Harry przytaknal.

— Jestes synem lorda de Worde, zgadza sie? Napisales o nas w tym swoim liscie w zeszlym roku, kiedy nasza Daphne wychodzila za maz, tak? Moja Effie byla strasznie dumna, ze wszyscy wladcy czytaja o naszej Daphne.

— Teraz ten list jest znacznie wiekszy, panie Krol.

— Tak, slyszalem — odparl grubas. — Zaczal sie juz pojawiac w naszych zbiorach. Przydatny material; kazalem chlopakom odkladac go osobno.

Cygaro przesunelo sie z jednego kacika ust do drugiego. Harry nie umial czytac ani pisac, co nie przeszkadzalo mu wygrywac z tymi, co umieli. Zatrudnial setki pracownikow do sortowania smieci. Bez trudu mogl przyjac jeszcze kilku, ktorzy sortowaliby slowa.

— Panie Krol… — zaczal William.

— Nie jestem durniem, chlopcy — przerwal mu Harry. — Wiem, po co przyszliscie. Ale interes to interes. Wiecie, jak to bywa.

— Bez papieru nasz interes padnie! — wybuchnal Dobrogor.

Cygaro przemiescilo sie znowu.

— A ty jestes…?

— To pan Dobrogor — przedstawil Gunille William. — Moj drukarz.

— Krasnolud, co? — Harry zmierzyl Gunille wzrokiem. — Ja tam nic nie mam przeciwko krasnoludom, ale marni z was sorterzy. Gnolle sa tanie, tylko ze te male brudasy wyjadaja polowe smiecia. Trolle sa w porzadku. Trzymaja sie mnie, bo dobrze im place. Najlepsze sa golemy, sortuja dniem i noca. Warte tyle zlota, ile same waza, ale ostatnio prawie tyle zadaja, zeby im placic. — Cygaro rozpoczelo kolejna wedrowke przez usta. — Przykro mi, chlopcy. Umowa to umowa. Chcialbym wam pomoc. Ale sprzedalem caly papier. Nie moge.

— Chcesz nas pan wykopac, tak po prostu? — oburzyl sie Dobrogor.

Zza chmury dymu Harry przyjrzal mu sie spod zmruzonych powiek.

— Ty mi mowisz o wykopywaniu? Pewnie nie wiecie, co to jest toszeron, co?

Krasnolud wzruszyl ramionami.

— Owszem, ja wiem — oswiadczyl William. — Ma kilka znaczen, ale sadze, ze chodzi panu o zaschnieta kule blota i monet, jaka mozna znalezc w jakims zakrecie starego scieku, gdzie woda tworzy wir. Bywaja bardzo wartosciowe.

— Co? Przeciez ty masz raczki jak panienka… — Harry tak sie zdziwil, ze cygaro na moment obwislo mu w ustach. — Skad wiesz?

— Lubie slowa, panie Krol.

— Zaczalem grzebac w sciekach, kiedy mialem trzy lata. — Harry odsunal krzeslo. — I juz pierwszego dnia znalazlem swoj pierwszy toszeron. Jasne, ktorys ze starszych chlopakow zwinal mi go natychmiast. I wy mowicie o wykopywaniu z interesu? Ale juz wtedy mialem nosa do tej roboty. Wtedy…

Siedzieli i sluchali, William z wieksza cierpliwoscia niz Gunilla. To byla naprawde fascynujaca opowiesc, jesli ktos lubil takie historie — mimo ze znal juz spore jej fragmenty. Harry Krol opowiadal ja przy kazdej okazji.

Mlody Harry Krol byl blotnym szperaczem obdarzonym wizja. Przeczesywal brzegi rzeki, a nawet metna powierzchnie samej Ankh; szukal zgubionych monet, kawalkow metalu, przydatnych brylek wegla… czegokolwiek, co gdzies mialo jakas wartosc. Zanim skonczyl osiem lat, zatrudnial juz inne dzieciaki. Do niego nalezaly cale odcinki rzeki. Inne gangi trzymaly sie z daleka albo ulegaly przejeciu. Harry nie bil sie zle, ale stac go bylo na wynajecie takich, ktorzy bili sie lepiej.

I tak roslo imperium Krola — przez konski nawoz sprzedawany na wiadra (z gwarancja dobrego udeptania), poprzez szmaty, resztki metalu, kosci i domowe smieci, przez slawne wiadra, kiedy przyszlosc naprawde zaczela sie rysowac w zlotych barwach. Byla to jakby historia cywilizacji, ale ogladanej z samego dolu.

— Nie jest pan czlonkiem zadnej gildii, panie Krol? — zapytal William, gdy Harry przerwal na nabranie oddechu.

Cygaro przewedrowalo z jednej strony na druga — pewny znak, ze William trafil w czuly punkt.

— Przeklete gildie! Powiedzieli, ze powinienem wstapic do Zebrakow. Ja! Nigdy w zyciu o nic nie zebralem! Co za bezczelnosc! Ale wyrzucilem ich wszystkich! Nie chce miec nic wspolnego z gildiami. Place moim chlopcom uczciwie i mnie sie trzymaja.

— Gildie chca nas zlamac, panie Krol. Wie pan o tym. Przeciez slyszy pan o wszystkim, co sie dzieje. I jesli nie sprzeda nam pan papieru, przegramy.

— A jesli zlamie umowe?

— To jest moj toszeron, panie Krol — powiedzial William. — A ci, ktorzy chca mi go zwinac, sa naprawde silni.

Harry milczal przez chwile. Potem wstal i podszedl do okna.

— Chodzcie popatrzec, chlopcy — powiedzial.

Na koncu placu stal wielki kolowrot obslugiwany przez dwa golemy. Napedzal skrzypiacy tasmociag biegnacy przez prawie caly teren. Na drugim koncu kilka trolli z szerokimi lopatami ladowalo na tasme smieci z wielkiego stosu, uzupelnianego co jakis czas przez podjezdzajace wozki.

Wzdluz tasmy staly golemy i trolle, a niekiedy nawet ludzie. W migotliwym swietle pochodni uwaznie sie przygladali sunacym odpadkom. Od czasu do czasu ktos szybko wysuwal reke i przerzucal cos do stojacego z tylu kosza.

— Rybie lebki, kosci, szmaty, papier… Jak dotad mam dwadziescia siedem pojemnikow, w tym jeden na zloto i srebro, bo byscie sie zdziwili, co sie wyrzuca przez pomylke. Lyzeczka blyszczy wsrod smieci, juz obraczka za nia leci… Tak spiewalem kiedys moim corkom. Taki towar jak ten wasz papier z nowinami trafia do pojemnika szostego, Odpadki Papierowe Niskiej Klasy. Sprzedaje je glownie Bobowi Holtely’emu ze skweru Piataka i Siodmaka.

— A co on z tym robi? — zapytal William, zauwazajac te Niska Klase.

— Pulpe na papier toaletowy — odparl Harry. — Zona przysiega, ze tak. Osobiscie pomijam posrednikow. — Westchnal, wyraznie nie dostrzegajac gwaltownego spadku poczucia godnosci Williama. — I wiecie, czasami stoje tak sobie wieczorkiem, kiedy tasma turkocze, a zachodzace slonce blyszczy w zbiornikach osadowych, i nie wstydze sie przyznac, ze lza kreci mi sie w oku.

— Prawde mowiac, mnie tez sie zakrecila, wie pan… — zapewnil William.

— No wiec, chlopcze… Kiedy ten dzieciak zabral mi moj pierwszy toszeron, nie chodzilem nigdzie sie skarzyc, prawda? Wiedzialem, ze mam dobre oko, rozumiesz… Pracowalem dalej i znalazlem jeszcze mnostwo innych. W dniu moich osmych urodzin zaplacilem dwom trollom, zeby poszukaly tego typa, ktory zwinal mi moj pierwszy, i stlukly go tak, az sie zesmarka. Wiedziales o tym?

— Nie, panie Krol.

Harry Krol spogladal na Williama przez smugi dymu, a William mial wrazenie, ze jest obracany i badany jak cos znalezionego w smieciach.

— Moja najmlodsza corka, Hermiona… w przyszlym tygodniu wychodzi za maz. Wielka gala. Swiatynia Offlera. Chory i wszystko. Zapraszam kazdego wazniaka. Effie sie uparla. Zaden nie przyjdzie, oczywiscie. Nie do Sika Harry’ego.

— Za to „Puls” bylby na pewno — obiecal William. — Z kolorowymi obrazkami. Tyle ze jutro wypadamy z interesu.

— Kolorowymi? Macie kogos, kto je wam maluje, co?

— Nie. Mamy… specjalna metode — zapewnil William. Wbrew rozsadkowi mial nadzieje, ze Otto mowil powaznie.

W tej chwili nie siedzial juz na cienkiej galezi, teraz byl juz niebezpiecznie daleko poza drzewem.

— Chcialbym to zobaczyc… — rzekl Harry.

Wyjal cygaro, spojrzal na czubek i wlozyl je z powrotem do ust. Wypuscil klab dymu i znowu spojrzal badawczo na Williama.

Williama ogarnelo silne poczucie zaklopotania czlowieka dobrze wyksztalconego, ktory staje wobec faktu, ze przygladajacy mu sie analfabeta jest pewnie trzy razy bystrzejszy.

— Panie Krol, naprawde potrzebujemy tego papieru — powiedzial, by jakos przerwac krepujaca cisze.

— Ma pan w sobie cos niezwyklego, panie de Worde — stwierdzil Krol. — Urzednikow kupuje i sprzedaje wedlug potrzeb, ale pan mi nie pachnie urzednikiem. Robi pan wrazenie czlowieka, ktory przekopie sie przez tone

Вы читаете Prawda
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ОБРАНЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату