sie lamie. Zawsze ich zabijam, jak tylko spotkam. Dzieki temu pozniej zyskuje na czasie.
— Od razu wydal mi sie jakis taki sliski — stwierdzil Rincewind.
— Posluchaj, Cohenie…
— Dla ciebie: cesarzu Cohenie — wtracil Truckle. — Nigdy nie wierzylem magom, ot co. Nigdy nie wierzylem zadnemu facetowi w sukience.
— Rincewind jest w porzadku — zapewnil Cohen.
— Dzieki — mruknal Rincewind.
— …ale calkiem bezuzyteczny jako mag.
— Przypadkiem narazalem przed chwila wlasna szyje, zeby was uratowac, bardzo uprzejmie dziekuje. — Rincewind zirytowal sie. — Posluchaj, paru moich przyjaciol siedzi w bloku wieziennym. Czy moglbys… Zaraz, zaraz… cesarz?
— Mniej wiecej — przyznal Cohen.
— Chwilowo — dodal Truckle.
— Formalnie — uzupelnil Saveloy.
— Czy to znaczy, ze mozecie przeniesc moich przyjaciol w jakies bezpieczne miejsce? Mysle, ze pan Hong zamordowal starego cesarza i teraz chce na nich zrzucic wine. Nie wpadnie tylko na to, mam nadzieje, ze chowaja sie w celach.
— Dlaczego w celach? — zdziwil sie Cohen.
— Bo gdybym tylko mial okazje uciec z celi pana Honga, to bym uciekl — tlumaczyl goraczkowo Rincewind. — Nikt o zdrowych zmyslach by nie wrocil, gdyby mial szanse sie wyrwac.
— Jasne. Maly Willie i Jedna Wielka Matka, wezcie kogos i sprowadzcie tych ludzi tutaj.
— Tutaj? — zaprotestowal Rincewind. — Chcialem, zeby trafili w jakies bezpieczne miejsce.
— Przeciez my tu jestesmy. Bedziemy ich bronic.
— A kto was obroni?
Cohen zignorowal te uwage.
— Szambelanie — rzekl — pana Honga nie ma pewnie w okolicy, ale… Wsrod dworzan byl taki facet z nosem jak borsuk. Grubas w wielkim rozowym kapeluszu. I taka chyba baba z twarza jak kapelusz ze szpilkami.
— To pan Dziewiec Szczytow i pani Dwa Ruczaje — domyslil sie szambelan. — Tego… nie gniewasz sie na mnie, panie?
— Alez skad, niech cie bogowie maja w opiece. Wiecej nawet, zrobiles na mnie takie wrazenie, ze powierze ci dodatkowe funkcje.
— Panie?
— Na poczatek funkcje kosztujacego potrawy. A teraz idz i sprowadz mi tu tych dwoje. Wcale mi sie nie podobaly ich miny.
Dziewiec Szczytow i Dwa Ruczaje zostali wprowadzeni chwile pozniej. Ich przelotne spojrzenie na nietkniete mieso bylo niezauwazalne dla tych, ktorzy go nie oczekiwali.
Cohen wesolo skinal im glowa.
— Zjedzcie to — polecil.
— Panie! Jadlem obfite sniadanie! Jestem juz calkiem pelny! — zaprotestowal Dziewiec Szczytow.
— To szkoda — stwierdzil Cohen. — Jedna Wielka Matko, zanim znowu usniesz, zajmij sie panem Dziewiec Szczytow i zrob w nim troche miejsca, zeby mogl zjesc jeszcze jedno sniadanie. To samo dotyczy damy, jesli w ciagu pieciu sekund nie uslysze jej mlaskania. Solidny kes z kazdego talerza, zrozumiano? I duzo sosu.
Jedna Wielka Rzeka wydobyl miecz.
Dwoje arystokratow spogladalo nieruchomo na parujace stosy miesiwa.
— Jak dla mnie, wyglada calkiem smacznie — rzucil swobodnym tonem Cohen. — A patrzycie, jakby cos bylo z tym nie w porzadku.
Dziewiec Szczytow delikatnie wlozyl sobie do ust kawalek wieprzowiny.
— Doskonale — zapewnil niewyraznie.
— Teraz polknij.
Mandaryn przelknal glosno.
— Wspaniale — oswiadczyl. — A teraz, jesli wasza wysokosc pozwoli, chcialbym…
— Nie spiesz sie. Nie chcielibysmy przeciez, zebys przypadkiem wsadzil sobie palce w gardlo albo cos w tym rodzaju. Prawda?
Dziewiec Szczytow czknal.
Potem czknal jeszcze raz.
Zaczal wypuszczac dym z dolnej czesci szaty.
Orda skoczyla za rozmaite oslony dokladnie w chwili, gdy wybuch usunal spory obszar podlogi, kolisty fragment sufitu i calego pana Dziewiec Szczytow.
Kapelusz z rubinowym guzikiem przez chwile krecil sie na podlodze.
— Ja tak mam po marynowanych cebulkach — stwierdzil Vincent.
Pani Dwa Ruczaje stala nieruchomo, zaciskajac powieki.
— Nieglodna? — spytal Cohen.
Pokrecila glowa.
Cohen rozparl sie na tronie.
— Jedna Wielka Matko!
— Rzeko, Cohenie — poprawil go Saveloy.
Gwardzista podszedl ciezkim krokiem.
— Zabierz ja stad i wsadz do jakiegos lochu. Dopilnuj, zeby nie braklo jej jedzenia, jesli rozumiesz, co mam na mysli.
— Tak, wasza wysokosc.
— A pan szambelan moze pobiec do kuchni i powiedziec kucharzowi, ze tym razem on sam bedzie jadl razem z nami, i to bedzie jadl pierwszy. Jasne?
— Calkiem jasne, wasza wysokosc.
— To ma byc zycie? — wybuchnal Caleb, gdy szambelan wybiegl z komnaty. — Tak traktuja cesarza? Nie mozem wierzyc nawet jedzeniu? Po mojemu zamorduja nas tutaj we wlasnych lozkach!
— Nie bardzo widze, jak mogliby ciebie zamordowac we wlasnym lozku — mruknal Truckle.
— Wlasnie. Bo ciebie nigdy tam nie ma — dodal Cohen.
Podszedl do wielkiej wazy i wymierzyl jej kopniaka.
— Slyszales to wszystko? — zapytal.
— Tak, prosze pana — odpowiedziala waza.
Zabrzmial smiech, ale dosc nerwowy. Saveloy uswiadomil sobie, ze Srebrna Orda nie byla przyzwyczajona do takich dzialan. Kiedy prawdziwy barbarzynca chcial kogos zabic przy posilku, zapraszal go ze wszystkimi slugami, sadzal przy stole, czekal, az sie upija i zasna, po czym wzywal ukrytych wlasnych ludzi i masakrowal wrogow szybko, sprawnie, honorowo. Bylo to absolutnie uczciwe. Metoda: „upij ich, a potem wyrznij do nogi” nalezala do najstarszych sztuczek w kazdym podreczniku, a w kazdym razie nalezalaby, gdyby barbarzyncy przejmowali sie podrecznikami. Kazdy, kto dawal sie zlapac na te sztuczke, czynil swiatu przysluge, pozwalajac sie zarabac przy deserze. Ale przynajmniej mozna bylo ufac jedzeniu. Barbarzyncy nie zatruwaja jedzenia — nigdy nie wiadomo, kiedy im samym zabraknie kesa strawy.
— Prosze o wybaczenie, wasza wysokosc — odezwal sie Szesc Dobroczynnych Wiatrow, ktory krecil sie przy tronie. — Wydaje mi sie, ze pan Truckle ma racje. Ehm… znam troche historie. Wlasciwa metoda sukcesji to brnac do tronu przez morza krwi. To wlasnie planuje pan Hong.
— Mowisz? Morza krwi, tak?
— Albo przez gore czaszek. To takze dopuszczalna mozliwosc.
— Ale… ale… myslalem, ze cesarska korona przechodzi z ojca na syna — zdumial sie Saveloy.
— No, niby tak — przyznal Szesc Dobroczynnych Wiatrow. — Przypuszczam, ze teoretycznie moze sie tak zdarzyc.
— Mowiles, ze kiedy juz znajdziemy sie na szczycie piramidy, wszyscy beda robic, co im kazemy — zwrocil sie do nauczyciela Cohen.