ktore z glupich listow puscic do druku, a swiat wydawal sie mniej wiecej normalny. Teraz wywrocil sie do gory nogami. Lord Vetinari rzekomo usilowal kogos zabic, a to przeciez nie mialo sensu, chocby dlatego ze osoba, ktora jakoby staral sie zamordowac, najwyrazniej wciaz jeszcze zyla. W dodatku probowal uciec z workiem pieniedzy, a to tez nie mialo sensu. Jasne, nietrudno sobie wyobrazic, ze ktos defrauduje pieniadze i atakuje kogos innego, ale kiedy czlowiek w myslach podstawial w to miejsce Patrycjusza, caly obrazek sie rozsypywal. I co z ta mieta? Gabinet wrecz nia cuchnal.

Pytan bylo o wiele wiecej. Ale z miny kapral, kiedy wypedzala ich z gabinetu, wynikalo jasno, ze od strazy raczej nie uzyska odpowiedzi.

W jego myslach wyrastala ponura sylwetka prasy. Bedzie musial jakos zlozyc z tego sensowna historie — i to szybko.

Radosny pan Wintler powital go zaraz za drzwiami hali druku.

— Co pan sadzi o tej zabawnej dyni, e? Panie de Worde?

— Sugeruje, zeby wcisnal pan… — zaczal William, mijajac go pospiesznie.

— Sluszna uwaga, drogi panie. Zona tez kazala mija nafaszerowac.

— Przepraszam, ale uparl sie, ze na ciebie poczeka — szepnela Sacharissa, kiedy William usiadl przy biurku. — Co sie dzieje?

— Nie jestem pewien… — William patrzyl tepo w swoje notatki.

— Kogo zabili?

— Eee… Nikogo. Chyba.

— Przynajmniej tyle. — Sacharissa przejrzala papiery lezace na jej biurku. — Obawiam sie, ze mielismy tu piec innych osob z zabawnymi warzywami.

— Och…

— Tak. Prawde mowiac, wcale nie byly takie zabawne.

— Och.

— Nie. Na ogol przypominaly, hm… no wiesz.

— Och… co?

— No wiesz… — Zaczerwienila sie. — Meski no wiesz.

— Och!

— Nawet nie za bardzo byly podobne do… no wiesz. To znaczy, trzeba raczej chciec w nich zobaczyc… no wiesz. Jesli rozumiesz, o co mi chodzi.

William mial nadzieje, ze nikt nie notuje tej rozmowy.

— Och — powiedzial.

— Ale zapisalam ich nazwiska i adresy na wszelki wypadek — dodala Sacharissa. — Pomyslalam, ze moga sie przydac, gdyby brakowalo nam materialow.

— Nigdy az tak nie bedzie nam brakowac materialow — zapewnil szybko William.

— Tak sadzisz? — Jestem pewien.

— Moze masz racje — przyznala, spogladajac na stosy papierow. — Bylo tu mnostwo ludzi, kiedy wyszedles. Stali w kolejce i mieli rozne wiadomosci. Zgubione psy, co sie ma zdarzyc, co chca sprzedac…

— To sa ogloszenia — odparl William, usilujac sie skupic na notatkach. — Jesli chca to wydrukowac, musza zaplacic.

— Nie wydaje mi sie, zebysmy sami mogli o tym decydowac…

William uderzyl piescia o blat — czym zaskoczyl sam siebie, a Sacharisse zaszokowal.

— Cos sie dzieje, rozumiesz? Cos naprawde prawdziwego! I to nie zaden zabawny ksztalt! To powazna sprawa! A ja musze jak najszybciej o niej napisac! Czy moglabys mi na to pozwolic?

Zauwazyl, ze Sacharissa spoglada nie na niego, ale na jego piesc. Spuscil wzrok.

— No, nie… Co to takiego, u demona?

Dlugi i ostry gwozdz sterczal z blatu o cal od jego dloni. Ktos nadzial na niego kawalki papieru. Kiedy William go podniosl, przekonal sie, ze sterczy pionowo, poniewaz zostal wbity w drewniany klocek.

— To jest kolec — wyjasnila cichym glosem Sacharissa. — Ja… przynioslam go, zeby miec porzadek w papierach. Moj dziadek zawsze takiego uzywa. I… i wszyscy grawerzy. To jakby… no… polaczenie segregatora dokumentow i kosza na smieci. Pomyslalam, ze sie przyda. Zebys nie musial uzywac podlogi.

— Slusznie, dobry pomysl — stwierdzil William, patrzac na jej coraz bardziej zaczerwieniona twarz. — No…

Nie potrafil sie skupic.

— Panie Dobrogor! — wrzasnal.

Krasnolud uniosl glowe znad afisza, ktory wlasnie skladal.

— Mozesz skladac tekst, kiedy ja bede dyktowal? — Tak.

— Sacharisso, idz i sprowadz tu Rona i jego… kolegow. Chce jak najszybciej wypuscic dodatkowe wydanie. Nie jutro rano. Natychmiast. Prosze…

Chciala zaprotestowac, ale dostrzegla blysk w jego oku.

— Czy jestes pewien, ze wolno nam to robic? — spytala.

— Nie, nie jestem! I nie dowiem sie, dopoki tego nie zrobimy! Dlatego musimy to zrobic! Wtedy sie dowiemy! I przepraszam, ze krzycze!

Odsunal krzeslo i podszedl do Dobrogora, ktory czekal cierpliwie przy tacy z czcionkami.

— No dobrze… Potrzebujemy jednej linii na samej gorze…

— Przymknal oczy i scisnal palcami grzbiet nosa. — No… „Wstrzasajace Sceny w Ankh-Morpork”… masz? Bardzo duza czcionka. Potem mniejsza, pod spodem… „Patrycjusz atakuje Urzednika z Nozem”… zaraz…

Wiedzial, ze to nie brzmi wlasciwie. Jest gramatycznie nieprecyzyjne. Przeciez Patrycjusz mial noz, nie urzednik.

— Potem jakos to poprawimy… Teraz… Znowu mniejsza czcionka… „Tajemnicze wydarzenia w Stajniach”… I jeszcze jeden rozmiar mniejsza… „Straz Zagubiona”. Gotowe? No to zaczynamy historie…

— Zaczynamy? — zdziwil sie Dobrogor. Jego dlonie tanczyly nad pelnymi czcionek przegrodkami. — Przeciez juz prawie skonczylismy.

William raz po raz przerzucal swoje notatki. Jak tu zaczac, jak zaczac… Cos ciekawego… Nie, cos zaskakujacego… Pewne zaskakujace wydarzenia… Nie, nie… To chyba najdziwniejsza historia…

— „Tajemnicze okolicznosci lacza sie z atakiem”… Nie, napisz „rzekomym atakiem”…

— Mowiles chyba, ze sam sie przyznal — wtracila Sacharissa, ocierajac oczy chusteczka.

— Wiem, wiem… Po prostu uwazam, ze gdyby lord Vetinari chcial kogos zabic, ten czlowiek bylby juz martwy… Sprawdz go w „Herbarzu Niemozgiego”, dobrze? Jestem pewien, ze ksztalcil sie w Gildii Skrytobojcow.

— Rzekomy czy nie? — zapytal Dobrogor z dlonia zawieszona nad r-ami. — Powiedz tylko.

— Napisz „mozliwy atak” — zdecydowal William. — „Lorda Vetinariego na Rufusa Drumknotta, jego sekretarza, dzis rano w palacu. Eee… Sluzba palacowa slyszala…”.

— Mam sie tym zajac czy mam szukac zebrakow? — zapytala Sacharissa. — Nie moge robic jednego i drugiego naraz.

William spojrzal na nia z roztargnieniem. Po chwili kiwnal glowa.

— Rocky!

Troll przy drzwiach ocknal sie z cichym prychnieciem.

— Tak, pszepana?

— Pojdziesz poszukac Paskudnego Starego Rona i jego ludzi. Sprowadz ich tu jak najszybciej. Powiedz, ze dostana premie. Na czym skonczylem?

— „Sluzba palacowa slyszala” — podpowiedzial Dobrogor.

— „…slyszala, jak jego lordowska mosc…”.

— „…ktory w 1968 ukonczyl z honorami szkole Gildii Skrytobojcow”! — zawolala Sacharissa.

— Dopisz to — zgodzil sie William. — I dalej: „…mowi «Zabilem go, zabilem, tak mi przykro»… Wielkie nieba, Vimes ma racje, to jakis obled, musialby zwariowac, zeby cos takiego powiedziec.

— Pan de Worde, prawda? — odezwal sie ktos.

— Do demona, kto to jest tym razem?

William odwrocil sie. Najpierw zauwazyl trolle, poniewaz nawet stojac z tylu, cztery wielkie trolle i tak

Вы читаете Prawda
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату