— Jutro rano przechodzimy na cztery strony. Nie patrzcie tak. Mam kolejne wiadomosci o Vetinarim i zostalo nam dwanascie godzin, zeby zdobyc papier.

— Mowilem juz, ze Krol nie sprzeda nam wiecej papieru za przyzwoita cene — odezwal sie Dobrogor.

— Jest w tym niezla historia — stwierdzil William.

— To znaczy…

— Tak, wiem. Musze jeszcze napisac tekst, a potem ty i ja wybierzemy sie do niego z wizyta. Aha, i poslij kogos do wiezy semaforowej, dobrze? Chce przekazac wiadomosc krolowi Lancre. Mam wrazenie, ze kiedys go poznalem.

— Sekary kosztuja. Duzo kosztuja.

— Poslij mimo wszystko. Jakos zdobedziemy pieniadze.

— William pochylil sie nad otworem prowadzacym do piwnicy.

— Otto?

Wampir wynurzyl sie do piersi. W reku trzymal na pol rozlozony ikonograf.

— Co moge dla vas zrobic?

— Dasz rade wymyslic cos specjalnego, zeby sprzedawac wiecej „Pulsu”?

— A czego teraz chcecie? Obrazkov, ktore vyskakuja ze strony? Obrazkov, ktore movia? Obrazkov, v ktorych oczy podazaja za czloviekiem dookola?

— Nie musisz sie obrazac — uspokoil go William. — Przeciez nie prosze cie o kolor czy cos takiego…

— Kolor? — powtorzyl wampir. — Kolor to latvizna. Na kiedy bedzie potrzebny?

— Niemozliwe — oswiadczyl stanowczo Dobrogor.

— Tak ci zie vydaje? Czy gdzies tu v okolicy robia kolorove szklo?

— Tak, znam krasnoluda, ktory prowadzi fabryke witrazy przy Fedry — potwierdzi! Dobrogor. — Robia setki odcieni, ale…

— Chce zaraz obejrzec probki. I jeszcze farby. Mozecie zdobyc kolorove tusze?

— Z latwoscia. Ale potrzebowalbys setek roznych kolorow… Prawda?

— Nie, vcale nie. Zrobie liste tego, co bedzie mi potrzebne. Ale viecie, pierwsze koty za ploty. Nie obiecuje od razu roboty klasy Burleigha i Vrezemocnego. Znaczy, nie proscie o zubtelna gre sviatel i cieni na jeziennych lisciach. Ale cos z mocnymi kontrastami povinno zie udac. Vystarczy?

— Bedzie doskonale.

— Dziekuje.

William wstal.

— A teraz — rzekl — pojdziemy sie zobaczyc z Krolem Zlotej Rzeki.

— Zawsze sie zastanawialam, czemu go tak nazywaja — powiedziala Sacharissa. — Przeciez tu nigdzie nie plynie rzeka zlota. Prawda?

* * *

— Panowie…

Pan Slant czekal w holu pustego domu. Kiedy wkroczyla Nowa Firma, wstal na chwile, sciskajac swoja teczke. Wygladal, jakby byl w wyjatkowo fatalnym humorze.

— Gdzie byliscie?

— Poszlismy cos przegryzc, panie Slant. Nie zjawil sie pan rano, a pan Tulipan byl glodny.

— Mowilem wam, zebyscie sie nie pokazywali.

— Panu Tulipanowi niezbyt dobrze wychodzi niepokazywanie sie. Zreszta przeciez wszystko poszlo dobrze. Musial pan slyszec. Aha, o malo co nie zginelismy, poniewaz o wielu rzeczach nam pan nie powiedzial, i bedzie to pana kosztowac, ale w koncu, kto by sie nami przejmowal. Wiec o co chodzi?

Pan Slant przygladal sie im z niechecia.

— Moj czas jest cenny, panie Szpilo. Dlatego nie bede owijal w bawelne. Co zrobiliscie z psem?

— Nikt nam nic nie mowil o psie — oswiadczyl pan Tulipan, a pan Szpila od razu wiedzial, ze nie jest to wlasciwy ton.

— Aha. Zatem spotkaliscie psa. Gdzie on jest?

— Zniknal. Uciekl. Pogryzl nas po …onych nogach i uciekl.

Pan Slant westchnal — przypominalo to podmuch wiatru ze starozytnego grobowca.

— Mowilem panom, ze straz zatrudnia wilkolaka — powiedzial.

— No? Co z tego? — zdziwil sie pan Szpila.

— Wilkolak bez trudu dogada sie z psem.

— Co? — zdumial sie pan Szpila. — Chce pan nam wmowic, ze ludzie tutaj zechca sluchac psa?

— Tak sie nieszczesliwie sklada, ze owszem — odparl pan Slant. — Pies ma osobowosc. A osobowosc sie liczy. Zreszta precedensy prawne sa tu oczywiste. W historii tego miasta, panowie, w roznych okresach stawialismy przed sadem siedem swin, plemie szczurow, cztery konie, jedna pchle i roj pszczol. W zeszlym roku dopuszczono papuge jako swiadka oskarzenia w bardzo powaznej sprawie o morderstwo, a ja musialem dla niej wdrozyc program ochrony. O ile wiem, obecnie zyje bardzo daleko stad, udajac bardzo duza papuzke falista. — Pan Slant pokrecil glowa. — Niestety, zwierzeta maja swoje miejsce w sadzie. Mozna w tym miejscu zglosic calkiem liczne obiekcje, jednak sedno w tym, panie Szpilo, ze komendant Vimes oprze na tym sprawe. Zacznie przesluchiwac… ludzi. On juz wie, ze cos sie nie zgadza, musi jednak dzialac w granicach zeznan i dowodow, a nie ma ani jednych, ani drugich. Jezeli odnajdzie psa, mysle, ze sprawa zacznie sie rozjasniac.

— Wsuncie mu pare tysiecy dolarow — poradzil pan Szpila. — To zawsze dziala ze straznikami.

— O ile wiem, ostatnia osoba, ktora probowala przekupic Vimesa, wciaz nie odzyskala pelnej wladzy w jednym palcu — odparl pan Slant.

— Zrobilismy …one wszystko, co nam kazaliscie! — krzyknal pan Tulipan, celujac w prawnika grubym jak serdelek palcem.

Pan Slant zmierzyl go wzrokiem od stop do glow, jakby widzial go pierwszy raz w zyciu.

— „Zabic kucharza!!!” — powiedzial. — Jakze zabawne. Jednakze, jak sadzilem, zatrudnilismy profesjonalistow.

Pan Szpila wiedzial, co sie stanie, i po raz kolejny zlapal w locie piesc pana Tulipana; energia ciosu oderwala go na moment od podlogi.

— Teczki, panie Tulipanie — zaintonowal. — Ten czlowiek wie o roznych sprawach.

— Trudno mu bedzie wiedziec o …onym czymkolwiek, kiedy bedzie martwy! — warknal pan Tulipan.

— Prawde mowiac, umysl staje sie wtedy jasny i ostry — oswiadczyl pan Slant.

Wstal, a pan Szpila zauwazyl, jak zombi sie podnosi, uzywajac kolejnych partii miesni. Nie tyle wstaje, ile raczej rozwija sie ku gorze.

— Panski… drugi asystent nadal jest bezpieczny? — zapytal prawnik.

— Siedzi znowu w piwnicy, pijany jak bela. Nie rozumiem, czemu nie mozemy zalatwic go od razu. Niewiele brakowalo, a ucieklby z wrzaskiem, kiedy zobaczyl Vetinariego. Gdyby tamten nie byl tak zaskoczony, mielibysmy powazne klopoty. Kto w takim miescie zwroci uwage na jedno cialo wiecej?

— Straz, panie Szpilo. Ile razy musze to panu powtarzac? Sa wrecz nieprawdopodobnie sprawni w zauwazaniu.

— Ten oto pan Tulipan nie zostawi im wiele do zauwazania… — Pan Szpila urwal. — Straz az tak bardzo pana przeraza?

— To jest Ankh-Morpork — warknal prawnik. — Jestesmy miastem bardzo kosmopolitycznym. Byc martwym w Ankh-Morpork to czesto jedynie drobna niewygoda, rozumie pan? Mamy tu magow, mamy media wszelkiego typu. A ciala maja zwyczaj sie pojawiac. Nie chcemy niczego, co mogloby dac strazy wskazowke. Rozumie pan?

— Sluchaliby …onego trupa? — zdziwil sie pan Tulipan.

— Nie rozumiem, dlaczego nie. Wy sluchacie — odparl zombi. Rozluznil sie nieco. — Zreszta zawsze istnieje mozliwosc, ze wasz… kolega okaze sie jeszcze uzyteczny. Moze wybierzecie sie z nim na jakis dalszy spacer, zeby przekonac nieprzekonanych… Jest zbyt cennym nabytkiem, zeby juz teraz… przejsc w stan spoczynku.

— No dobrze, niech bedzie. Przytrzymamy go w butelce. Ale chcemy dodatkowej zaplaty za psa.

Вы читаете Prawda
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату