— Mniej wiecej — przyznal dyplomatycznie Saveloy. — Ale nic z tego, obawiam sie. Pan Hong i jego generalowie sa zbyt wyrafinowani. Szkoda, ze nie mozesz sprawdzic tej metody na zwyklych zolnierzach.

Za nimi cicho zapiszczal krolik. Odwrocili sie. Do sali weszla wlasnie mlodociana kadra Czerwonej Armii. Wsrod nich byla tez Motyl; usmiechnela sie blado do Rincewinda.

Rincewind zawsze polegal na ucieczce. Ale moze czasami czlowiek musi stanac meznie i walczyc, chocby dlatego ze nie ma juz dokad uciekac.

Jednak zupelnie nie radzil sobie z bronia.

Przynajmniej nie z taka normalna.

— Hm… — odezwal sie. — Jesli wyjdziemy teraz z palacu, zabija nas. Tak?

— Watpie — odparl Saveloy. — Teraz sprawa podlega Sztuce Wojny. Ktos taki jak Hong pewnie poderznalby nam gardla, ale skoro wypowiedziano wojne, wszystko musi sie odbyc zgodnie z tradycja.

Rincewind nabral tchu.

— To szansa jedna na milion — rzekl. — Ale moze sie udac…

* * *

Czterech Jezdzcow, ktorych przybycie zwiastuje koniec swiata, to jak wiadomo Smierc, Wojna, Glod i Zaraza. Ale rowniez mniej spektakularne wydarzenia maja swoich Jezdzcow. Na przyklad Czterej Jezdzcy Przeziebienia to Zasmarkanie, Kaszel, Katar i Brak Chusteczek; Czterej Jezdzcy, ktorych przybycie poprzedza wszelkie publiczne swieta, to Burza, Wichura, Deszcz oraz Roboty Drogowe.

Wsrod armii obozujacych na rozleglej aluwialnej rowninie wokol Hunghung siodlali juz swe wierzchowce niewidzialni jezdzcy, znani jako Dezinformacja, Plotka i Pogloska…

Zycie w obozowisku duzej armii ma wszelkie wady zycia w miescie, jednak bez zadnych jego zalet. Dlatego posterunki strazy i linie wartownicze staja sie po jakims czasie otwarte dla cywilow, zwlaszcza jesli maja cokolwiek na sprzedaz, a jeszcze bardziej jesli sa kobietami, ktorych cnota zawiera pewien element komercji. Czasami wystarczy nawet, ze sprzedaja zywnosc, bedaca odmiana wobec monotonnych wojskowych posilkow. Zywnosc proponowana w tej chwili z pewnoscia stanowila taka odmiane.

— Wieprzowe kulki! Wieprzowe kulki! Kupujcie, poki… — Nastapila chwila ciszy, gdy handlarz w myslach sprawdzal rozmaite zakonczenia tego zdania. Wreszcie zrezygnowal. — Wieprzowe kulki! Na paleczce! Moze ty kupisz, szogunie, wygladasz na… Zaraz, czy nie jestes…

— Cichocichocicho!

Rincewind wciagnal W.S.W.H. Dibhale w cien namiotu.

Handlarz spojrzal na zbolala twarz pomiedzy kostiumem eunucha i szerokim slomkowym kapeluszem.

— To przeciez mag, prawda? Jak sie…

— Pamietasz, miales powazne zamiary niezwyklego wzbogacenia sie na handlu miedzynarodowym? — upewnil sie Rincewind.

— Tak. Mozemy juz zaczac?

— Wkrotce. Niedlugo. Ale najpierw musisz cos zrobic. Slyszales te pogloski o armii niewidzialnych wampirzych upiorow, ktora tutaj zmierza?

W.S.W.H. Dibhala nerwowo przewrocil oczami. Jednak do jego zawodowych specjalnosci nalezalo, by nigdy nie wydawac sie zle poinformowanym — chyba ze w sprawie uczciwego wydawania reszty.

— Tak? — odparl ostroznie.

— Pogloski, ze sa ich miliony? — mowil dalej Rincewind. — I to bardzo glodnych, a to z takiej przyczyny, ze przez cala droge nic nie jadly? I wyjatkowo zacieklych, bo tak zaczarowal je Wielki Mag?

— Eee… tak?

— No wiec to nieprawda.

— Nie?

— Nie wierzysz mi? W koncu ja powinienem wiedziec najlepiej.

— Sluszna uwaga.

— Nie chcemy chyba, zeby ludzi ogarnela panika, prawda?

— Panika jest niedobra dla interesow. — W.S.W.H. niespokojnie pokiwal glowa.

— Dlatego postaraj sie tlumaczyc wszystkim, ze to pogloska calkiem falszywa. Wiesz, zeby ich uspokoic.

— Dobry pomysl. A te niewidzialne wampirze upiory… Czy maja jakies pieniadze?

— Nie. Poniewaz nie istnieja.

— Racja, zapomnialem.

— I tych upiorow wcale nie jest dwa miliony trzysta tysiecy dziewieciu — dodal Rincewind. Byl calkiem dumny z tego drobnego szczegolu.

— Nie dwa miliony trzysta tysiecy dziewieciu — powtorzyl W.S.W.H. Oczy mu sie zaszklily.

— Absolutnie nie. Nie ma ich dwa miliony trzysta tysiecy dziewieciu, niewazne, co kto opowiada. Ani tez Wielki Mag nie uczynil ich dwa razy wiekszymi niz normalnie. Zuch z ciebie. A teraz musze juz isc.

Rincewind odszedl pospiesznie.

Handlarz stal przez chwile zamyslony. Przyszlo mu do glowy, ze dosc juz sprzedal na dzisiaj, wiec moze wrocic do domu i spedzic spokojna noc w beczce w piwnicy, z workiem na glowie.

Droga poprowadzila go przez znaczna czesc obozu. Dopilnowal, by napotkani zolnierze wiedzieli, ze w plotce nie ma ani odrobiny prawdy. Co prawda za kazdym razem musial im najpierw wytlumaczyc, jaka to plotka…

* * *

Pluszowy krolik zapiszczal nerwowo.

— Boje sie wielkich, niewidzialnych wampirowatych upiorow! — szlochala Ukochana Perla.

Zolnierze przy ognisku probowali ja pocieszyc, ale niestety, ich juz nie mial kto pocieszac.

— I slyszalam, ze juz pozarly pare osob.

Jeden czy dwoch zolnierzy obejrzalo sie niespokojnie. W ciemnosci nie zobaczyli niczego, jednak nie byl to dobry znak.

Czerwona Armia przemieszczala sie ukradkowo od ogniska do ogniska.

Rincewind udzielil bardzo szczegolowych instrukcji. Cale swoje dorosle zycie — a przynajmniej te jego czesci, kiedy nie byl scigany przez stwory majace wiecej nog niz zebow — spedzil na Niewidocznym Uniwersytecie. Czul wiec, ze wie, na czym to polega. Niczego ludziom nie mowcie, tlumaczyl. Nie mowcie. Nie mozna przezyc jako mag na NU, wierzac w to, co mowia. Czlowiek wierzy w to, czego nie mowia.

Dlatego nie mowcie. Pytajcie. Pytajcie, czy to prawda. Mozecie ich blagac, by wam powiedzieli, ze to nieprawda. Albo nawet mozecie opowiadac, ze kazali wam mowic, ze to nieprawda. To bedzie najlepsze.

Poniewaz Rincewind doskonale wiedzial, ze kiedy wyruszaja w swiat Czterej dosc niewielcy, ale bardzo zlosliwi Jezdzcy Paniki, dobra robote wykonuja Dezinformacja, Pogloska i Plotka. Sa jednak niczym w porownaniu z czwartym jezdzcem, ktorego imie brzmi Zaprzeczanie.

Po godzinie Rincewind czul sie juz calkiem zbedny.

Wszedzie toczyly sie rozmowy, szczegolnie zas w regionach na granicy obozow, gdzie noc rozciagala sie daleko: wielka, ciemna i bardzo wyraznie pusta.

— No dobrze, ale dlaczego mowia, ze nie ma ich dwa miliony trzysta tysiecy dziewieciu, co? Jesli w ogole ich nie ma, to skad taka liczba?

— Przeciez nie ma niczego takiego jak niewidzialne wampirze upiory. Jasne?

— Ach tak? A niby skad wiesz? Widziales jakiego?

— Posluchaj no. Poszedlem i zapytalem kapitana, a on twierdzi, ze jest calkiem pewien. Nie ma tu zadnych niewidzialnych upiorow.

— Jak moze byc pewny, jezeli ich nie widzi?

— Mowi, ze w ogole nie ma zadnych niewidzialnych wampirzych upiorow. Nigdzie.

— Tak? To czemu niby tak nagle zaczal to powtarzac? Dziadek mi opowiadal, ze sa ich cale miliony za…

Вы читаете Ciekawe czasy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату