wymalowal na boku „PieS”, ale to nadal papuga…
Sacharissa odgarnela wlosy z oczu i zauwazyla Williama.
— No wiec kto byl takim madrala? — rzucila.
—
— Ile jeszcze zostalo?
— Obawiam sie, ze setki — odparl William.
— Wlasnie przezylam najgorsze pol godziny w… To jest kura! Kura, ty glupia kobieto, wlasnie zniosla jajko!… w zyciu i jestem ci za to bardzo wdzieczna. Nigdy bys nie zgadl, co sie stalo. Nie, to sznauswitzer! Wiesz, co takiego, Williamie?
— Co? — spytal William.
— Jakis kompletny tuman zaoferowal nagrode! W Ankh-Morpork! Wyobrazasz sobie? Kiedy tu przyszlam, kolejka stala w trzech rzedach! Pomysl, co za idiota mogl wpasc na taki pomysl? Jakis typ przyprowadzil krowe! Krowe! Mialam z nim prawdziwa awanture na temat zwierzecej fizjologii, zanim Rocky walnal go w glowe. Ten biedny troll stoi teraz przed wejsciem i probuje utrzymac porzadek! Tam sa nawet fretki!
— Bardzo mi przykro…
— Zastanawiam sie, mm, czy mozemy jakos pomoc…?
Obejrzeli sie oboje.
Pytajacym byl kaplan, ubrany w czarna, pozbawiona ozdob i fasonu omnianska sutanne. Mial plaski kapelusz z szerokim rondem, na szyi omnianski naszyjnik z zolwiem, a na twarzy wyraz niemal smiertelnej zyczliwosci.
— Mm, jestem brat Na-Ktorej-Tancza-Anioly Szpila — oswiadczyl i odsunal sie, odslaniajac gore w czerni. — A to siostra Jennifer, ktora przyjela sluby milczenia.
Patrzyli na zjawisko, jakim byla siostra Jennifer, a brat Szpila kontynuowal z naciskiem:
— To znaczy, ze ona, mm, nie mowi. Wcale. W zadnych okolicznosciach.
— Ojej — szepnela slabym glosem Sacharissa.
Jedno oko siostry Jennifer wirowalo powoli na twarzy przypominajacej ceglany mur.
— Tak, mm. Przypadkiem znalezlismy sie w Ankh-Morpork, w ramach poslugi biskupa Horna wsrod zwierzat. Uslyszelismy, ze szukacie malego pieska, ktory ma klopoty — tlumaczyl brat Szpila.
— Widze, ze jestescie, mm, troche przytloczeni, wiec moglibysmy pomoc. To nasz obowiazek.
— Ten pies to maly terier — wyjasnila Sacharissa. — Ale brat bedzie zaskoczony, co ludzie nam przyprowadzaja…
— Cos podobnego… Lecz siostra Jennifer doskonale sobie radzi w takich sytuacjach…
Siostra Jennifer wyszla przed biurko. Jakis czlowiek z nadzieja podniosl na rekach cos, co wyraznie bylo borsukiem.
— Troche chorowal…
Siostra Jennifer opuscila piesc na jego glowe. William sie skrzywil.
— Siostra Jennifer wierzy w szorstka milosc — rzekl brat Szpila.
— Drobna korekta w odpowiedniej chwili moze ocalic zagubiona duszyczke przed podazaniem niewlasciwa sciezka.
— Do jakiego zakonu ona nalezy, jesli volno spytac? — wtracil Otto.
Zagubiona duszyczka z borsukiem na rekach wyszla, zataczajac sie. Jej nogi usilowaly podazac kilkoma sciezkami rownoczesnie. Brat Szpila usmiechnal sie slodko.
— Zakon Malych Kwiatuszkow Bezustannej Irytacji.
— Napravde? Nie slyszalem o takim. Bardzo… pomocny dla potrzebujacych, jak vidze. No, ale musze spravdzic, czy chochliki dobrze zie spravily.
Pod zbawiennym wplywem sunacej ulica siostry Jennifer tlum przerzedzal sie szybko, zwlaszcia ta jego czesc, ktora przyprowadzila psy mruczace albo jedzace pestki slonecznika. Wielu z majacych ze soba prawdziwe zywe psy tez zachowywalo sie dosc nerwowo.
William poczul, ze ogarnia go niepokoj. Wiedzial, ze niektore odlamy omnianskiego Kosciola wciaz wierza, iz jedynym sposobem wyslania duszy do nieba jest skazanie ciala na pieklo. Trudno tez bylo obwiniac siostre Jennifer za jej wyglad czy nawet rozmiar jej dloni. I nawet jesli grzbiety owych dloni byly dosc gesto zarosniete, to coz, tak sie przeciez zdarza w regionach wiejskich.
— Co ona wlasciwie robi? — zapytal.
W kolejce rozlegaly sie piski i krzyki, gdy kolejne psy byly chwytane, ogladane gniewnie i odstawiane z powrotem z sila wiecej niz minimalna.
— Jak juz wspomnialem, probujemy odszukac malego pieska
— wyjasnil brat Szpila. — Moze potrzebowac pociechy duchowej.
— Przeciez tamten terier ostrowlosy wyglada calkiem podobnie do obrazka — zaprotestowala Sacharissa. — A ona nie zwrocila na niego uwagi.
— Siostra Jennifer jest bardzo wyczulona w takich kwestiach — zapewnil brat Szpila.
— No, stojac tutaj, nie zapelnie nastepnego wydania. — Sacharissa ruszyla do swojego biurka.
— Pewnie by pomoglo, gdybysmy potrafili drukowac w kolorze — rzekl William, gdy zostal sam z bratem Szpila.
— Zapewne — zgodzil sie wielebny braciszek. — On byl taki szarobrazowy.
Wtedy William zrozumial, ze jest trupem. To tylko kwestia czasu…
— Wiecie, jakiego koloru psa szukacie — stwierdzil cicho.
— Zajmuj sie ukladaniem slow, pisarczyku — rzucil brat Szpila tak, by nikt inny go nie uslyszal. Odchylil pole sutanny akurat tyle, by William zobaczyl umocowany tam zestaw sztuccow. Potem go zaslonil. — To nie ma nic wspolnego z toba, jasne? Krzyknij, a ktos zginie. Sprobuj zostac bohaterem, a ktos zginie. Wykonaj jakikolwiek nagly ruch, a ktos zginie. Wlasciwie to rownie dobrze mozemy i tak kogos zabic, zeby zaoszczedzic na czasie. Znasz powiedzenie, ze pioro niby jest mocniejsze od miecza?
— Tak — wykrztusil William.
— Chcesz to sprawdzic?
— Nie.
William zauwazyl, ze Gunilla przyglada mu sie podejrzliwie.
— Co robi ten krasnolud? — zapytal brat Szpila.
— Sklada azete, prosze pana — odparl William.
Rozsadek zawsze nakazuje grzecznie odpowiadac ostrym narzedziom.
— Powiedz mu, zeby skladal dalej — polecil Szpila.
— Czy zechcialby pan wrocic do skladu, panie Dobrogor?! — zawolal William, przekrzykujac skowyty i warczenie. — Wszystko w porzadku!
Gunilla kiwnal glowa i odwrocil sie do nich tylem. Demonstracyjnie uniosl dlon, po czym zaczal wybierac czcionki.
William patrzyl. To lepsze niz semafor — ta reka przesuwajaca sie od pudelka do pudelka.
T byly w przegrodce obok W…
— Tak — powiedzial William. Szpila przyjrzal mu sie uwaznie.
— Co tak?
— Ja… tego… to tylko nerwy — odparl William. — Zawsze robie sie nerwowy w poblizu nozy.
Szpila zerknal na krasnoludy. Wszystkie staly odwrocone plecami.
Reka Dobrogora poruszyla sie znowu, wybierajac z pudelek litere za litera.
— Cos nie w porzadku z gardlem? — zapytal Szpila, gdy William zakaszlal.
— To znowu te nerwy… prosze pana.
— No nie… — mruknal William.
— Gdzie ten krasnolud idzie? — zainteresowal sie Szpila, wsuwajac reke pod sutanne.
— Tylko do piwnicy, prosze pana. Zeby… przyniesc troche farby.
— Po co? Wyglada na to, ze macie jej tu dosyc.