Obcy sadzili, ze przywodca grupy jest Kaszlak Henry, ktory bylby mistrzem miasta w kaszlu, gdyby ktokolwiek inny stanal do walki o ten tytul. Jednak grupa rzadzila sie zasadami prawdziwej demokracji tych, co nie maja glosu. Byl wsrod nich Arnold Boczny, ktoremu brak nog dawal dodatkowa przewage w kazdej barowej bojce, gdzie czlowiek o mocnych zebach na wysokosci krocza naprawde robil, co chcial. A gdyby nie kaczka, ktorej obecnosci na glowie konsekwentnie zaprzeczal, Kaczkoman bylby uznawany za wytwornie sie wyrazajacego i wyksztalconego czlowieka, rownie zdrowego na umysle jak jego sasiad. Pech chcial, ze tym sasiadem byl Paskudny Stary Ron.

Pozostalych osiem osob bylo Ogolnie Andrewsem.

Ogolnie Andrews byl jednym czlowiekiem posiadajacym znacznie wiecej niz jeden umysl. W stanie spoczynku, gdy nie musial sie mierzyc z zadnym konkretnym problemem, oznaka tego byly jedynie dostrzegalne w tle skurcze i migotania, gdy jego twarz przechodzila losowo pod kontrole na przemian Jossi, lady Hermiony, malego Sidneya, pana Viddle’a, Kedzierzawego, Sedziego i Druciarza. Byl rowniez Burke, ale zespol widzial go tylko raz i wiecej nie chcial, zatem pozostale siedem osobowosci trzymalo go bezpiecznie zagrzebanego. Nikt w ciele nie reagowakna nazwisko Andrews. W opinii Kaczkomana, ktory chyba najlepiej z calego zespolu radzil sobie z mysleniem prostoliniowym, Andrews byl zapewne jakas niewinna i goscinna osoba o dyspozycji metapsychicznej, ktora zostala zwyczajnie przygnieciona przez dusze kolonizujace.

Tylko w lagodnym towarzystwie pod mostem taka zbiorowa osobowosc jak Andrews mogla znalezc przyjazna nisze. Przyjeli go, a raczej ich, do swego bractwa wokol dymiacego ogniska. Dobrze tu pasowal ktos, kto nie byl ta sama osoba przez czas dluzszy niz piec minut.

Inna cecha jednoczaca caly zespol — choc prawdopodobnie nic nie mogloby w pelni zjednoczyc Ogolnie Andrewsa — byla gotowosc do wiary, ze psy potrafia mowic. Grupa zebrana wokol tlacego sie ognia wierzyla, ze slyszala, jak mowia… na przyklad sciany. W porownaniu z nimi pies nie byl trudny. Poza tym szanowali fakt, ze Gaspode byl z nich wszystkich najbystrzejszy i nigdy nie pil niczego, co korodowalo pojemnik.

— Sprofujemy jeszcze raz, dofrze? — zaproponowal. — Jesli sprzedacie trzydziesci tych rzeczy, dostaniecie dolara. Calego dolara. Jasne?

— Demoniszcze.

— Kwak.

— Haaargghhh… gak!

— Ile to bedzie w przeliczeniu na stare buty?

Gaspode westchnal.

— Arnoldzie, mozesz uzyc tych pieniedzy, zefy kupic tyle starych…

Od strony Ogolnie Andrewsa rozleglo sie burczenie i reszta zespolu znieruchomiala. Kiedy Ogolnie Andrews milczal przez chwile, nigdy nie bylo wiadomo, kim sie stanie.

Zawsze istniala mozliwosc, ze pojawi sie Burke.

— Czy moge zadac pytanie? — odezwal sie Ogolnie Andrews nieco zachryplym sopranem.

To lady Hermiona. Uspokoili sie. Ona nie sprawiala klopotow.

— Tak… droga pani? — odpowiedzial Gaspode.

— To chyba nie bedzie… praca, prawda?

Samo wymowienie tego slowa przyprawilo reszte zespolu o atak napiecia i oszolomionej paniki.

— Haaaruk… gak!

— Demoniszcze!

— Kwak!

— Nie, nie, nie — zapewnil pospiesznie Gaspode. — To przeciez zadna praca. Zwykle dawanie ludziom jakichs rzeczy i franie pieniedzy? Dla mnie to nie wyglada na prace.

— Nie bede pracowal! — krzyknal Kaszlak Henry. — Jestem spolecznie nieprzystosowany w calej dziedzinie robienia czegokolwiek!

— My nie pracujemy — oswiadczyl Arnold Boczny. — Jestesmy dzentelmenami le-su-lar.

— Ehem… — chrzaknela lady Hermiona.

— Dzentelmenami i damami le-su-lar — poprawil sie elegancko Arnold.

— Zima jest bardzo surowa. Dodatkowe pieniadze by sie przydaly — zauwazyl Kaczkoman.

— A po co? — zdziwil sie Arnold.

— Za dolara dziennie zylibysmy jak krolowie, Arnoldzie.

— Znaczy jak? Ktos by nam poucinal glowy?

— Nie, chcialem…

— Ktos schowalby sie w wychodku z rozzarzonym do czerwonosci pogrzebaczem i…

— Nie! Chodzilo mi o to, ze…

— Ktos by nas utopil w beczce wina?

— Nie, to by bylo umieranie jak krolowie, Arnoldzie.

— Nie jestem pewien, czy znalazlafy sie feczka wina tak wielka, zefys nie zdolal dopic sie do wolnosci — mruknal Gaspode. — Wiec co wy na to, panowie? Och, i pani, oczywiscie… Czy mam… Czy Ron ma powiedziec chlopakowi, ze damy sofie rade?

— Pewnie.

— W porzadku.

— Gawwwark… ptfu!

— Demoniszcze!

Spojrzeli na Ogolnie Andrewsa. Wargi mu sie poruszaly, twarz dygotala. Po chwili wystawil w gore piec demokratycznych palcow.

— Wniosek przeszedl — oswiadczyl Gaspode.

* * *

Pan Szpila zapalil cygaro. Palenie bylo jego jedyna wada. A przynajmniej jedyna, ktora uwazal za wade. Pozostale to jedynie kwalifikacje zawodowe.

Wady pana Tulipana takze nie mialy granic, przyznawal sie jednak tylko do taniego plynu po goleniu, bo przeciez czlowiek musi cos pic. Prochy sie nie liczyly, chocby dlatego ze tylko raz udalo mu sie zdobyc takie prawdziwe. Obrabowali wtedy konskiego doktora, a pan Tulipan polknal dwie wielkie pigulki, od ktorych wszystkie zyly pod skora mu zgrubialy i sterczaly jak fioletowe weze ogrodowe.

Nie byli bandytami. A przynajmniej nie mysleli o sobie jak o bandytach. Nie byli tez zlodziejami. A przynajmniej nigdy nie mysleli o sobie jak o zlodziejach. Nie mysleli tez o sobie jak o skrytobojcach. Skrytobojcy sa eleganccy i maja zasady. Szpila i Tulipan — Nowa Firma, jak chetnie okreslal ich pan Szpila — nie przestrzegali zadnych zasad.

Uwazali sie za posrednikow. Byli ludzmi, ktorzy bywali w roznych miejscach, ktorzy sprawiali, ze dzialy sie rozne rzeczy.

Trzeba tu zaznaczyc, ze kiedy mowi sie „mysleli”, oznacza to „pan Szpila myslal”. Pan Tulipan uzywal glowy bardzo czesto, z odleglosci okolo osmiu cali, ale poza jedna czy dwoma zaskakujacymi dziedzinami nie byl czlowiekiem sklonnym do uzywania mozgu. Ogolnie biorac, wielosylabowe przemyslenia pozostawial panu Szpili.

Pan Szpila z kolei nie radzil sobie dobrze z ustawiczna, bezmyslna przemoca i podziwial fakt, ze pan Tulipan mial jej pozornie niewyczerpane rezerwy. Kiedy spotkali sie po raz pierwszy i dostrzegli u siebie nawzajem te cechy, ktore przeksztalca ich partnerstwo w cos wiecej niz sume jego czesci, pan Szpila zauwazyl, ze pan Tulipan nie jest — jak wydawalo sie reszcie swiata — jeszcze jednym wariatem. Pewne negatywne cechy potrafia osiagnac granice perfekcji zmieniajace sama ich nature — a pan Tulipan przeksztalcil wscieklosc w forme sztuki.

Nie byla to wscieklosc na cokolwiek, lecz czysta, platoniczna wscieklosc plynaca gdzies z gadzich glebin duszy, niewysychajaca fontanna rozzarzonej urazy. Pan Tulipan wiodl zycie na tej cienkiej linii, ktora wiekszosc ludzi osiaga tuz przed tym, nim poderwie sie i zacznie wielokrotnie uderzac kogos kluczem do srub. Pan Szpila zastanawial sie czasem, co mu sie przydarzylo, co napelnilo go taka wsciekloscia, ale dla pana Tulipana przeszlosc byla innym krajem — krajem o bardzo silnie strzezonych granicach. Niekiedy pan Szpila slyszal, jak krzyczy przez sen.

Вы читаете Prawda
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату