak, przypominam sobie. Powiedzialem, nieprawdaz, ze ani slowem, ani na pismie nie wydam rozkazu, by cie zgladzic. I musze dotrzymac slowa. Inaczej kim bym sie stal?

Wykonal ostatnie zagiecie i rozlozyl dlonie, stawiajac papierowa ozdobe na lakierowanym stoliku przed soba.

Ziola i zolnierz spojrzeli na nia.

— Gwardzisto… zabierz go stad — polecil pan Hong.

Byla to przepieknie skonstruowana figurka czlowieka.

Zdawalo sie jednak, ze zabraklo papieru na glowe.

* * *

Wewnetrzny dwor skladal sie z okolo osiemdziesieciu mezczyzn, kobiet i eunuchow na roznych etapach niewyspania. Zdumieli sie, widzac, kto siedzi na tronie.

Orda zdumiala sie, widzac dwor.

— Kim sa te wszystkie toboly z przodu, z gebami jakby sie octu napily? — szepnal Cohen, od niechcenia podrzucajac noz. — Chyba nawet bym ich nie spalil.

— To zony poprzednich cesarzy — syknal Szesc Dobroczynnych Wiatrow.

— Ale nie musimy sie z nimi zenic, co?

— Nie wydaje mi sie.

— A czemu maja takie male stopy? — pytal dalej Cohen. — Lubie solidne stopy u kobiet.

Szesc Dobroczynnych Wiatrow wytlumaczyl. Twarz Cohena stwardniala.

— Duzo sie ucze o tej cywilizacji, nie ma co — stwierdzil. — Dlugie paznokcie, okaleczone stopy i sludzy biegajacy dookola bez swoich rodzinnych klejnotow. Ha.

— Co sie tu dzieje, jesli wolno spytac? — odezwal sie mezczyzna w srednim wieku. — Kim jestes? Kim sa ci starzy eunuchowie?

— A kim ty jestes? — zapytal Cohen. Wydobyl miecz. — Chce wiedziec, zeby mozna to bylo wypisac na twoim nagrobku.

— Zastanawiam sie, czy pora nie jest wlasciwa na prezentacje — wtracil Saveloy. Wystapil naprzod. — To — rzekl — jest Dzyngis Cohen… Odloz to, Dzyngis… Formalnie rzec biorac, barbarzynca. A to jego orda. Zdobyli wasze miasto. A wy…

— Barbarzynscy najezdzcy? — rzucil z wyzszoscia dworzanin. — Barbarzynscy najezdzcy przybywaja tysiacami! Wielcy, wrzeszczacy mezczyzni na malych konikach!

— A nie mowilem? — wtracil Truckle. — Ale czy ktos mnie poslucha?

— Nie jedlismy jeszcze sniadania — zauwazyl Cohen, znowu podrzucajac noz.

— Ha! Wole raczej zginac, niz poddac sie komus takiemu!

Cohen wzruszyl ramionami.

— Czemu od razu nie mowiles?

— Oj! — szepnal Szesc Dobroczynnych Wiatrow.

Byl to bardzo precyzyjny rzut.

— A kim on byl wlasciwie? — spytal Cohen, gdy cialo osunelo sie na podloge. — Ktos go tu znal?

— Dzyngis… — Saveloy westchnal ciezko. — Tyle razy juz mialem ci powiedziec: kiedy ludzie mowia, ze wola zginac, to niekoniecznie naprawde wola zginac. Nie zawsze.

— No to czemu tak mowia?

— Bo tak sie robi, mniej wiecej.

— Znow ta cywilizacja?

— Obawiam sie, ze tak.

— Moze zalatwimy to raz na zawsze, dobrze? — Cohen wstal. — Kto woli raczej zginac, niz miec mnie za cesarza, reka w gore.

— Jest ktos? — zachecil Saveloy.

* * *

Rincewind biegl kolejnym korytarzem. Czy w tym miejscu w ogole nie bylo zewnetrza? Kilka razy juz sadzil, ze znalazl wyjscie, ale prowadzilo na wewnetrzny dziedziniec gigantycznego budynku, pelen pluskajacych fontann i wierzb placzacych.

W dodatku palac zaczynal sie budzic. Slyszal…

…czyjes szybkie kroki za soba.

Ktos zawolal:

— Hej!

Rincewind skoczyl w najblizsze drzwi.

Znalazl sie w pomieszczeniu wypelnionym para. Przeplywala wielkimi, klebiastymi chmurami. Niewyraznie dostrzegl czlowieka popychajacego wielkie kolo. Przez mysl przemknely mu slowa „izba tortur”, ale zapach mydla sprawil, ze zastapilo je slowo „pralnia”. Dosc blade, lecz niewiarygodnie czyste postacie unosily glowy znad balii i przygladaly mu sie z ledwie sladem zaciekawienia.

Nie wygladaly na ludzi majacych kontakt z biezaca sytuacja.

Na wpol przebiegl, na wpol przespacerowal miedzy bulgoczacymi kotlami.

— Tak trzymac. Dobra robota. Tak jest, szur-szur-szur. Niech popatrze, jak te wyzymaczki wyzymaja. To lubie. Czy jest tu inne wyjscie? Piekne babelki, naprawde doskonale babelki. Ach…

Jeden z pracujacych w pralni, ktory sprawial wrazenie zarzadcy, patrzyl na niego podejrzliwie i wygladal, jakby mial zamiar cos powiedziec.

Rincewind przebiegl przez dziedziniec zawieszony sznurami z suszacym sie praniem. Dyszac, stanal plecami do sciany.

Choc bylo to wbrew jego podstawowym zasadom, chyba nadszedl czas, by zatrzymac sie i pomyslec.

Scigali go. To znaczy scigali uciekajaca postac w wyblaklej czerwonej szacie i mocno przypalonym spiczastym kapeluszu.

Z najwyzszym wysilkiem zdolal pogodzic sie z mysla, ze gdyby mial na sobie cos innego, calkiem mozliwe, ze by go nie scigali.

Na sznurze tuz przed nim kolysaly sie w lekkim wietrze bluzy i spodnie. Ich szycie tak sie mialo do krawiectwa, jak rabanie drew do stolarki. Ktos opanowal sztuke zszywania rury i na tym wlasciwie poprzestal. Wygladaly calkiem jak ubrania, jakie nosili prawie wszyscy w Hunghung.

Palac jest niemal miastem samym w sobie, odezwal sie glos rozsadku. Musi byc pelen ludzi wypelniajacych rozmaite zadania, dodal jeszcze.

To by oznaczalo… zdjecie naszego kapelusza, podsumowal.

Rincewind sie zawahal. Trudno byloby niemagowi pojac skale takiej sugestii. Mag predzej wyszedlby na ulice bez swej szaty i spodni niz bez kapelusza. Bez kapelusza ludzie mogliby wziac go za… za kogos calkiem zwyczajnego.

W oddali rozlegly sie krzyki.

Glos rozsadku dobrze pojmowal, ze jesli nie bedzie ostrozny, to skonczy martwy wraz z cala reszta Rincewinda. Rzucil wiec sarkastycznie: Dobrze, zatrzymaj ten nasz nedzny kapelusz. Ten nasz przeklety kapelusz to przyczyna, dla ktorej w ogole wpadlismy w to bagno; myslisz moze, ze zachowasz glowe, zeby go na niej nosic?

Rece Rincewinda, takze swiadome, ze jesli nie wezma spraw w siebie, zblizaja sie czasy niezwykle wrecz ciekawe i bardzo krotkie, powoli siegnely do sznura. Zdjely pare spodni i koszule. Wcisnely je pod szate.

Drzwi otworzyly sie gwaltownie. Na dziedziniec wypadli zolnierze, do ktorych przylaczylo sie paru pastuchow tsimo. Jeden z nich machal kijem.

Rincewind skoczyl pod luk bramy i do ogrodu.

Byla tam mala pagoda. Byly wierzby i piekna dama na mostku. Karmila ptaki.

I jakis czlowiek malujacy talerz.

Вы читаете Ciekawe czasy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату