Wiec niech pan bedzie ostrozny. To wszystko.

— A pani mnie juz rozgryzla, tak?

— Powiedzmy tylko, ze nie opieram sie na pierwszych wrazeniach. Uwaga, schodek.

Poprowadzila go na dol, gdzie byly cele aresztantow. William zauwazyl — choc nie byl tak glupi, by to zapisywac — ze u stop schodow pelni sluzbe dwoch straznikow.

— Czy zawsze tu stoja? — zapytal. — Znaczy, przeciez cele maja zamki, prawda?

— Slyszalam, ze pracuje dla was wampir — oswiadczyla Angua.

— Otto? No tak. Nie mamy zadnych uprzedzen w tej kwestii… Sierzant nie odpowiedziala. Otworzyla drzwi do glownego korytarza aresztu.

— Igorze! — zawolala. — Gosc do pacjentow!

— Juz ide, fierzancie.

Pokoj za drzwiami byl jasno oswietlony przez niesamowite, migotliwe niebieskie swiatlo. Sloje staly na polkach wzdluz jednej ze scian. Wewnatrz nich poruszaly sie jakies dziwne rzeczy… bardzo dziwne rzeczy. Inne zwyczajnie plywaly. Blekitne iskry skwierczaly w kacie na jakiejs skomplikowanej maszynie, calej z miedzianych kul i szklanych pretow. Ale uwage Williama zwrocilo przede wszystkim ogromne oko.

Zanim zdazyc wrzasnac, wysunela sie reka i to, co uznal za gigantyczna galke oczna, okazalo sie najwiekszym szklem powiekszajacym, jakie widzial w zyciu, poruszajacym sie w metalowym uchwycie umocowanym do czola wlasciciela. Ale twarz, jaka sie za nim kryla, wcale nie wygladala lepiej, jesli oceniac ja w kategoriach zaciskajacej gardlo grozy.

Oczy tkwily na roznej wysokosci. Jedno ucho bylo wieksze od drugiego. I cala twarz pokrywala siatka blizn. Ale to wszystko nic w porownaniu z fryzura Igora — tluste czarne wlosy czesal do przodu w sterczacy lok, w stylu co bardziej halasliwych mlodych muzykantow w miescie, jednak wystajacy tak daleko, ze moglby wybic oko jakiemus niewinnemu, mijanemu na ulicy przechodniowi. Sadzac po… organicznej naturze warsztatu pracy Igora, pewnie potrafilby wlozyc je z powrotem.

Na lawie stalo akwarium, w ktorym bulgotala woda. Kilka ziemniakow plywalo w niej leniwie tam i z powrotem.

— Mlody Igor pracuje w naszym wydziale medycyny sadowej — wyjasnila sierzant Angua. — Igorze, to pan de Worde. Chcialby zobaczyc naszych pacjentow.

William dostrzegl szybkie spojrzenie, jakie Igor rzucil sierzant, ktora dodala:

— Pan Vimes sie zgodzil.

— W takim razie prosze tedy. — Igor wyminal Williama i kustykajac, wyszedl na korytarz. — Zawsze milo goscic tu kogos, panie de Worde. Przekona fie pan, ze dbamy o swobodny nastroj w celach. Pojde tylko i przyniofe klucze.

— Dlaczego on sepleni tylko przy niektorych s? — zapytal William, kiedy Igor pokustykal do gabloty.

— Stara sie byc nowoczesny. Nigdy nie spotkal pan Igora?

— Nie takiego jak ten! On ma dwa kciuki u prawej dloni!

— Jest z Uberwaldu — wyjasnila sierzant. — Igory gleboko wierza w samodoskonalenie. Ale to swietni chirurdzy. Nie nalezy tylko podawac im reki w czasie burzy.

— Juz jestem — oznajmil Igor, wracajac. — Kto pierwszy?

— Lord Vetinari?

— Ciagle jeszcze fpi — uprzedzil Igor.

— Jak to? Po tak dlugim czasie?

— Nic dziwnego. Porzadnie oberwal… Sierzant Angua zakaszlala glosno.

— Myslalem, ze spadl z konia — powiedzial William.

— No tak… I porzadnie oberwal, kiedy uderzyl o ziemie. Z pewnoscia. — Igor zerknal na Angue.

Przekrecil klucz.

Lord Vetinari lezal na waskiej pryczy. Wygladal blado, ale zdawalo sie, ze spi spokojnie.

— W ogole sie nie obudzil?

— Nie. Zagladam do niego co jakies pietnafcie minut. Tak bywa. Czasem cialo po prostu nakazuje: fpij.

— Slyszalem, ze on prawie w ogole nie sypia — zdziwil sie William.

— Moze teraz korzysta z okazji — odparl Igor i zamknal drzwi celi. Otworzyl sasiednia.

Drumknott siedzial na lozku z obandazowana glowa. Pil jakas zupe. Kiedy ich zobaczyl, byl tak zaskoczony, ze niemal ja wylal.

— Jak sie czujemy? — Igor usmiechnal sie tak szeroko, jak tylko pozwalala mu pokryta szwami twarz.’

— No… ja w kazdym razie czuje sie o wiele lepiej… — Mlody czlowiek niepewnie przygladal sie obliczom gosci.

— Pan de Worde chcialby chwile z panem porozmawiac — poinformowala sierzant Angua. — Ja pojde i pomoge Igorowi sortowac jego galki oczne. Czy cos.

William pozostal w celi wypelnionej skrepowanym milczeniem. Drumknott byl jednym z tych ludzi, ktorzy nie maja dostrzegalnej osobowosci.

— Jest pan synem lorda de Worde, prawda? — zapytal. — Pisze pan te listy z nowinami.

— Tak — potwierdzil William. Wydawalo sie, ze zawsze bedzie juz synem swojego ojca. — Hm… mowia, ze lord Vetinari zranil pana nozem.

— Tak mowia — zgodzil sie sekretarz.

— Ale pan byl na miejscu.

— Zapukalem do drzwi, zeby zaniesc mu egzemplarz „Pulsu”, o ktory prosil. Jego lordowska mosc otworzyl, wszedlem do gabinetu… A nastepne, co pamietam, to ze budze sie tutaj i przyglada mi sie pan Igor.

— To musial byc wstrzas…

Na moment Williama ogarnela duma, ze „Puls” mial swoj skromny udzial w wydarzeniach.

— Powiedzieli mi, ze stracilbym wladze w prawej rece, gdyby Igor nie byl tak sprawny w uzyciu igly — powiedzial Drumknott z przekonaniem.

— Ale ma pan rowniez obandazowana glowe — zauwazyl William.

— Mysle, ze musialem upasc, kiedy… kiedy stalo sie to, co sie stalo.

Na bogow, pomyslal William. On jest zaklopotany… — Jestem absolutnie przekonany, ze zaszlo nieporozumienie — dokonczyl Drumknott.

— Czy jego lordowska mosc ostatnio duzo pracowal?

— Jego lordowska mosc zawsze jest zapracowany. To jego praca.

— Wie pan, ze trzy osoby slyszaly, jak mowi, ze pana zabil?

— Nie potrafie tego wytlumaczyc. Musialy sie pomylic.

Slowa zabrzmialy ostro. Lada chwila, uznal William.

— Dlaczego pan sadzi… — zaczal i okazalo sie, ze mial racje.

— Sadze, ze wcale nie musze z panem rozmawiac — oswiadczyl Drumknott. — Prawda?

— Nie, ale…

— Pani sierzant!

Rozlegly sie szybkie kroki. Drzwi celi zaskrzypialy.

— Tak? — spytala sierzant Angua.

— Skonczylem rozmawiac z tym panem — oznajmil Drumknott.

— I jestem zmeczony.

William westchnal i schowal notes.

— Dziekuje — powiedzial. — Byl pan niezwykle… pomocny.

Ruszyli z Angua korytarzem.

— On chyba nie chce uwierzyc, ze Patrycjusz mogl go zaatakowac.

— Doprawdy? — odpowiedziala sierzant.

— Wyglada na to, ze porzadnie oberwal w glowe — ciagnal William.

— Tak wyglada?

— Prosze posluchac, przeciez nawet ja czuje, ze cos tu brzydko pachnie.

— Czuje pan?

— Rozumiem — rzekl William. — Skonczyla pani Szkole Komunikacji Pana Vimesa, tak?

— Skonczylam? — spytala sierzant Angua.

Вы читаете Prawda
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ОБРАНЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату