czcionki…

— Och, sadze, ze juz najwyzszy czas, bysmy podjeli ekscytujace wyzwania, jakie stawia przed nami Wiek Nietoperza.

— My… Ale to ten, ktory niedlugo mamy opuscic…

— Wiec juz najwyzszy czas, zebysmy je podjeli, prawda?

— Sluszna uwaga, prosze pana.

— A teraz musze leciec — powiedzial kwestor. — Tylko ze mi nie wolno.

* * *

Lord Vetinari, Patrycjusz Ankh-Morpork, tracil kalamarz z atramentem. Plywaly w nim kawalki lodu. — Nie masz tu nawet porzadnego ognia? — zdziwil sie Hughnon Ridcully, najwyzszy kaplan Slepego Io i nieoficjalny rzecznik warstw religijnych miasta. — Przyznaje, sam nie lubie duchoty, ale tutaj mozna zamarznac.

— Rzesko, w samej rzeczy — zgodzil sie lord Vetinari. — To dziwne, ale lod nie jest taki ciemny jak reszta atramentu. Jak pan sadzi, wasza wielebnosc, dlaczego tak sie dzieje?

— Pewnie z powodu nauki — odparl lekcewazaco Hughnon. Jak jego magiczny brat, nadrektor Mustrum, kaplan nie lubil sie klopotac pytaniami w oczywisty sposob glupimi. I magia, i bogowie wymagali ludzi solidnych i rozsadnych. Bracia Ridcully byli solidni jak skaly. I pod pewnymi wzgledami rownie rozsadni.

— No coz… O czym mowilismy?

— Musisz to powstrzymac, Havelocku. Znasz przeciez… porozumienie.

Vetinari wydawal sie skupiony na obserwacji atramentu.

— Musze, wasza wielebnosc? — zapytal spokojnie, nie podnoszac glowy.

— Wiesz, dlaczego wszyscy jestesmy przeciwni ruchomej czcionce.

— Prosze mi jeszcze raz przypomniec… Cos podobnego, podskakuje na powierzchni…

Hughnon westchnal.

— Slowa sa zbyt wazne, zeby powierzac je maszynom. Jak wiesz, nie mamy nic przeciwko grawerom. Nie mamy nic przeciwko slowom nalezycie utrwalonym. Ale slowa, ktore mozna rozlozyc i wykorzystac do zbudowania innych slow… to po prostu niebezpieczne. I sadzilem, ze ty rowniez nie wspierasz tych pomyslow…

— Ogolnie biorac, nie — zgodzil sie Patrycjusz. — Ale wiele lat rzadzenia tym miastem, wasza wielebnosc, nauczylo mnie, ze nie mozna stosowac hamulcow wobec wulkanu. Czasami lepiej pozwolic, by sprawy biegly swoim torem. Zwykle po jakims czasie same wygasaja.

— Nie zawsze byles taki lagodny, Havelocku.

Patrycjusz rzucil mu zimne spojrzenie, ktore o kilka sekund przekroczylo granice dobrego samopoczucia.

— Moimi haslami zawsze byly elastycznosc i zrozumienie, wasza wielebnosc — rzekl.

— Moj boze, naprawde?

— W samej rzeczy. I chcialbym, aby wasza wielebnosc i jego brat zrozumieli, w elastyczny sposob, ze to przedsiewziecie prowadza krasnoludy. A czy wasza wielebnosc wie, jakie jest najwieksze krasnoludzie miasto na swiecie?

— Co? No, zaraz… To miejsce w…

— Kazdy zaczyna tak odpowiadac. Ale w rzeczywistosci jest to Ankh-Morpork. Zyje tu obecnie ponad piecdziesiat tysiecy krasno — ludow.

— To chyba niemozliwe?

— Zapewniam, ze tak jest. Mamy w tej chwili bardzo dobre stosunki z krasnoludzimi spolecznosciami w Miedziance i Uberwaldzie. W kontaktach z krasnoludami dbam o to, by przyjazna dlon zawsze byla wyciagnieta nieco ku dolowi. A w obecnym okresie chlodow z pewnoscia wszyscy jestesmy zadowoleni, ze barki z weglem i olejem codziennie docieraja tu z krasnoludzich kopalni. Czy wyrazam sie jasno?

Hughnon zerknal na kominek. Wbrew wszelkiemu prawdopodobienstwu zarzyla sie tam w samotnosci jedna bryla wegla.

— I oczywiscie — ciagnal Patrycjusz — coraz trudniej ignorowac ten nowy typ, zaraz… aha, druku, kiedy ogromne drukarnie istnieja juz w Imperium Agatejskim oraz, czego wasza wielebnosc z pewnoscia jest swiadom, w Omni. A z Omni, jak wasza wielebnosc bez watpienia wie, Omnianie eksportuja wielkie ilosci swojej swietej Ksiegi Oma i broszury, ktore tak chetnie rozdaja.

— Ewangeliczny nonsens — stwierdzil Hughnon. — Powinienes juz dawno go zakazac.

Raz jeszcze spojrzenie trwalo o wiele za dlugo.

— Zakazac religii, wasza wielebnosc?

— No… Kiedy mowie „zakazac”, chodzi mi o…

— Z cala pewnoscia nikt nie nazwie mnie despota, wasza wielebnosc — rzekl surowo Vetinari.

Hughnon Ridcully podjal chybiona probe poprawienia nastroju.

— W kazdym razie nie dwukrotnie, ahaha.

— Slucham?

— Powiedzialem… w kazdym razie nie dwukrotnie… ahaha.

— Bardzo przepraszam, ale chyba nie zrozumialem.

— To byl, hm, taki drobny zarcik, Have… panie.

— Ach. No tak. Ahaha — powiedzial Vetinari, a jego slowa uschly w powietrzu. — Nie, obawiam sie, ze nikt nie zabroni Omnianom swobodnie glosic ich dobrej nowiny na temat Oma. Ale nie tracmy serca! Z pewnoscia wy takze macie jakies dobre nowiny o Io?

— Co? O tak, naturalnie. W zeszlym miesiacu byl troche przeziebiony, ale znowu dobrze sie czuje.

— Kapitalnie. To rzeczywiscie dobra nowina. Nie watpie, ze drukarze z radoscia rozpowszechniaja w waszym imieniu. I z pewnoscia postaraja sie zaspokoic wszelkie wymagania.

— A czy sa jakies inne powody, panie?

— Sadzi wasza wielebnosc, ze mam jakies inne? — zdziwil sie lord Vetinari. — Moje motywy sa, jak zawsze, absolutnie przejrzyste.

Hughnon uswiadomil sobie, ze „absolutnie przejrzyste” moze oznaczac, ze niczego nie zaslaniaja, ale tez ze wcale ich nie widac. Vetinari przerzucil plik dokumentow.

— Jednakze… Gildia Grawerow w ostatnim roku trzykrotnie podnosila ceny.

— Ach… rozumiem.

— Cywilizacja zasilana jest slowami, wasza wielebnosc. Cywilizacja jest slowami… ktore, ogolnie biorac, nie powinny byc zbyt kosztowne. Swiat sie kreci, wasza wielebnosc, a my musimy wirowac razem z nim. — Vetinari sie usmiechnal. — Byl taki czas, kiedy narody walczyly ze soba niczym wielkie, chrzakajace bestie z bagien. Ankh-Morpork wladalo spora czescia tych bagien, poniewaz mialo najwieksze pazury. Dzisiaj jednak zloto zajelo miejsce stali i znowu Ankh-morporski dolar jest waluta popularna. Jutro… byc moze, bronia beda tylko slowa. Liczne slowa, szybkie slowa, ostatnie slowa. Prosze spojrzec przez okno. I powiedziec, co pan widzi.

— Mgle — odparl najwyzszy kaplan.

Vetinari westchnal. Czasami pogoda zupelnie nie miala wyczucia konwencji narracyjnej.

— Gdyby dzien byl sloneczny — rzekl ostrym tonem — widzialby pan wielka wieze semaforowa na drugim brzegu rzeki. Slowa plynace tam i z powrotem ze wszystkich zakatkow kontynentu. Nie tak dawno potrzebny byl prawie miesiac, zeby wymienic listy z naszym ambasadorem w Genoi. Teraz moge dostac odpowiedz juz jutro. Pewne sprawy staly sie latwiejsze, ale w innym sensie uczynilo je to trudniejszymi. Musimy zmienic sposob naszego myslenia. Slyszal pan o s-komercji?

— Oczywiscie. Statki kupieckie zawsze…

— Chodzi mi o to, ze dzisiaj moze pan wyslac sekara az do Genoi i zamowic… funt krewetek, jesli pan zechce. Czy to nie oszalamiajace?

— Beda bardzo drogie, kiedy tu dotra, wasza lordowska mosc.

— Oczywiscie to byl tylko przyklad. Ale teraz prosze pomyslec o krewetkach jako nagromadzeniu informacji. — Vetinariemu blyszczaly oczy.

— Sugeruje pan, ze krewetki moga podrozowac semaforowo? — zdziwil sie najwyzszy kaplan. — Daloby sie chyba przerzucac je od jednej…

— Usilowalem wskazac fakt, ze informacja takze jest kupowana i sprzedawana — wyjasnil Patrycjusz. —

Вы читаете Prawda
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату