— Czekaj… co to bylo?
— Co?
— Przysiaglbym, ze cos slyszalem.
— Ja tam niczego nie widze.
— Och, nie!
Wiesci musialy dotrzec jakos do dowodztwa, poniewaz okolo polnocy w obozowiskach zabrzmialy fanfary i odczytano specjalna proklamacje.
Potwierdzala ona realnosc wampirzych upiorow ogolnie, zaprzeczala jednak ich istnieniu w dowolnym konkretnym sensie tu i teraz. Byla prawdziwym arcydzielem swego typu, zwlaszcza ze dzieki niej wiesci dotarly do uszu tych zolnierzy, do ktorych nie dotarla jeszcze Czerwona Armia.
Godzine pozniej sytuacja osiagnela punkt krytyczny i Rincewindowi opowiadano o rzeczach, ktorych wcale nie wymyslil. Szczerze mowiac, wolalby o nich nie slyszec.
Rozmawial na przyklad z grupka zolnierzy. Mowil:
— Jestem pewien, ze nie ma zadnej ogromnej armii wyglodnialych upiorow.
Na co odpowiadano:
— Nie, jest tylko siedmiu starcow.
— Tylko siedmiu starcow?
— Slyszalem, ze sa bardzo starzy — opowiadal zolnierz. — Tak jakby za starzy, by umrzec. Ktos z palacu mi mowil, ze potrafia przechodzic przez sciany i stawac sie niewidzialni.
— Nie, bez przesady — nie dowierzal Rincewind. — Siedmiu starcow walczacych przeciwko calej armii?
— Dziwna sprawa, nie? Kapral Toshi mowil, ze pomaga im Wielki Mag. To rozsadne. Ja tam nie walczylbym przeciwko calej armii, gdybym nie mial po swojej stronie jakiejs mocnej magii.
— Hm… a ktos wie, jak wyglada ten Wielki Mag?
— Podobno jest wyzszy niz dom i ma trzy glowy.
Rincewind zachecajaco przytaknal.
— I jeszcze slyszalem — dodal zolnierz — ze Czerwona Armia tez bedzie walczyc razem z nimi.
— Co z tego? Kapral Toshi mowil, ze to tylko banda dzieciakow.
— Nie… slyszalem, ze… ta prawdziwa Czerwona Armia… no wiecie…
— Czerwona Armia nie stanie u boku barbarzynskich najezdzcow! A poza tym nie ma zadnej Czerwonej Armii. To tylko mit.
— Tak samo jak niewidzialne wampirze upiory — wtracil Rincewind, nakrecajac odrobine mocniej sprezyne leku.
— Eee… no wlasnie.
Zostawil ich pograzonych w dyskusji.
Nikt nie probowal zdezerterowac. Ucieczka przez noc pelna nieokreslonych strachow byla gorsza niz pozostawanie w obozie. Tym lepiej, uznal. To znaczy, ze przerazeni zolnierze siedza na miejscu, szukajac otuchy u towarzyszy. A nic bardziej nie poprawia morale oddzialu niz ktos, kto powtarza: „Jestem pewien, ze nie ma zadnych wampirzych magow” i cztery razy na godzine chodzi do latryny.
Rincewind zaczal sie wiec przekradac z powrotem do miasta. Okrazyl stojacy w ciemnosci namiot i zderzyl sie z koniem, ktory ciezkim kopytem nadepnal mu na noge.
— Twoja zona jest wielkim hipopotamem!
PRZEPRASZAM.
Rincewind zamarl, obiema rekami sciskajac bolaca stope. Znal tylko jedna osobe o glosie jak cmentarz w srodku zimy.
Sprobowal odskoczyc do tylu i zderzyl sie z nastepnym koniem.
RINCEWIND, PRAWDA?, upewnil sie Smierc. TAK? DOBRY WIECZOR. NIE SADZE, ZEBYS SPOTKAL JUZ KIEDYS WOJNE. WOJNO, POZNAJ RINCEWINDA. RINCEWINDZIE, TO JEST WOJNA.
Wojna dotknal helmu w uprzejmym salucie.
— Bardzo mi przyjemnie — powiedzial i wskazal trzech pozostalych jezdzcow. — Pozwol, ze przedstawie ci moich synow, Terror i Panike. A to moja corka, Clancy.
— Dobry wieczor panu — przywitaly sie chorem dzieci.
Clancy siedziala nachmurzona, miala kask na glowie i odznake Klubu Kucyka.
NIE SPODZIEWALEM SIE, ZE CIE TU SPOTKAM, RINCEWINDZIE.
— Och. To dobrze.
Smierc wyjal spod szaty klepsydre, podniosl ja do swiatla ksiezyca i westchnal. Rincewind wyciagnal szyje, by zobaczyc, ile jeszcze zostalo piasku.
MOGLBYM JEDNAK…
— Nie przejmuj sie mna — przerwal mu pospiesznie Rincewind. — Ja, tego… przypuszczam, ze przybyles tu z powodu bitwy?
TAK. ZAPOWIADA SIE NA WYJATKOWO… KROTKA.
— Kto zwyciezy?
PRZECIEZ WIESZ, ZE TEGO BYM CI NIE ZDRADZIL, NAWET GDYBYM WIEDZIAL.
— Nawet gdybys wiedzial? Myslalem, ze powinienes wiedziec wszystko.
Smierc wyciagnal palec. Cos sfrunelo, trzepoczac wsrod nocy. Z poczatku Rincewind myslal, ze to cma, choc nie wydawala sie puszysta i miala dziwny, nakrapiany desen na skrzydelkach.
Usiadla na chwile na koscistym palcu, a potem odleciala znowu.
W TAKA NOC JAK DZISIAJ, rzekl Smierc, JEDYNA RZECZA PEWNA JEST NIEPEWNOSC. BANALNE, ALE PRAWDZIWE.
Gdzies na horyzoncie zahuczal grom.
— Ja, tego… to ja juz sobie pojde — powiedzial Rincewind.
NIE BADZ TAKIM DZIWAKIEM!, zawolal za nim Smierc.
— Dziwny osobnik — zauwazyl Wojna.
Z NIM TUTAJ NAWET NIEPEWNOSC JEST NIEPEWNA. I NAWET O TYM NIE JESTEM PRZEKONANY.
Wojna wyjal z jukow duzy pakunek owiniety w papier.
— Co my tu mamy? Zobaczmy… z jajkiem i rzezucha, z kurczakiem, i jeszcze z serem plesniowym i piklami.
WSPANIALE RZECZY WYCZYNIAJA TERAZ Z KANAPKAMI.
— O, jest jeszcze bekonowa niespodzianka.
NAPRAWDE? CO MOZE BYC NIESPODZIEWANEGO W BEKONIE?
— Nie mam pojecia. Przypuszczam, ze jest dosc szokujacy dla swini.
Ridcully dlugo walczyl sam ze soba, ale zwyciezyl.
— Musimy sprowadzic go z powrotem — oznajmil. — To juz cztery dni. Przy okazji mozemy im odeslac te piekielna rzecz z rura. Dreszczy od niej dostaje.
Magowie spojrzeli po sobie. Nikt nie tesknil specjalnie za Niewidzialnym Uniwersytetem z elementem Rincewinda, ale metalowy pies rzeczywiscie budzil dreszcze. Nikt nie chcial znalezc sie blisko niego. Otoczyli psa stolami i udawali, ze go tam nie ma.
— No dobrze — zgodzil sie dziekan. — Ale Stibbons stale opowiada o tym, ze rzeczy powinny miec te sama wage. Jesli poslemy to cos z powrotem, czy wtedy Rincewind nie przybedzie bardzo szybko?
— Stibbons mowi, ze pracuje nad odpowiednim zakleciem — uspokoil go Ridcully. — Ostatecznie mozemy rzucic pod sciane holu materace albo cos w tym rodzaju.
Kwestor podniosl reke.
— Slucham, kwestorze — zachecil go Ridcully.
— Hej, gospodarzu, kufel twojego najlepszego piwa!
— Doskonale. A wiec zalatwione. Polecilem juz Stibbonsowi, zeby zaczal szukac…
— Na tym demonicznym urzadzeniu?