Otto stanal za ikonografem i odslonil obiektyw. William zauwazyl wygladajacego na zewnatrz chochlika z gotowym do pracy pedzlem. Wolna reka Otto powoli uniosl na kiju nieduza klatke mieszczaca tlusta, senna salamandre. Jego palec zawisl nad spustem, ktory mial opuscic jej na glowe maly mloteczek — akurat tak mocno, zeby ja zirytowac.

— Usmiech poprosze…

— Chwileczke! — zawolala Sacharissa. — Czy wampir powinien…

Pstryk!

Salamandra rozblysla, malujac cala hale oslepiajaco bialym swiatlem i czarnymi cieniami.

Otto wrzasnal. Padl na podloge, chwytajac sie za gardlo. Poderwal sie, dyszac ciezko i wytrzeszczajac oczy; nogi sie pod nim ugiely i zadygotaly kolana; zatoczyl sie przez caly pokoj i z powrotem. Runal za biurko, roztrzesiona reka zrzucajac z niego papiery.

— Aarghaarghaaargh…

Potem zalegla pelna oszolomienia cisza. Otto wstal, otrzepal sie i poprawil fular. Dopiero wtedy spojrzal na rzad zdumionych twarzy.

— Tak? — zapytal surowo. — Na co tak patrzycie? To normalna reakcja, nic viecej. Pracuje nad tym. Sviatlo ve vszystkich jego formach jest moja pasja. Sviatlo to moje plotno, a cienie za moim pedzlem.

— Ale ostre swiatlo ci szkodzi! — zdziwila sie Sacharissa. — Jest zabojcze dla wampirow!

— Tak. Troche to przeszkadza, ale co robic…

— I to sie, no… zdarza za kazdym razem, kiedy robisz obrazek? — domyslil sie William.

— Nie, czasami byva o viele gorzej.

— Gorzej?

— Czasami rozsypuje sie v pyl. Ale co nas nie zabija, to nas vzmacnia.

— Wzmacnia?

— Tak jest!

William pochwycil spojrzenie Sacharissy. Jej mina mowila wszystko. Zatrudnilismy go, masz serce teraz go wyrzucic? I nie zartuj z jego iiberwaldzkiego akcentu, jesli naprawde dobrze nie znasz uberwaldzkiego. Zgoda?

Otto poprawil ikonograf i wsunal czysta kartke.

— Jeszcze jedno ujecie — powiedzial wesolo. — Ale tym razem… vszyscy usmiech!

* * *

Przychodzily listy. William byl przyzwyczajony do pewnej ich liczby, zwykle od odbiorcow swojego pisma z wiadomosciami, ktorzy sie skarzyli, ze nie wspomnial o dwuglowych olbrzymach, plagach i deszczach zwierzat domowych, ktore — jak slyszeli — nawiedzaly Ankh-Morpork. Jego ojciec mial racje, kiedy mowil, ze klamstwa moga obiec swiat dookola, zanim jeszcze prawda zdazy wciagnac buty. I zadziwiajace, jak bardzo ludzie chcieli w nie wierzyc.

Te listy… Mial wrazenie, ze potrzasnal drzewem i stracil z galezi cale listowie. Kilka zawieralo skargi, ze zdarzaly sie przeciez zimy o wiele ostrzejsze od obecnej, choc zadne dwa nie mogly sie zgodzic co do tego, kiedy to bylo. Jeden stwierdzal, ze jarzyny nie sa juz takie zabawne jak kiedys, zwlaszcza pory. Jeszcze inny pytal, co robi Gildia Zlodziei w sprawie nielicencjonowanych kradziezy. Byl tez jeden oznajmiajacy, ze wszystkie te kradzieze to wina krasnoludow, ktorych nie powinno sie wpuszczac do miasta, by odbieraly uczciwym ludziom prace.

— Zlozcie jakis tytul, na przyklad „Listy” na gorze, i wydrukujcie je — zdecydowal William. — Z wyjatkiem tego o krasnoludach. Tak mogl napisac pan Windling. Ba, tak mogl napisac moj ojciec, tyle ze on przynajmniej wie, jak sie pisze „niepozadane”, i nie uzywalby kredek.

— Dlaczego ten list nie?

— Bo jest obrazliwy.

— Ale niektorzy uwazaja, ze to prawda — stwierdzila Sacharissa. — Byly spore klopoty…

— Tak, lecz nie powinnismy go drukowac.

William zawolal Dobrogora i pokazal mu list. Krasnolud przeczytal.

— Wydrukuj — poradzil. — Zawsze zajmie pare cali.

— Ale ludzie beda protestowac.

— To dobrze. Ich listy tez wydrukujesz.

Sacharissa westchnela.

— Chyba beda nam potrzebne. Williamie, dziadek mowil, ze nikt w gildii nie bedzie grawerowal dla nas ikonogramow.

— Dlaczego nie? Mozemy sobie pozwolic na ich stawki.

— Nie jestesmy czlonkami gildii. Sytuacja robi sie nieprzyjemna. Powiesz Ottonowi?

William westchnal i podszedl do drabiny.

Krasnoludy wykorzystywaly piwnice jako sypialnie, z natury zadowolone, ze maja podloge nad glowami. Ottonowi pozwolily zajac wilgotny kat. Wampir go odgrodzil, wieszajac na sznurku stara szmate.

— O, vitam, panie Villiamie — powiedzial, przelewajac cos cuchnacego z jednej butelki do drugiej.

— Wyglada na to, niestety, ze nie znajdziemy nikogo, kto by grawerowal twoje obrazki.

Na wampirze nie zrobilo to wrazenia.

— Tak, zastanavialem zie nad tym.

— Dlatego przykro mi, ale…

— Zaden problem, panie Villiamie. Zavsze znajdzie zie sposob. — Jaki? Przeciez nie umiesz grawerowac, prawda?

— Nie, ale… Drukujemy przeciez tylko czern i biel, pravda? A papier jest bialy zam z siebie, czyli drukujemy tylko to, co czarne, tak? Przyjrzalem zie, jak kraznoludy robia litery, wszedzie maja pelno tych kavalkow metalu i… Vie pan, ze graverzy graveruja metal kvasem?

— Tak.

— No vice musze tylko nauczyc chochliki malovac kvasem. Koniec problemu. Uzyskanie szarosci vymagalo troche namyslu, ale mam juz chyba…

— Chcesz powiedziec, ze potrafisz sklonic chochliki, by wytrawialy obrazki bezposrednio na plytach?

— Tak. To jeden z takich pomyslov, ktore za oczyviste, kiedy juz zie na nie vpadnie. — Otto westchnal tesknie. — A ja mysle o svietle przez caly czas… caly… czas…

William niejasno przypominal sobie, co ktos mu kiedys powiedzial: jedyna rzecza grozniejsza od wampira oszalalego na punkcie krwi jest wampir oszalaly na punkcie czegos innego. Cala ta skrupulatna determinacja, skierowana na wyszukiwanie mlodych kobiet, ktore spia przy otwartych oknach, z ta sama bezlitosna i staranna efektywnoscia kierowala sie ku innym zainteresowaniom.

— A wlasciwie dlaczego pracujesz w zaciemnieniu? — zapytal.

— Przeciez chochliki tego nie potrzebuja.

— Ach, przeprowadzam eksperymenty — odparl z duma Otto.

— Vie pan, ze innym okresleniem ikonografa bylby „fotograf? Od latacjanskiego slova „photus”, ktore oznacza…

— „Skakac dookola jak wariat i rozstawiac wszystkich po katach, jakbys byl wlascicielem”? — spytal William.

— Aha, zna pan to slovo, panie Villiamie!

William kiwnal glowa. Zawsze sie zastanawial nad jego znaczeniem.

— V kazdym razie pracuje teraz nad obscurografem.

William zmarszczyl czolo. Zapowiadal sie ciezki dzien…

— Malowanie obrazkow ciemnoscia? — sprobowal odgadnac.

— Pravdziva ciemnoscia, moviac scisle. — W glosie Ottona zabrzmialo podniecenie. — Nie zvyklym brakiem sviatla, ale sviatlem po drugiej stronie ciemnosci. Mozna je nazvac… zyva ciemnoscia. My jej nie vidzimy, ale chochliki widza. Czy vie pan, ze ubervaldzki vegorz ladovy, zyjacy w glebokich jaskiniach, vystraszony emituje rozblysk ciemnego sviatla?

William spojrzal na duzy szklany sloj na blacie. Na dnie lezalo kilka paskudnych zwinietych stworow.

Вы читаете Prawda
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату