Kopnieciem rozstawil nogi statywu, zajrzal do ikonografii i wzniosl klatke z salamandra.

— Prosze spojrzec tutaj… Pstryk!

LUUMPF!

— …oz szla — ag…

Pyl splynal na posadzke. W jego chmurze opadla spirala czarna wstazeczka.

Zapadla cisza. Dopiero po chwili odezwal sie Vimes.

— Co sie z nim stalo, u demona?

— Mysle, ze za ostry blysk — stwierdzil William. Schylil sie i drzaca dlonia podniosl prostokatny kartonik sterczacy z malego szarego stozka, jeszcze niedawno bedacego Ottonem Chriekiem. Przeczytal:

— „PROSZE ZACHOYAC SPOKOJ. Byly posiadacz tej karty ulegl drobnemu vypadkovi. Potrzebna bedzie kropla krvi stvorzenia dovolnego gatunku oraz miotelka i szufelka”.

— Coz… kuchnie sa tam — Vimes wskazal gestem. — Zalatw to szybko. Nie chce, zeby moi ludzie rozniesli go na butach po calym palacu.

— Jeszcze jedno pytanie — powiedzial William. — Czy mam napisac, ze jesli ktokolwiek zauwazyl cos podejrzanego, powinien pana zawiadomic?

— W tym miescie? Musialbym wszystkich swoich ludzi poslac do samego pilnowania kolejki. Po prostu uwazaj, co piszesz, to wszystko.

Obaj straznicy odeszli. Marchewa usmiechnal sie blado do Williama, kiedy go mijal.

Dwoma wyrwanymi z notesu kartkami William starannie zgarnal Ottona z podlogi. Proszek wsypal do torby, w ktorej wampir zwykle nosil swoj ekwipunek.

I nagle przyszlo mu do glowy, ze zostal sam — Otto chwilowo raczej sie nie liczyl — w palacu i ma na to pozwolenie komendanta Vimesa, jesli tylko „Kuchnie sa tam” mozna traktowac jak pozwolenie. Ale William dobrze sobie radzil ze slowami. Zawsze prawda byla tym, co przekazywal. Uczciwosc jednak to czasem cos zupelnie innego.

Odszukal droge do kuchennych schodow, a potem do kuchni, gdzie panowal chaos. Sluzba krecila sie dookola z zagubionymi minami ludzi, ktorzy nie maja nic do roboty, ale ktorym jednak placa, by to robili. William przysunal sie do szlochajacej pokojowki.

— Przepraszam, panienko, ale czy moglbym dostac krople krwi? — zapytal. — Tak, to moze nie jest najlepszy moment — dodal, kiedy pokojowka uciekla z krzykiem.

— Hej, cos pan zrobil naszej Rene? — zapytal poteznie zbudowany mezczyzna, odstawiajac na bok tace pelna goracych bochenkow chleba.

— Jest pan piekarzem? — zapytal William.

Mezczyzna spojrzal na niego niechetnie.

— A jak pan mysli?

— Mysle, co mysle — odparl William. Znow zyskal niechetne spojrzenie, jednak tym razem blysnela w nim odrobina szacunku. — Ale nadal zadaje to pytanie.

— Tak sie sklada, ze jestem rzeznikiem — przyznal mezczyzna. — Niezle. Piekarz jest chory. A pan kim jestes, ze mnie pan wypytujesz?

— Komendant Vimes mnie tu przyslal — oswiadczyl William. Byl zaskoczony, jak latwo prawda zmienila sie w cos, co bylo prawie klamstwem — tylko dzieki odpowiedniemu jej wyrazeniu. Otworzyl notes.

— Jestem z „Pulsu”. Czy…

— Tego papieru z nowinami?

— Zgadza sie. Czy pan…

— Ha! Calkiem zawaliles pan sprawe z ta zima, i tyle. Powinienes pan napisac, ze ta najgorsza byla w Roku Mrowki. Mogles mnie pan zapytac, tobys pan wiedzial.

— A pan jest…?

— Sidney Clancy i syn, lat 39, Dlugiej Wieprzowiny 11, Dostawcy Najlepszego Psiego i Kociego Miesa dla Arystokracji… Czemu pan nie notujesz?

— Lord Vetinari je karme dla zwierzat?

— Z tego, com slyszal, on w ogole niewiele je. Nie, dostarczam zarcie dla jego psa. Najlepszy towar. Swiezutki. Przy Dlugiej Wieprzowiny 11 sprzedajemy tylko to, co najlepsze, codziennie od szostej rano do…

— Ach, jego pies. No tak.

William rozejrzal sie po kuchni. Niektorzy z tych ludzi mogli mu powiedziec cos ciekawego, a on tu gada z dostawca psiej karmy. Mimo to…

— Czy moglbym dostac od pana malenki kawalek miesa? — zapytal.

— A co, zamiescisz go pan na papierze?

— Tak. Tak jakby. W pewnym sensie.

* * *

William znalazl cichy zakatek ukryty przed ogolnym zametem i ostroznie uronil na niewielki szary stosik jedna krople krwi z miesa.

Pyl wzniosl sie w powietrze, stal sie masa kolorowych plamek, i zaraz stal sie Ottonem Chriekiem.

— Jak vyszlo? — zapytal. — Och…

— Mysle, ze masz obrazek. Ehm… Twoja marynarka…

Czesc rekawa wampira miala teraz kolor i fakture dywanu na schodach w glownym holu, w dosc nieciekawy czerwono-niebieski desen.

— Pevnie zmieszalem zie z kurzem na dyvanie — domyslil sie Otto. — Nie ma povodov do zmartvienia. Zdarza zie ciagle. — Powachal rekaw. — Najlepszy stek? Dzieki…

— To byla psia karma — sprostowal William Prawdomowny.

— Psia karma?!

— Tak. Bierz sprzet i idziemy.

— Psia karma?

— Sam powiedziales, ze to najlepszy stek. Lord Vetinari bardzo dbal o swojego psa. I nie narzekaj. Jesli to ma sie zdarzac czesciej, powinienes nosic ze soba buteleczke krwi ratunkowej! W przeciwnym razie ludzie radza sobie z tym, co znajda.

— Tak, no svietnie, i tak jestem vdzieczny — mamrotal wampir, wlokac sie za Williamem. — Psia karma, psia karma, cos takiego… Dokad teraz?

— Do Podluznego Gabinetu, zeby zobaczyc, gdzie mial miejsce atak. Mam tylko nadzieje, ze nie pilnuje go ktos madrzejszy.

— Vpakujemy zie v povazne klopoty.

— Dlaczego? — zapytal Wilnam.

Tez mu sie tak wydawalo, ale wlasciwie dlaczego? Palac byl wlasnoscia miasta, mniej wiecej. Strazy pewnie sie nie spodoba, ze tu sie kreci, ale William byl absolutnie przekonany, ze miasto nie moze dzialac wedlug tego, co sie podoba strazy. Straz pewnie wolala, zeby wszyscy siedzieli w domach, z rekami na stole, tak zeby wszyscy je widzieli.

Drzwi do Podluznego Gabinetu byly otwarte. Pilnowal ich — jesli mozna nazwac pilnowaniem opieranie sie o jedna sciane i wpatrywanie w druga — kapral Nobbs. Ukradkiem palil papierosa.

— Aha, wlasnie ktos, kogo szukalem! — odezwal sie glosno William.

To byla prawda. Nobby byl czyms wiecej, niz mial nadzieje spotkac.

Papieros zniknal jakby za pomoca magii.

— Ja? — wychrypial Nobby.

Dym unosil mu sie z uszu.

— Tak. Rozmawialem z komendantem Vimesem, a teraz chcialbym zobaczyc pomieszczenie, w ktorym doszlo do przestepstwa.

Pokladal w tym zdaniu wielkie nadzieje. Sprawialo wrazenie, ze zawiera slowa „i dal mi na to zgode”, nie zawierajac ich jednoczesnie.

Kapral Nobbs wydawal sie troche niepewny, ale potem zauwazyl notes. I Ottona. Papieros znow pojawil sie w ustach.

Вы читаете Prawda
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату