strony. Popelniono przestepstwo. Gildie szaleja. Slyszales przyslowie o kucharkach szesciu? No wiec teraz jest ich szescset. Kapitan Marchewa i wielu moich straznikow, ktorzy naprawde sa mi potrzebni, teraz pilnuja Podluznego Gabinetu i urzednikow, co oznacza, ze brakuje mi ludzi we wszystkich pozostalych miejscach. Musze jakos sobie z tym radzic, a w dodatku… aktywnie dazyc do osiagniecia stanu niezagubienia. Mam w celi Vetinariego. I Drumknotta tez…

— Ale on przeciez byl ofiara, prawda? — Jeden z moich ludzi sie nim zajmuje.

— Nie ktos z praktykujacych w miescie lekarzy?

Vimes kamiennym wzrokiem patrzyl na notes.

— Lekarze w tym miescie to znakomici fachowcy — powiedzial spokojnie. — I nie chcialbym zobaczyc ani slowa wydrukowanego przeciwko nim. Po prostu tak sie zlozylo, ze jeden z moich pracownikow ma… szczegolny talent.

— Chce pan powiedziec, ze potrafi odroznic czyjs tylek od lokcia? Vimes uczyl sie szybko. Siedzial z rekami zalozonymi na piersi i calkowicie nieruchoma twarza.

— Moge zadac jeszcze jedno pytanie? — spytal William.

— Nic cie nie powstrzyma, prawda?

— Czy znalezliscie psa lorda Vetinariego?

I znowu absolutnie martwa twarz. Ale tym razem William mial wrazenie, ze poza nia zaczyna sie krecic kilkadziesiat kolek zebatych.

— Psa? — powtorzyl Vimes.

— Wuffles. Tak sie chyba nazywa — powiedzial William.

Vimes przygladal mu sie obojetnie.

— Terier, o ile pamietam — dodal William.

Vimesowi nie drgnal nawet miesien.

— Dlaczego z podlogi sterczal belt z kuszy? — zastanawial sie William. — To przeciez nie ma sensu, chyba ze w pokoju byl ktos jeszcze. I ten belt wbil sie bardzo gleboko. To nie rykoszet. Ktos strzelal do czegos na podlodze. Moze czegos rozmiaru psa?

Nie poruszyl sie zaden fragment twarzy komendanta.

— I jeszcze ta mieta — ciagnal William. — To prawdziwa zagadka. No bo wlasciwie czemu mieta? I nagle pomyslalem: a moze ktos nie chcial, zeby dalo sie go wytropic po zapachu? Moze tez slyszal o waszym wilkolaku? Pare slojow olejku mietowego musi wprowadzic troche zamieszania?

Lekkie drgnienie, kiedy Vimes blyskawicznie rzucil okiem na papiery na biurku. Lotto![9], pomyslal William.

I w koncu, niczym jakas wyrocznia, ktora przemawia tylko raz do roku, Vimes sie odezwal.

— Nie ufam panu, panie de Worde. I wlasnie uswiadomilem sobie dlaczego. Nie o to chodzi, ze sprawia pan klopoty. Radzenie sobie z klopotami to moja praca, placa mi za nia, z tego powodu dostaje dodatek pancerzowy. Ale przed kim pan jest odpowiedzialny? Ja odpowiadam za to, co robie, choc w tej chwili niech mnie demony porwa, jesli wiem przed kim. Ale pan? Mam wrazenie, ze pan moze robic, co tylko zechce.

— Przypuszczam, ze jestem odpowiedzialny przed prawda, panie komendancie.

— Och, doprawdy? A w jaki sposob?

— Slucham?

— Jesli naklamiesz, czy prawda przyjdzie i da ci w twarz? Jestem pod wrazeniem. Zwyczajni, normalni ludzie sa odpowiedzialni wobec innych ludzi. Nawet Vetinari zawsze musial… musi uwazac na gildie. Ale ty, mlody czlowieku… ty odpowiadasz przed prawda. Zadziwiajace. Jaki ma adres? Czytuje twoje druki?

— O ile wiem, sir, istnieje bogini prawdy — wtracila sierzant Angua.

— No to chyba nie ma zbyt wielu wyznawcow — stwierdzil Vimes. — Z wyjatkiem tego oto naszego przyjaciela.

Popatrzyl na Williama nad czubkami palcow i trybiki w mozgu zawirowaly ponownie.

— Przypuscmy… tylko przypuscmy… ze trafilby do ciebie niewielki rysunek psa — powiedzial. — Moglbys go wydrukowac?

— Mowimy o Wufflesie, tak? — upewnil sie William.

— Moglbys?

— Zapewne bym mogl.

— Interesuje nas, dlaczego szczekal tuz przed… zdarzeniem.

— A gdybyscie go znalezli, kapral Nobbs moglby z nim porozmawiac w psim jezyku, tak?

Po raz kolejny Vimes wykonal sztuczke z zamiana w posag.

— Mozemy dostarczyc rysunek psa w ciagu godziny.

— Dziekuje. A kto w tej chwili rzadzi miastem, komendancie? — Jestem zwyklym glina — odparl Vimes. — Nie mowia mi takich rzeczy. Ale przypuszczam, ze zostanie wybrany nowy Patrycjusz. Wszystko jest opisane w statucie miasta.

— A kto moze mi powiedziec o tym cos wiecej? — zapytal William.

I dodal w myslach: Zwykly glina, akurat!

— Pan Slant jest chyba najlepiej zorientowany — powiedzial Vimes i tym razem sie usmiechnal. — Zawsze chetny do pomocy, o ile wiem. Zegnam, panie de Worde. Sierzancie, prosze panu de Worde wskazac droge do wyjscia.

— Chce sie zobaczyc z Vetinarim — oznajmil William.

— Co takiego?

— To chyba rozsadna prosba, komendancie.

— Nie. Po pierwsze, nadal jest nieprzytomny. Po drugie, jest moim wiezniem.

— Nie dopuszcza pan do niego nawet prawnika?

— Sadze, moj chlopcze, ze jego lordowska mosc ma wystarczajaco duzo klopotow.

— A co z Drumknottem? On przeciez nie jest wiezniem, prawda?

Vimes zerknal na sierzant Angue, ktora wzruszyla ramionami.

— No dobrze. Prawo tego nie zabrania, a nie chcemy, zeby ludzie mowili, ze nie zyje.

Odczepil rure komunikacyjna z mosiezno — skorzanej konstrukcji na biurku i zawahal sie.

— Czy rozwiazano juz ten problem, sierzancie? — zapytal.

— Tak, sir. System poczty pneumatycznej i rury komunikacyjne sa teraz z cala pewnoscia rozdzielone.

— Na pewno? Bo wiecie, ze funkcjonariusz Keenside stracil wczoraj wszystkie zeby.

— Mowia, ze cos takiego nie moze sie juz powtorzyc, sir.

— No tak. Oczywiscie, nie moze. Nie zostalo mu juz wiecej zebow…

Vimes podniosl rure, na moment skierowal ja od siebie, a potem przemowil do niej.

— Polaczcie mnie z aresztem, dobrze?

— Uizzip? Uipuipuip?

— Prosze powtorzyc.

— Zzzio muizzwi?

— Tu Vimes!

— Piskrit?

Vimes odlozyl rure na miejsce i spojrzal na sierzant Angue.

— Ciagle nad tym pracuja, sir — zapewnila. — Mowia, ze szczury nadgryzaja rury.

— Szczury?

— Obawiam sie, ze tak, sir.

Vimes jeknal tylko, po czym zwrocil sie do Williama.

— Sierzant Angua zaprowadzi cie do cel — oswiadczyl. A potem William znalazl sie po drugiej stronie drzwi.

— Idziemy — rzucila sierzant.

— Jak wypadlem? — zainteresowal sie William.

— Widywalam gorsze rozmowy.

— Przepraszam, ze wspomnialem o kapralu Nobbsie, ale…

— Och, prosze sie tym nie przejmowac — uspokoila go sierzant Angua. — Panskie talenty obserwacyjne beda tematem rozmow w calej komendzie. Wie pan, on byl dla pana mily, bo jeszcze pana nie rozgryzl. Jasne?

Вы читаете Prawda
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату