— Jak upalny dzien w chlewie! — ocenila pani Brzoskwiniowy Platek.

— Z przyjemnoscia stwierdzam, ze nie mam zadnych doswiadczen w tym wzgledzie — odparla dumnie pani Dwa Ruczaje.

Pani Nefrytowa Noc, sporo mlodsza od dwoch pozostalych, ktorej dosc sie podobal Cohenowy zapach niemytego lwa, zachowala milczenie.

— Tylko tyle? Wielkie kawaly? — irytowal sie glowny kucharz. — Dlaczego nie zje po prostu calej krowy, skoro tak je lubi?

— Czekaj, az uslyszysz o diabelskiej potrawie zwanej kielbasa — ostrzegl szambelan.

— Wielkie kawaly! — Kucharz byl bliski lez. — Gdzie w wielkich kawalach miesa jest sztuka kulinarna? Nawet bez sosu? Wolalbym umrzec, niz zwyczajnie podgrzewac wielkie kawaly miesa!

— Och! — westchnal nowy szambelan. — Gleboko bym sie zastanowil nad taka wypowiedza. Nowy cesarz, oby lezal w kapieli przez dziesiec tysiecy lat, sklonny jest uznawac takie zarzekanie sie za prosbe.

Gwar ucichl nagle. Przyczyna milczenia byl jeden cichy, wyrazny dzwiek: odglos wyciaganego korka.

Pan Hong mial godny wielkiego wezyra talent pojawiania sie jakby znikad. Omiotl wzrokiem kuchnie. Z pewnoscia byla to jedyna praca domowa, jaka kiedykolwiek wykonal.

Podszedl blizej. Z rekawa swej szaty wyjal mala czarna buteleczke.

— Przyniescie tu mieso — rozkazal. — Sos sam sie pojawi.

Zebrani obserwowali go z lekiem. Otrucia nalezaly do hunghunganskiej etykiety dworskiej, jednak zwykle zajmowano sie nimi w ukryciu, tak nakazywaly dobre maniery.

— Czy jest tu ktos, kto ma cos do powiedzenia? — zapytal pan Hong.

Jego wzrok byl niczym kosa. Kiedy przesuwal sie po kuchni, ludzie wahali sie, chwiali i padali.

— Doskonale. Wole raczej umrzec, niz zobaczyc… barbarzynce na tronie Imperium. Niech je te swoje… wielkie kawaly. Przyniescie mieso.

Nastapilo dziwne poruszenie na podlodze, potem krzyki i uderzenie kija. Jakis wiesniak przecisnal sie naprzod, ostroznie popychajac wozek z wielkim polmiskiem pod pokrywa. Na widok pana Honga odsunal wozek na bok, rzucil sie na ziemie i z pokora uderzal czolem o podloge.

— Odwracam swoj niegodny wzrok od twej… grzadki w dogodnym polozeniu… „niech to demon…” osoby, o panie.

Pan Hong tracil go stopa.

— Milo zobaczyc, ze nie zaginela sztuka okazywania szacunku — stwierdzil. — Zdejmij pokrywe.

Wiesniak wstal i — nadal pokornie schylony — odkryl polmisek.

Pan Hong przechylil buteleczke i trzymal ja nieruchomo, dopoki ostatnia kropla nie wyplynela z sykiem. Wszyscy wpatrywali sie w niego jak skamieniali.

— A teraz niech zaniosa to mieso barbarzyncom — rzekl.

— Natychmiast, wasza niebianska… pedzelkowosc… wierzbolistnosc… prawosc.

— Skad pochodzisz, wiesniaku?

— Z Bes Pelargic, o panie.

— Aha. Tak myslalem.

* * *

Rozsunely sie wielkie bambusowe drzwi. Nowy szambelan wkroczyl do sali, prowadzac cala karawane wozkow.

— Sniadanie, o wladco tysiaca lat — zaanonsowal. — Wielkie kawaly swini, wielkie kawaly kozy, wielkie kawaly wolu i siedem rodzajow smazonego ryzu.

Jeden ze sluzacych zdjal pokrywe z polmiska.

— Ale posluchajcie lepiej mojej rady i nie probujcie tej wieprzowiny — powiedzial. — Jest zatruta.

Szambelan odwrocil sie gwaltownie.

— Bezczelny wieprz! — krzyknal. — Zginiesz za to!

— To Rincewind, co? — odezwal sie Cohen. — Wyglada jak Rincewind…

— Gdzies tu mam swoj kapelusz — odparl Rincewind. — Musialem go wepchnac do spodni…

— Trucizna? — spytal Cohen. — Jestes pewien?

— Nie, skad. To byla czarna buteleczka i miala wymalowana czaszke ze skrzyzowanymi piszczelami, a kiedy ja przechylil, dymila — tlumaczyl Rincewind, kiedy Saveloy pomagal mu sie przebrac. — Czy to sos anchois? Nie przypuszczam.

— Trucizna — mruknal Cohen. — Nienawidze trucicieli. To najgorsze typy. Skradaja sie, dodaja jakichs brudow do uczciwego jedzenia…

Spojrzal gniewnie na szambelana.

— Czy to ty? — Zerknal na Rincewinda i wskazal kciukiem skulonego mezczyzne. — To byl on? Bo jesli tak, potraktuje go jak szalonych Wezowych Kaplanow ze Startu, tylko tym razem uzyje obu kciukow!

— Nie. To byl ktos, kogo nazywali panem Hongiem. Ale wszyscy patrzyli, jak to robil.

Szambelan wydal z siebie krotki, rozpaczliwy krzyk. Rzucil sie na podloge i juz mial ucalowac stope Cohena, gdy uswiadomil sobie, ze mialoby to ten sam skutek co zjedzenie wieprzowiny.

— Laski, niebianska istoto! Wszyscy jestesmy tylko pionkami w rekach pana Honga!

— Co w nim takiego niezwyklego?

— To… wspanialy czlowiek! — zapewnil belkotliwie szambelan. — Zlego slowa nie powiem o panu Hongu. I z cala pewnoscia nie wierze, jakoby wszedzie mial szpiegow! Niech zyje pan Hong, tyle tylko moge dodac. — Zaryzykowal uniesienie glowy i tuz przed oczami zobaczyl ostrze miecza Cohena.

— Dobra. A w tej chwili kogo bardziej sie boisz? Mnie czy tego pana Honga?

— Ja… pana Honga.

Cohen uniosl brew.

— Jestem pod wrazeniem. Wszedzie szpiedzy, tak?

Rozgladal sie po sali, az natrafil wzrokiem na bardzo wielka waze. Podszedl do niej i podniosl pokrywe.

— Dobrze ci tam?

— Eee… tak? — odpowiedzial glos z glebi wazy.

— Masz wszystko, czego ci trzeba? Zapasowy notes? Nocnik?

— Eee… tak?

— A mialbys ochote na, bo ja wiem, jakies szescdziesiat garncow wrzacej wody?

— Eee… nie?

— Wolalbys raczej zginac, niz zdradzic pana Honga?

— Eee… czy moge sie chwile zastanowic, jesli wolno?

— Nie ma sprawy. I tak trzeba czasu, zeby zagrzac tyle wody. Zastanawiaj sie.

Cohen odlozyl pokrywe.

— Jedna Wielka Matko! — rzucil.

— On ma na imie Jedna Wielka Rzeka, Dzyngis — poprawil go Saveloy.

Gwardzista z wolna wrocil do zycia.

— Masz pilnowac tej wazy, a gdyby sie poruszyla, zrobisz z nia to, co ja kiedys z Zielonym Nekromanta Nocy. Jasne?

— Nie wiem, cos zrobil, panie.

Cohen wytlumaczyl mu. Jedna Wielka Rzeka sie rozpromienil. Z wnetrza wazy dobiegl odglos kogos, kto usiluje nie wymiotowac.

Cohen spokojnie wrocil na tron.

— Powiedz mi cos wiecej o tym Hongu, szambelanie — polecil.

— Jest wielkim wezyrem.

Cohen i Rincewind spojrzeli na siebie.

— Zgadza sie — przyznal Rincewind. — A wszyscy przeciez wiedza, ze wielcy wezyrzy sa zawsze…

— …absolutnymi i kompletnymi sukinsynami — dokonczyl Cohen.

— Nie wiem czemu. Wystarczy dac takiemu turban z czubkiem posrodku, a to ich cos tam moralne od razu

Вы читаете Ciekawe czasy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату