— Zaraz, jest pan z tego papieru z nowinami?
— Zgadza sie — potwierdzil William. — Pomyslalem, ze ludzie chetnie sie dowiedza, jak nasza dzielna straz rusza do akcji w trudnej chwili.
Kapral Nobbs z duma wypial chuda piers.
— Kapral Nobby Nobbs, sir, lat prawdopodobnie 34, w mundurze pewnie odkad skonczylem dziesiec lat. Jako chlopiec i jako mezczyzna.
William uznal, ze powinien demonstracyjnie to wszystko zapisac.
— Prawdopodobnie 34?
— Nasza mama nie zna sie na numerach, sir. Zawsze troche mgliscie opisuje szczegoly. Taka juz jest nasza mama.
— No a…
William przyjrzal sie kapralowi dokladniej. Nalezalo chyba zalozyc, ze jest czlowiekiem, poniewaz mial mniej wiecej odpowiedni ksztalt, potrafil mowic i nie porastala go siersc.
— Chlopiec, mezczyzna i…? — uslyszal wlasny glos.
— Tylko chlopiec i mezczyzna, sir — odparl kapral Nobbs z lekkim wyrzutem w glosie. — Tylko chlopiec i mezczyzna.
— Byl pan pierwszy na miejscu przestepstwa, kapralu?
— Ostatni na miejscu, sir.
— A panskie wazne zadanie polega na…?
— Na niepozwalaniu, zeby ktokolwiek przeszedl przez te drzwi.
— Kapral Nobbs usilowal czytac notatki Williama dolem do gory.
— „Nobbs” bez „K”, sir. Az dziwne, jak czesto ludzie sie przy tym myla. Co on robi z tym pudelkiem?
— Chce zrobic obrazek najlepszych ludzi, jakich moze wystawic Ankh-Morpork — wyjasnil William, przesuwajac sie w strone drzwi.
Oczywiscie to bylo klamstwo, ale poniewaz bylo klamstwem tak oczywistym, uznal, ze sie nie liczy. To jakby powiedziec, ze niebo jest zielone.
Kapral Nobbs niemal wzlatywal nad podloga, popychany sila nosna dumy.
— Moge dostac egzemplarz dla mamy? — zapytal.
— Usmiech prosze — odezwal sie Otto.
— Przeciez sie usmiecham…
— No to bez usmiechu, prosze.
Pstryk! LUUMPF!
— Aaarghaarghaargh…
Krzyczacy wampir zawsze sciaga na siebie uwage. William wsliznal sie do Podluznego Gabinetu.
Tuz za drzwiami kreda wyrysowano na podlodze kontur postaci. Autorem rysunku musial byc kapral Nobbs — chyba tylko on mogl dodac fajke oraz troche kwiatow i chmur w tle.
Ostro pachnialo mieta.
Krzeslo lezalo przewrocone.
Kopniety do kata kosz na smieci stal do gory dnem.
Krotki, groznie wygladajacy metalowy belt sterczal z podlogi. Na koncu mial przywiazana kartke ze znakiem Strazy Miejskiej.
Byl tez krasnolud. Lezal… nie, poprawil sie w myslach William, zauwazywszy skorzana spodniczke i nieco podwyzszone obcasy zelaznych butow — lezala na brzuchu i szczypczykami podnosila cos z podlogi. Wygladalo to na szklo z rozbitego sloja.
Uniosla glowe.
— Jestes nowy? Gdzie twoj mundur? — zapytala.
— No, ja… tego…
Zmruzyla oczy.
— Nie nalezysz do strazy, tak? Czy pan Vimes wie, ze tu jestes?
Droga czlowieka z natury prawdomownego przypomina wyscig kolarski w bieliznie z papieru sciernego. William staral sie trzymac niezaprzeczalnych faktow.
— Przed chwila z nim rozmawialem — oswiadczyl.
Ale krasnoludka nie byla sierzantem Detrytusem, a juz na pewno nie kapralem Nobbsem.
— I powiedzial, ze mozesz tu przyjsc? — spytala groznie.
— Scisle mowiac, nie powiedzial wprost…
Krasnoludka przeszla przez pokoj i otworzyla drzwi.
— W takim razie wy…
— Ach, vspanialy efekt obramovania! — zawolal Otto, czekajacy po drugiej stronie drzwi.
Pstryk!
William zamknal oczy.
LUUMPF!
— …anieechtoo…
Tym razem William zlapal kartonik, zanim zdazyl doleciec do ziemi.
Krasnoludka stala z otwartymi ustami. Potem je zamknela. A potem otworzyla znowu, by powiedziec:
— Co to bylo, u demona?
— Mozna to chyba nazwac rodzajem wypadku przy pracy — odrzekl William. — Chwileczke, mam chyba jeszcze ten kawalek psiej karmy… Prawde mowiac, uwazam, ze musza byc jakies lepsze metody…
Odwinal mieso z kawalka brudnego, zadrukowanego papieru i ostroznie upuscil je na stos szarego proszku.
Pyl strzelil fontanna w gore i Otto powstal, mrugajac niepewnie.
— Jak bylo? Jeszcze jedno? Tym razem obscurografem… — Siegal juz do torby.
— Wyjdzcie stad natychmiast! — zirytowala sie krasnoludka.
— Alez prosze… — William spojrzal na jej ramie. — Kapralu, prosze, pozwolcie mu wykonywac jego prace. W koncu to czarnowstazkowiec…
Za plecami strazniczki Otto wyjal ze sloja brzydkie jaszczurkowate stworzenie.
— Chcecie, zebym was aresztowala? Utrudniacie analize sladow przestepstwa!
— A jakiego przestepstwa? Powie nam pani? — William otworzyl notes.
— Juz was tu nie ma…
— Buu — powiedzial cicho Otto.
Wegorz ladowy musial byc juz mocno zestresowany. Reagujac zgodnie z tym, co wyksztalcila trwajaca tysiace lat ewolucja w srodowisku o wysokim stezeniu magii, w mgnieniu oka uwolnil ciemnosc calej nocy. Na moment mrok wypelnil pokoj — czysta sciana czerni, przecinana zylkami granatu i fioletu. I znowu William poczul, ze ciemnosc zalewa go jak powodz. A potem swiatlo naplynelo z powrotem, jak zimna woda, kiedy wrzuci sie kamien do jeziora. Kapral spojrzala na Ottona groznie.
— To bylo ciemne swiatlo, tak?
— Ach, pani tez pochodzi z Uberwaldu… — zaczal zachwycony wampir.
— Tak, i nie spodziewalam sie, ze je tutaj zobacze! Wynocha!
Szybkim krokiem omineli zaskoczonego kaprala Nobbsa, zbiegli po szerokich schodach i wyszli na mrozne powietrze dziedzinca.
— Czy jest cos, co powinienes mi powiedziec? — zapytal William. — Wydawala sie straszliwie rozgniewana, kiedy zrobiles drugi obrazek.
— No, troche ciezko to vytlumaczyc — odparl zaklopotany wampir.
— Nie jest chyba szkodliwe, co?
— Alez zkad, nie ma zadnych fizycznych skutkov…
— Ani psychicznych? — William zbyt czesto splatal slowa, by przeoczyc tak starannie mylace stwierdzenie.
— To chyba nie jest odpoviedni moment…
— Rzeczywiscie. Opowiesz mi o tym pozniej. Ale zanim znowu sprobujesz, zgoda?
Williamowi mysli szalaly. Szli pospiesznie Filigranowa. Ledwie godzine temu z rozpacza sie zastanawial,