potoczyc przyszlosc. Tymczasem Charlie wyraznie sadzil, ze wyjdzie z tego zywy, a moze nawet przechytrzy pana Szpile. Naprawde usilowal byc przebiegly! Siedzial o kilka stop od pana Tulipana, czlowieka, ktory wciagal do nosa sproszkowany srodek na mole, i probowal ich wywiesc na manowce. Naprawde mozna bylo go podziwiac.

— W piatek musze byc z powrotem — oznajmil Charlie. — Do piatku wszystko sie skonczy, prawda?

* * *

Szopa, ktora wynajmowaly obecnie krasnoludy, we wczesniejszych etapach swego rozchwianego zycia byla juz kuznia, pralnia i tuzinem innych przedsiebiorstw. Ostatnio sluzyla jako fabryka koni na biegunach, produkowanych przez kogos, kto wierzyl, ze cos bedzie Nastepnym Wielkim Przebojem, gdy juz tylko dzien dzielil jego pomysl od stania sie Ostatnia Wielka Porazka. Stosy niedokonczonych koni — ktorych panu Cheese nie udalo sie sprzedac, by odzyskac zalegly czynsz — az po blaszany dach zaslanialy jedna ze scian. Wisiala tam polka pelna zardzewialych puszek z farba i kamieniejacych w slojach pedzli.

Prasa zajmowala srodek hali. Pracowalo przy niej kilku krasno — ludow. William widywal juz prasy — uzywali ich grawerzy. Ta jednak miala w sobie cos organicznego. Krasnoludy chyba tyle samo czasu poswiecaly na jej przebudowe, co na uzytkowanie. Pojawialy sie dodatkowe walki, nowe pasy transmisyjne… Prasa rozrastala sie z godziny na godzine.

Dobrogor pracowal przed kilkoma zamocowanymi ukosnie skrzynkami, z ktorych kazda podzielono na kilkadziesiat przegrodek.

William przygladal sie, jak krasnolud siega do malych pudelek pelnych olowianych liter.

— Dlaczego macie wieksza przegrodke na E?

— Bo tej litery uzywamy najczesciej.

— I dlatego jest w samym srodku skrzynki?

— Wlasnie. E, potem T i A…

— Znaczy, mozna by sie spodziewac, ze w srodku bedzie A.

— My ulozylismy E.

— Ale macie wiecej N niz U. A U to samogloska.

— Ludzie czesciej uzywaja N, niz mogloby sie wydawac.

Po drugiej stronie hali krotkie krasnoludzie palce Caslonga tanczyly nad jego kompletem skrzynek z literami.

— Mozna niemal odczytac, nad czym pracuje — zauwazyl William.

Dobrogor spojrzal. Na moment zmruzyl oczy.

— …Zarabiaj… wiecej… piniedzy… w… czassie… wolnym… — powiedzial. — Wyglada na to, ze wrocil pan Dibbler.

William znowu popatrzyl na skrzynki z literami. Oczywiscie, pioro takze potencjalnie zawieralo wszystko, co czlowiek nim pisal. To rozumial. Ale dzialo sie to czysto teoretycznie, w bezpieczny sposob. Tymczasem te matowe szare klocki wydawaly sie grozne. Nie dziwil sie, ze budza u ludzi niepokoj. Poskladaj nas odpowiednio, zdawaly sie mowic, a bedziemy, czym tylko zechcesz. Mozemy znaczyc wszystko. A juz na pewno mozemy znaczyc klopoty.

Zakaz stosowania ruchomej czcionki nie byl w scislym sensie prawem. Grawerom sie nie spodoba, poniewaz w ich opinii swiat funkcjonowal wlasnie tak, jak powinien, i nie ma co narzekac. Lord Vetinari podobno nie lubil druku, poniewaz zbyt wiele slow denerwuje ludzi. Magowie i kaplani z kolei nie lubili druku, poniewaz slowa sa wazne.

Wyrzezbiona stronica jest wyrzezbiona stronica, kompletna i wyjatkowa. Ale jesli wziac olowiane litery, ktorych poprzednio uzyto, by zlozyc slowa boga, i ulozyc z nich ksiazke kucharska, jak to wplynie na swieta madrosc? A skoro juz o tym mowa, jak wplynie na ciasto? A gdyby wydrukowac ksiege zaklec, a potem z tych samych czcionek zlozyc podrecznik nawigacji — coz, wtedy rejs moglby sie skonczyc praktycznie wszedzie.

Jakby na dany sygnal — poniewaz historia lubi porzadek — William uslyszal turkot hamujacego powozu. Kilka chwil pozniej w progu stanal lord Vetinari. Opieral sie ciezko na lasce i z zainteresowaniem rozgladal po hali.

— Och… lord de Worde — powiedzial zdziwiony. — Nie mialem pojecia, ze jest pan zaangazowany w to przedsiewziecie…

William zaczerwienil sie i podszedl do najwyzszego wladcy miasta.

— Pan de Worde, jesli wolno…

— A tak. Oczywiscie. W samej rzeczy. — Patrycjusz przebiegl wzrokiem po mrocznej hali, zatrzymal sie na chwile przy stosie oblakanczo usmiechnietych koni na biegunach, a potem ocenil zapracowane krasnoludy. — Tak. Naturalnie. Czy pan tym wszystkim kieruje?

— Chyba nikt tym nie kieruje, wasza lordowska mosc — odparl William. — Ale pan Dobrogor mowi chyba w imieniu wszystkich.

— Wiec jaki konkretnie jest powod panskiej tu obecnosci?

— No… — William zawahal sie, choc wiedzial, ze wobec Patrycjusza nigdy nie jest to dobra taktyka. — Szczerze mowiac, wasza lordowska mosc, maja tu cieplo, a moje biuro jest lodowate i… no, to fascynujace. Prosze posluchac, wiem, ze tak naprawde…

Patrycjusz skinal glowa i uniosl dlon.

— Moze bedzie pan tak dobry i poprosi pana Dobrogora, zeby tu podszedl.

Prowadzac Gunille ku wysokiej postaci Vetinariego, William staral sie szeptem przekazac mu kilka porad.

— Doskonale — rzekl Patrycjusz. — Chcialbym zadac panu jedno czy dwa pytania, jesli wolno…

Dobrogor kiwnal glowa.

— Po pierwsze, czy pan Gardlo Sobie Podrzynam Dibbler jest zaangazowany w to przedsiewziecie i pelni jakakolwiek funkcje kierownicza?

— Co? — zdumial sie William. Nie spodziewal sie czegos takiego.

— Oslizly typ, sprzedaje kielbaski…

— Ach, on. Nie. Tylko krasnoludy.

— Rozumiem… A czy ten budynek zostal wzniesiony na peknieciu czasoprzestrzeni?

— Co? — Gunilla nie zrozumial. Patrycjusz westchnal.

— Gdy ktos rzadzi tym miastem tak dlugo jak ja, wie juz ze smutna pewnoscia, ze kiedy tylko jakas dobra dusza otwiera nowe przedsiewziecie, zawsze, z jakas niesamowita zdolnoscia przewidywania, umiejscawia je tam, gdzie wyrzadzi najwiecej szkody osnowie rzeczywistosci. Kilka lat temu mielismy przeciez fiasko ruchomych obrazkow w Swietym Gaju, prawda? A ta historia Muzyki z Wykopem… Nigdy nie udalo sie tego do konca wytlumaczyc. Magowie tak czesto przebijaja sie do Piekielnych Wymiarow, ze rownie dobrze mogliby zainstalowac obrotowe drzwi. No i chyba nie musze przypominac, co sie stalo, kiedy pan Hong postanowil otworzyc swoj lokal „Potrojnie Szczesliwy Traf — Bar Rybny, Dania na Wynos” przy ulicy Dagona w noc zacmienia ksiezyca. Tak? Widzicie, panowie, przyjemnie byloby wiedziec, ze ktos gdzies w tym miescie zaangazowany jest w jakies nieskomplikowane przedsiewziecie, ktore nie doprowadzi do potworow z mackami i straszliwych istot wedrujacych po ulicach i pozerajacych ludzi. A wiec…?

— Co? — powtorzyl Dobrogor.

— Nie zauwazylismy zadnych szczelin — zapewnil William.

— Aha… Ale byc moze, w tym samym miejscu jakis niezwykly kult odprawial kiedys rytualy pradawnych, ktorych sama esencja przesycila okolice i ktore czekaja tylko na wlasciwe okolicznosci, by powstac znowu, chodzic po miescie i pozerac ludzi?

— Co? — zapytal znowu Gunilla.

Spojrzal bezradnie na Williama, ktory mogl jedynie dodac:

— Produkowano tu konie na biegunach.

— Doprawdy? Zawsze uwazalem, ze jest w takich koniach cos odrobine zlowieszczego — stwierdzil Vetinari, choc wygladal na rozczarowanego. Ale natychmiast poweselal i wskazal duzy plaski kamien, na ktorym ukladano czcionki. — Aha! — zawolal. — Nieswiadomie przeniesiony tu z porosnietych ruin megalitycznego kamiennego kregu, kamien ten jest bez watpienia przesiakniety krwia tysiecy ofiar, ktore powroca, by szukac

Вы читаете Prawda
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×