gowna, zeby znalezc szelaga. I zastanawiam sie, dlaczego tak jest.

— Prosze, panie Krol, niech pan nam sprzeda troche papieru po starych cenach…

— Nie moge — odparl krotko Harry. — Przeciez ci tlumaczylem. Umowa to umowa. Grawerzy zaplacili.

William otworzyl usta, ale Gunilla polozyl mu dlon na ramieniu. Krol wyraznie posuwal sie ku koncowi ciagu mysli.

Wrocil do okna i w zadumie spojrzal na plac z jego dymiacymi pryzmami. I wtedy…

— No nie! Patrzcie tylko! — zawolal i odstapil od okna, zdumiony i oburzony. — Widzicie ten woz przy bramie, o tam?

Zobaczyli woz.

— Setki razy chlopakom mowilem, zeby nie stawiali zaladowanych, gotowych do wyjazdu wozow przy otwartej bramie. Ktos moze go podprowadzic, mowilem.

William zastanowil sie, kto osmielilby sie ukrasc cokolwiek Krolowi Zlotej Rzeki, wlascicielowi wszystkich tych rozzarzonych pryzm kompostowych…

— To ostatnia cwiartka zamowienia Gildii Grawerow — oznajmi! Harry swiatu jako calosci. — Musialbym zwrocic im pieniadze, gdyby ktos wyjechal tym wozem z mojego placu. Musze powiedziec brygadziscie. Ostatnio robi sie roztargniony.

— Powinnismy juz isc, Williamie — oswiadczyl Dobrogor i chwycil Williama za lokiec.

— Dlaczego? Przeciez nie…

— Jak zdolamy sie panu odwdzieczyc, panie Krol? — zapytal krasnolud, ciagnac Williama do drzwi.

— Panna mloda bedzie nosila suknie w o-de-nill, cokolwiek to znaczy — poinformowal Krol Zlotej Rzeki. — Aha, i jesli do konca miesiaca nie dostane od was, chlopcy, osiemdziesieciu dolarow, to wpadniecie w glebokie… — cygaro przejechalo tam i z powrotem przez cala szerokosc ust — …klopoty. Glowami w dol.

Dwie minuty pozniej skrzypiacy woz opuszczal plac, pod dziwnie obojetnym spojrzeniem trolla brygadzisty.

— Nie, to nie jest kradziez — tlumaczyl z naciskiem Dobrogor, potrzasajac lejcami. — Krol odda tym draniom pieniadze, a my mu

zaplacimy dawna cene. I wszyscy beda zadowoleni oprocz „Super — Faktow”, ale kto by sie nimi przejmowal.

— Nie podobal mi sie ten fragment o glebokich pauza klopotach — oswiadczyl William. — Glowami w dol.

— Jestem nizszy od ciebie, wiec przegrywam na obie strony.

Kiedy woz zniknal za brama, Krol krzyknal na jednego ze swoich urzednikow, zeby z pojemnika szostego przyniosl mu egzemplarz „Pulsu”. Potem siedzial nieruchomo — tylko cygaro przesuwalo sie z jednej strony na druga i z powrotem — a urzednik czytal mu poplamiona i zmieta azete.

Po chwili usmiechnal sie szeroko i poprosil o ponowne przeczytanie kilku fragmentow.

— Aha — powiedzial, kiedy urzednik skonczyl. — Od razu pomyslalem, ze o to chodzi. Ten chlopak to urodzony szperacz. Szkoda tylko, ze urodzil sie bardzo daleko od porzadnego blota.

— Czy mam wypisac note kredytowa dla Gildii Grawerow, panie Krol?

— Tak.

— Domyslam sie, ze odzyska pan te pieniadze?

Harry Krol zwykle nie pozwalal urzednikom na takie pytania. Mieli tu sumowac kolumny liczb, a nie dyskutowac o polityce firmy. Z drugiej strony jednak zrobil majatek, gdyz potrafil dostrzec iskre wsrod mulu. Czasami trzeba uznac talent, kiedy sie go spotka.

— Jaki to kolor, ten o-de-nill? — zapytal.

— Och, to jeden z tych trudnych kolorow, panie Krol. Tak jakby jasnoniebieski z odcieniem zieleni.

— Mozna zdobyc tusz w tym kolorze?

— Moge sprawdzic. Ale to bedzie kosztowne.

Cygaro znow wykonalo przejazd z jednej strony Harry’ego Krola na druga. Byl znany z tego, ze bardzo dbal o corki — uwazal, ze cierpia z powodu ojca, ktory musi dwa razy sie wykapac, zeby byc zwyczajnie brudny.

— Miejmy na oku tego naszego pisarczyka — stwierdzil. — Zawiadom chlopcow, dobrze? Nie chcialbym rozczarowac naszej Effie.

* * *

Sacharissa zauwazyla, ze krasnoludy znowu cos robia przy prasie. Rzadko kiedy zachowywala ten sam ksztalt przez wiecej niz kilka godzin. Krasnoludy przebudowywaly ja w trakcie pracy.

Sacharissa miala wrazenie, ze krasnolud do pracy potrzebuje tylko topora i jakiejs metody rozpalenia ognia. W ten sposob powstawala kuznia, gdzie mogl wykonac proste narzedzia, a za ich pomoca skomplikowane narzedzia. Majac skomplikowane narzedzia, krasnolud potrafil zrobic wlasciwie wszystko.

Kilku z nich grzebalo wsrod odpadow produkcyjnych lezacych w stosach pod scianami. Dwie metalowe wyzymaczki przetopiono juz, by odzyskac zelazo, a koni na biegunach uzywano do topienia olowiu. Dwa krasnoludy opuscily szope w tajemniczych misjach. Wrocily z niewielkimi workami, rzucajac ukradkowe spojrzenia.

Krasnolud potrafi takze doskonale wykorzystywac to, co ludzie wyrzucaja — nawet jesli jeszcze nie zdazyli tego wyrzucic.

Juz miala wrocic do swojego tekstu o dorocznym spotkaniu Wesolych Przyjaciol z Nastroszonego Wzgorza, kiedy glosny trzask i przeklenstwa po uberwaldzku — dobrym jezyku do przeklenstw — kazaly jej podbiec do klapy w podlodze.

— Nic ci sie nie stalo, Otto? Mam przyniesc miotelke i szufelke?

— Bodroivatskij ialtsiet! Och, przepraszam, panno Sacharisso! Trafilem na nievielki vyboj na drodze postepu.

Sacharissa zeszla po drabinie.

Otto stal przy swoim prowizorycznym warsztacie. Na scianie wisialy pudelka z chochlikami. Salamandry drzemaly w klatkach. W wielkim ciemnym sloju wily sie ladowe wegorze. Ale sloj obok lezal rozbity.

— Bylem niezreczny i przevrocilem go — wyjasnil zaklopotany Otto. — A teraz ten durny vegorz uciekl za ztol.

— Czy on gryzie?

— Nie, to lenive lobuzy…

— A nad czym wlasciwie pracujesz, Otto? — Sacharissa odwrocila sie, by obejrzec cos duzego stojacego na blacie.

Sprobowal stanac przed nia.

— Och, to jeszcze calkiem ekzperymentalne…

— Sposob wykonywania barwnych plyt?

— Tak, ale to prymityvny zestav…

Katem oka Sacharissa zauwazyla jakis ruch. To wegorz ladowy, ktory uciekl ze sloja, znudzil sie za warsztatem i teraz w slimaczym tempie ruszal ku nowym horyzontom, gdzie kazdy wegorz moze wic sie dumnie i poziomo.

— Prosze, nie… — zaczal Otto.

— Och, to nic takiego. Nie jestem az taka delikatna…

Sacharissa chwycila wegorza…

Kiedy odzyskala zmysly, zobaczyla Ottona, ktory rozpaczliwie wachlowal ja swoja czarna chustka.

— O bogowie… — szepnela, probujac usiasc.

Twarz Ottona wyrazala taka zgroze, ze Sacharissa na moment zapomniala o potwornym bolu glowy.

— Co ci sie stalo? — spytala. — Wygladasz okropnie.

Otto odsunal sie gwaltownie, sprobowal wstac i na wpol upadl na blat. Trzymal sie za piers.

— Sera! — wyjeczal. — Blagam, przeniescie mi sera! Albo duze jablko! Cos, co mozna ugryzc! Prooosze!

— Na dole nic takiego nie ma…

— Nie podchodz do mnie! I nie oddychaj tak! — zawyl Otto.

— Znaczy jak?

Вы читаете Prawda
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату