Truckle spogladal to na jednego, to na drugiego.
— Wy dwaj to zaplanowaliscie? — spytal oskarzycielskim tonem. — Od poczatku o to wam szlo? Cala ta nauka, jak byc cywilizowanym? A na samym poczatku mowiliscie, ze to bedzie naprawde wielka kradziez! I co? Myslalem, ze zwyczajnie spakujemy mase towaru i znikniemy. Rabowac i palic, to wlasciwy sposob…
— Tylko rabowac i palic, rabowac i palic, potad mam juz tego rabowania i palenia! — zirytowal sie Saveloy. — Jedynie o tym potraficie myslec? O rabowaniu i paleniu?
— No, kiedys bylo jeszcze gwalcenie — westchnal tesknie Vincent.
— Nie chce cie martwic, Ucz, ale oni maja racje — odezwal sie Cohen. — Walka i rabunek… to wlasnie potrafimy. Wcale mi sie nie podobaja wszystkie te poklony i padanie na ziemie. Nie jestem pewien, czy zostalem stworzony do cywilizacji.
Saveloy przewrocil oczami.
— Nawet ty, Cohenie? Wszyscy jestescie tacy… tacy tepi! — rzucil gniewnie. — Sam nie wiem, po co sie z wami mecze! Znaczy, spojrzcie na siebie! Wiecie, czym jestescie? Jestescie legendami!
Ordyncy cofneli sie o kilka krokow. Nie widzieli jeszcze, zeby Ucz stracil cierpliwosc.
— To od
Truckle nerwowo podniosl reke.
— Wlasciwie to ja kiedys odkrylem Zaginione Miasto…
— Cisza! Teraz ja! O czym to mowilem? A tak… nie umiecie czytac, co? Nigdy nie nauczyliscie sie czytac? W takim razie zmarnowaliscie pol zycia. Mogliscie kolekcjonowac perly madrosci zamiast lichych klejnotow. To zreszta lepiej, ze ludzie o was czytaja, a nie spotykaja twarza w twarz, poniewaz, panowie, bardzo by sie rozczarowali!
Rincewind patrzyl zafascynowany, czekajac, az ktos utnie Saveloyowi glowe. Ale nie zanosilo sie na to. Nauczyciel byl chyba zbyt rozzloszczony, by stracic glowe.
— Czego tak naprawde dokonaliscie, panowie? I nie opowiadajcie mi o skradzionych klejnotach i wladcach demonow. Czego dokonaliscie naprawde?
Truckle znow podniosl reke.
— Ja na przyklad zabilem kiedys wszystkich czterech…
— Tak, tak, tak — przerwal mu Saveloy. — Zabiliscie to, wykradliscie tamto, a gdzies tam jeszcze pokonaliscie wielkie ludozercze awokada, ale to wszystko… glupstwa. Zwykla tapeta, panowie! To niczego nie zmienilo! Nikt sie nie przejal! W Ankh-Morpork uczylem chlopcow, ktorzy uwazali was za mity. Tyle osiagneliscie. Oni sadza, ze ktos was wymyslil. Jestescie bajka, panowie. Kiedy zginiecie, nikt nie zauwazy, bo i tak mysla, ze juz dawno was nie ma.
Przerwal, by nabrac tchu, po czym podjal juz spokojniej:
— Ale tutaj… tutaj przynajmniej mogliscie stac sie prawdziwi. Mogliscie przestac sie bawic wlasnym zyciem. Mogliscie otworzyc na swiat to starozytne, ale nieco juz gnijace Imperium, A przynajmniej… — zawahal sie — taka mialem nadzieje. Naprawde myslalem, ze uda sie nam cos osiagnac.
Usiadl.
Orda stala nieruchomo, wpatrzona we wlasne stopy lub kolka.
— Ehm… moge cos powiedziec? Wodzowie zwroca sie przeciwko wam — oswiadczyl Szesc Dobroczynnych Wiatrow. — Stoja wokol stolicy ze swymi wojskami. Normalnie walczyliby miedzy soba, ale teraz wszyscy beda walczyc z wami.
— Wola takiego truciciela jak ten Hong, zamiast mnie? — zdziwil sie Cohen. — Przeciez to dran.
— Tak, ale… ich dran.
— Mozemy sie bronic. Sa tu grube mury — zauwazyl Vincent. — Znaczy te zrobione nie z papieru.
— Nawet o tym nie mysl — sprzeciwil sie Truckle. — Zadnego oblezenia. Oblezenia sa niechlujne. Nienawidze zjadania butow i szczurow.
— Co?
— Powiedzial, ZE NIE CHCEMY OBLEZENIA, BO BEDZIEMY MUSIELI JESC BUTY I SZCZURY, Hamish.
— A co? Nogi sie skonczyly?
— Ilu maja zolnierzy? — spytal Cohen.
— Jakies szescset, moze siedemset tysiecy — odparl poborca.
— Przepraszam. — Cohen wstal z tronu. — Musze sie naradzic ze swoja orda.
Ordyncy zbili sie w ciasna grupke. Od czasu do czasu wsrod prowadzonej chrapliwym szeptem dyskusji dalo sie slyszec glosniejsze „Co?”. Po chwili Cohen sie obejrzal.
— Morza krwi, tak? — upewnil sie.
— No… tak — potwierdzil Szesc Dobroczynnych Wiatrow.
Dyskusja rozgorzala na nowo.
Po dluzszej chwili wysunela sie glowa Truckle’a.
— Mowiles: gora czaszek? — zapytal.
— Tak, chyba tak wlasnie powiedzialem — przyznal poborca. Zerknal nerwowo na Rincewinda i Saveloya, ktory tylko wzruszyl ramionami.
Szepty, szepty, „Co?”…
— Przepraszam…
— Tak?
— A jaka wysoka ta gora? Bo czaszki sie rozsypuja.
— Nie wiem, jaka wysoka! Po prostu duzo czaszek!
— Chcialem sie tylko upewnic.
Orda najwyrazniej podjela decyzje. Ordyncy staneli rzedem, patrzac na pozostalych.
— Bedziemy walczyc — oznajmil Cohen.
— Wlasnie. Powinienes od razu nam powiedziec o tych czaszkach i krwi — dodal Truckle.
— Pokazem im, czy jeszcze zyjem, czy nie — zarechotal Caleb.
Saveloy pokrecil glowa.
— Chyba nie doslyszeliscie. Maja przewage stu tysiecy do jednego!
— Po mojemu to wszystkich przekona, ze jeszcze zyjem.
— Tak. Ale moj plan wlasnie na tym polegal, zeby wam pokazac, jak dotrzec na szczyt piramidy, nie wyrabujac sobie drogi mieczem — zaprotestowal Saveloy. — To naprawde mozliwe w tak zakonserwowanym spoleczenstwie. Ale jesli sprobujecie walczyc z setkami tysiecy zolnierzy, wszyscy zginiecie.
A potem, ku wlasnemu zdumieniu, dodal jeszcze:
— Prawdopodobnie.
Orda wyszczerzyla zeby w usmiechach.
— Duza przewaga wcale nam nie przeszkadza — zapewnil Truckle.
— Lubim duza przewage — dodal Caleb.
— Widzisz, Ucz, przewaga tysiaca na jednego nie jest o wiele gorsza niz dziesieciu na jednego — wyjasnil Cohen. — A to dlatego ze… — Zaczal odliczac na palcach. — Po pierwsze, taki typowy zolnierz, co to sie bije dla zoldu, a nie o zycie, nie bedzie nadstawial karku, kiedy ma dookola innych, ktorzy tez moga zalatwic sprawe. Po drugie, nie tak wielu da rade dostac sie blisko nas, beda sie przepychac i potracac. Po… — Spojrzal na wlasna dlon z wyrazem glebokiego namyslu.
— …trzecie — podpowiedzial mu Saveloy.
— Wlasnie, po trzecie, jak zaczna machac mieczami, to co drugi raz trafia swoich i zaoszczedza nam roboty. Rozumiesz?
— Ale nawet jesli to prawda, podziala tylko na krotko — zaprotestowal Saveloy. — Chocbyscie zabili dwustu, bedziecie zmeczeni, a was beda atakowac ciagle nowi.
— Oni tez sie zmecza — oswiadczyl z satysfakcja Cohen.
— Dlaczego?
— Bo przez ten czas, zeby do nas dotrzec, beda musieli biec pod gore.
— To jest logika, ot co — stwierdzil z aprobata Truckle.
Cohen klepnal oszolomionego nauczyciela w plecy.