osobowosc i w pelni uzasadnial uzycie wielkiej litery: po wstepnym szoku organy wechowe rezygnowaly i zamykaly sie, tak samo niezdolne do zrozumienia jego istoty, jak ostryga nie jest w stanie zrozumiec oceanu. Po kilku minutach w jego obecnosci ludziom wyciekala woskowina z uszu, a wlosy zaczynaly bielec.

Zapach rozwinal sie do tego stopnia, ze prowadzil obecnie na wpol niezalezne zycie, czesto sam bywal w teatrze albo czytywal tomiki poezji. Ron nie dorownywal klasa swemu Zapachowi.

Paskudny Stary Ron wbijal rece w kieszenie, ale z jednej z nich opadal kawalek sznurka, a raczej liczne kawalki sznurka powiazane w jeden. Drugi koniec umocowany byl do malego psa szarawej proweniencji, mozliwe, ze teriera. Pies utykal, a do tego poruszal sie tak jakby ukosnie, jak gdyby probowal wkrecic sie do swiata. Chodzil jak pies, ktory juz bardzo dawno temu odkryl, ze zycie zawiera wiecej cisnietych butow niz porosnietych miesem kosci. Jak pies w kazdej chwili gotowy do ucieczki.

Popatrzyl zaropialymi oczami na Williama i powiedzial:

— Szczek.

William odniosl wrazenie, ze powinien bronic ludzkosci.

— Przepraszam za ten zapach — zaczal. Po czym przerwal i przyjrzal sie psu.

— O jakim zapachu ciagle mowisz? — zdziwil sie Gunilla. Nity na jego helmie zaczynaly pokrywac sie rdza.

— On… tego… on nalezy do… pana… no, Rona — wyjasnil William, rzucajac psu nieufne spojrzenie. — Ludzie mowia, ze to skutek gruczolow.

Byl pewien, ze widzial juz kiedys tego psa. Zawsze znajdowal sie tak jakby w kacie obrazu — spacerowal ulica albo po prostu siedzial na rogu i patrzyl, jak swiat sie przed nim przesuwa.

— Czego on chce? — zainteresowal sie Gunilla. — Myslisz, ze zamierza zamowic u nas druk czegos?

— Nie wydaje mi sie — stwierdzil William. — On jest kims w rodzaju zebraka. Tyle ze nie chca go juz w Gildii Zebrakow.

— Nic nie mowi…

— No, on zwykle stoi w miejscu, dopoki ludzie nie dadza mu czegos, zeby sobie poszedl. Hm… slyszales pewnie o zwyczaju przyjecia powitalnego, kiedy to rozni sasiedzi i dostawcy witaja nowych mieszkancow?

— Owszem.

— No wiec to jest ciemna strona tego zwyczaju.

Paskudny Stary Ron kiwnal glowa i wyciagnal reke.

— Jakos, panie Prasa. I nie ma co sie podlizywac, prostaki, mowilem im, nie rugam aligantow, demoniszcze. Tysiacletnia wskazowka i krewetki. Licho.

— Hau.

William znow popatrzyl na psa.

— Wark — powiedzial zwierzak.

Gunilla poskrobal sie w cos ukrytego w gestwinie brody. — Jedna ceche tego miasta zdazylem juz zauwazyc — rzekl. — Ludzie kupia tu niemal wszystko od czlowieka na ulicy.

Siegnal po plik swiezych kartek, jeszcze wilgotnych od tuszu.

— Rozumiesz mnie? — upewnil sie.

— Demoniszcze.

Gunilla szturchnal Williama pod zebro.

— Co to znaczy? Tak czy nie?

— Prawdopodobnie tak.

— Dobra. No wiec patrz tutaj. Jesli sprzedasz te kartki po, hm, po dwadziescia pensow sztuka, mozesz zatrzymac…

— Zaraz! Nie mozemy sprzedawac az tak tanio!

— Dlaczego nie?

— Dlaczego? Bo… bo… bo wtedy kazdy bedzie mogl to przeczytac. Dlatego.

— I dobrze, bo to znaczy, ze kazdy bedzie mogl zaplacic dwadziescia pensow — odparl spokojnie Gunilla. — Biednych ludzi jest o wiele wiecej niz bogatych i o wiele latwiej wyciagnac od nich pieniadze. — Wykrzywil sie do Paskudnego Starego Rona. — Moze cie zdziwi pytanie — rzekl — ale czy masz jakichs przyjaciol?

— Mowilem im! Mowilem! Niech ich demoniszcze!

— Zapewne tak — wyjasnil William. — Trzyma sie z grupa, hm… nieszczesnikow, ktorzy mieszkaja pod ktoryms z mostow. Wlasciwie nie tyle sie trzyma, ile raczej zsuwa.

— No wiec tak — powiedzial Gunilla, machajac Ronowi egzemplarzem „Pulsu”. — Przekaz im, ze jesli sprzedadza to ludziom po dwadziescia pensow, moga sobie zatrzymac po jednym blyszczacym pensie.

— Tak? A ty mozesz sobie wsadzic tego blyszczacego pensa tam, gdzie slonce nie dochodzi — odparl Ron.

— Aha, czyli nie… — zaczal Gunilla. William polozyl mu dlon na ramieniu.

— Przepraszam, jedna chwile… Co takiego powiedziales, Ron?

— Demoniszcze — oswiadczyl Paskudny Stary Ron. Wczesniejsze zdanie brzmialo jak wypowiedziane glosem Rona i wydawalo sie dochodzic mniej wiecej z okolic twarzy Rona, tyle ze prezentowalo spojnosc bardzo dla niego nietypowa.

— Chcesz wiecej niz pensa? — zapytal ostroznie William.

— Robota jest warta piec pensow od sztuki — odparl Ron. — Mniej wiecej.

William popatrzyl w dol, ku malemu szaremu psu. A pies odpowiedzial mu przyjaznym spojrzeniem.

— Hau — powiedzial. William znow podniosl wzrok.

— Dobrze sie czujesz, Paskudny Stary Ronie?

— Gutla giwa, gutla giwa — odparl Ron tajemniczo.

— No dobrze… Dwa pensy — zaproponowal Gunilla.

— Cztery — zdawal sie mowic Ron. — Ale skonczmy z tymi targami. Dolara za trzydziesci?

— Zgoda.

Dobrogor splunal na dlon i wyciagnalby ja, by przypieczetowac umowe, gdyby William nie zlapal go nerwowo za przegub.

— Nie…

— O co chodzi?

William westchnal.

— Czy cierpisz na jakas straszliwa i oszpecajaca chorobe?

— Nie!

— A chcialbys?

— Och… — Gunilla opuscil reke. — Dobrze. Powiedz swoim kumplom, zeby przyszli tu jak najszybciej. Zgoda?

Zwrocil sie do Williama.

— Mozna im wierzyc?

— No… w pewnym sensie. Chyba nie byloby dobrym pomyslem zostawianie gdzies na wierzchu rozpuszczalnikow do farb.

Na zewnatrz Paskudny Stary Ron i jego pies wyszli. Co zaskakujace, na ulicy rozmowa wciaz sie toczyla, mimo ze technicznie uczestniczyla w niej tylko jedna osoba.

— Widzisz? Mowilem ci. Najlepiej, jesli zostawisz mi gadanie, jasne?

— Demoniszcze.

— Wlasnie. Mnie sie trzymaj, a raczej nie zginiesz.

— Demoniszcze.

— Doprawdy? Coz, to chyba musi mi wystarczyc. Szczek, szczek.

* * *

Dwunastu ludzi mieszkalo pod Bezprawnym Mostem w luksusach. Nietrudno osiagnac luksus, kiedy okresla sie go jako cos do jedzenia co najmniej raz dziennie, a zwlaszcza gdy ma sie tak szeroka definicje „czegos do jedzenia”. Formalnie byli zebrakami, choc rzadko kiedy musieli zebrac. Mozna ich uznac za zlodziei, chociaz brali tylko to, co zostalo wyrzucone, zwykle przez ludzi, ktorzy chcieli jak najszybciej uniknac ich obecnosci.

Вы читаете Prawda
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату