— Szybciej! — wrzasnal Szpila.

— Te …one worki sa ciezkie!

Teraz gwizdki odezwaly sie takze z boku. Pan Szpila nie byl przyzwyczajony do takich wybrykow. Straznicy nie powinni byc entuzjastyczni ani zorganizowani. Bywal juz scigany przez straznikow, kiedy realizacja planu nie calkiem sie udawala. Ich zadaniem bylo zrezygnowac na drugim rogu ulicy i dyszec ciezko. Teraz pan Szpila naprawde sie irytowal. Ci straznicy zachowywali sie nie tak, jak nalezy.

Wyczul z jednej strony otwarta przestrzen. Wypelnialy ja wirujace, mokre platki, a z dolu dochodzil powolny, mlaszczacy odglos, jakby bardzo zlego trawienia.

— Jestesmy na moscie! Niech pan je wrzuci do rzeki! — polecil.

— Myslalem, ze chcemy znalezc…

— Niewazne! Pozbedziemy sie ich wszystkich! Od razu! I po klopocie!

Siostra Tulipan burknela cos w odpowiedzi i wyhamowala z poslizgiem przy balustradzie. Dwa piszczace, skowyczace worki polecialy w dol.

— Czy to brzmialo jak …ony plusk? — spytala siostra Tulipan, wytrzeszczajac oczy w padajacym sniegu.

— Kogo to obchodzi? A teraz biegiem!

Pan Szpila zadrzal, ruszajac pedem przed siebie. Nie wiedzial, co sie stalo w tej budzie, ale mial wrazenie, jakby przeszedl po wlasnym grobie.

Czul, ze sciga go teraz nie tylko straz. Przyspieszyl.

W niechetnej, ale perfekcyjnej harmonii — bo nikt nie potrafi tak spiewac jak grupa krasnoludow, nawet jesli piesn to Obym czysta wode pil[13] — krasnoludy zdawaly sie koic nerwy Ottona.

Poza tym dotarla wreszcie straszliwa i czarna kaszanka ratunkowa. Dla wampira byla tym, czym tekturowy papieros dla terminalnego nalogowca nikotynowego. Ale przynajmniej mial w co wbic zeby. Kiedy William wreszcie oderwal wzrok od grozy cieni, Sacharissa ocierala Ottonowi czolo.

— Och, i znovu tak bardzo mi vstyd, nie viem, gdzie oczy podziac…

William podniosl obrazek.

— Otto, co to takiego?

W cieniach byly usta rozchylone w krzyku. W cieniach byly oczy szeroko otwarte. Nie poruszaly sie, kiedy sie na nie patrzylo, ale kiedy czlowiek spojrzal na obrazek po raz drugi, mial wrazenie, ze nie sa dokladnie w tym samym miejscu.

Otto zadrzal.

— Uzylem vszystkich vegorzy, jakie mialem — powiedzial. — I…?

— Sa straszne — westchnela Sacharissa, odwracajac wzrok od udreczonych cieni.

— Czuje sie fatalnie — oswiadczyl Otto. — Najvyrazniej byly za silne…

— Wytlumacz nam, Otto!

— No vice… ikonograf nie klamie. Slyszeliscie o tym?

— Oczywiscie.

— Tak? Zatem… przy mocnym ciemnym svietle obrazek napravde nie klamie. Ciemne sviatlo odslania pravde przed ciemnymi oczami umyslu… — Odczekal chwile i westchnal. — Coz, znovu nie ma zlovieszczego gromu, co za strata. Ale przynajmniej moglibyscie popatrzec leklivie na cienie.

Wszystkie glowy odwrocily sie w strone cieni w kacie, pod dachem. To byly zwyczajne cienie, kryjace w sobie najwyzej kurz i pajaki.

— Ale tam jest tylko kurz i… — zaczela Sacharissa.

Otto uniosl dlon.

— Droga pani… przeciez tlumaczylem. W zensie filozoficznym pravda moze byc tym, co tam jest metaforycznie…

William jeszcze raz przyjrzal sie obrazkowi.

— Mialem nadzieje, ze uda zie tak dobrac filtry i inne dodatki, zeby usunac te, no… niepozadane efekty — mowil Otto. — Niestety…

— To sie robi coraz gorsze — poskarzyla sie Sacharissa. — Zabawne jarzyny mnie po tym nachodza.

Dobrogor pokrecil glowa.

— To bezbozne dzielo — stwierdzil. — Masz przestac przy tym majstrowac, zrozumiano?

— Nie sadzilem, ze krasnoludy sa religijne — zdziwil sie William.

— Bo nie jestesmy — odparl Gunilla. — Ale bezboznosc potrafimy rozpoznac od razu i teraz wlasnie na nia patrze. Mowie ci, Otto, nie zycze sobie wiecej tych… tych… przedrukow ciemnosci.

William sie skrzywil. Ukazuje prawde? — pomyslal. Po czym mozemy poznac prawde, kiedy ja zobaczymy? Efebianscy filozofowie twierdza, ze zajac nie zdola przescignac zolwia, i potrafia to udowodnic. Czy to jest prawda? Slyszal, jak pewien mag tlumaczyl, ze wszystko zbudowane jest z malutkich liczb pedzacych dookola tak szybko, ze staja sie materia. Czy to prawda? Mysle, ze ostatnio zdarzylo sie wiele rzeczy, ktore nie sa tym, czym sie wydaja, i sam nie wiem, czemu tak mysle, ale mysle, ze nie taka jest prawda…

— Tak. Musisz z tym skonczyc, Otto — rzekl.

— Slusznie jak licho — poparl go Dobrogor.

— Wracajmy do normalnosci i wezmy sie za azete, co?

— Chodzi o taka normalnosc, w ktorej jakis zwariowany kaplan zaczyna porywac psy, czy taka, w ktorej wampir dlubie przy piekielnych cieniach? — zapytal Gowdie.

— Chodzi mi o normalnosc przed tym wszystkim.

— Ach, rozumiem. Znaczy, jak za dawnych czasow… Wkrotce jednak w pokoju prasowym zapanowala cisza, choc od czasu do czasu znad biurka naprzeciwko dobiegalo chlipniecie. William napisal tekst o pozarze. To bylo latwe. Potem sprobowal wymyslic jakies sensowne sprawozdanie z ostatnich wydarzen, ale nie potrafil wyjsc poza pierwsze slowo. Napisal „Dzis”. To slowo, na ktorym mozna polegac, niewatpliwie prawdziwe. Niestety, wszystko pozostale, na czym mogl polegac, wygladalo raczej marnie.

Mial zamiar… jaki? Informowac ludzi? Tak. Irytowac ludzi? No, w kazdym razie niektorych. Nie sadzil jednak, ze nie sprawi to zadnej roznicy. Azeta wychodzila i nie miala znaczenia.

Ludzie zwyczajnie godzili sie ze wszystkim. Jaki sens ma kolejny tekst o sprawie Vetinariego? No owszem, wystapi w nim wiele psow, a ludzie zawsze sie interesuja historiami o zwierzetach.

— A czego sie spodziewales? — odezwala sie Sacharissa, jakby czytala mu w myslach. — Myslales, ze ludzie wyjda na ulice? Z tego, co slyszalam, Vetinari nie jest szczegolnie milym czlowiekiem. Wiec w powszechnej opinii pewnie zasluzyl na to, zeby go zamkneli.

— Chcesz powiedziec, ze nie obchodzi ich, jaka jest prawda?

— Wiesz, dla wielu ludzi prawda jest to, ze potrzebuja pieniedzy, by z koncem tygodnia zaplacic czynsz. Spojrz na pana Rona i jego kolegow. Co dla nich znaczy prawda? Przeciez zyja pod mostem!

Pokazala mu kartke papieru w linie, zapelniona od brzegu do brzegu starannym, zaokraglonym pismem kogos, dla kogo pioro nie bylo dobrze znanym narzedziem.

— To jest raport z dorocznego spotkania Ankhmorporskiego Towarzystwa Hodowcow Ptakow w Klatkach — powiedziala. — To zwyczajni ludzie, ktorzy w ramach hobby hoduja kanarki i inne takie. Przewodniczacy jest naszym sasiadem i dlatego mi to dal. To jest dla niego wazne! Ale bogowie, jakiez to nudne! Wszystko o Najlepszym w Legu i jakichs zmianach w regulaminie wystaw; dotycza papug, a oni klocili sie o to przez dwie godziny. Tylko ze klocili sie o to ludzie, ktorzy spedzaja swoje dni na siekaniu miesa albo pilowaniu drewna. Po prostu wioda swoje male zycie, kontrolowane przez innych ludzi. Rozumiesz? Nie maja nic do powiedzenia w kwestii tego, kto bedzie rzadzil miastem, ale na pewno moga przypilnowac, zeby nie upychac kakadu razem ze zwyklymi papugami. To nie ich wina. Po prostu tak juz jest. I czemu tak siedzisz z rozdziawionymi ustami?

William zamknal usta.

— Rozumiem…

— Nie, nie wydaje mi sie — rzucila gniewnie. — Sprawdzilam cie w „Herbarzu Niemozgiego”. Twoja rodzina nigdy nie musiala sie martwic drobiazgami, prawda? Nalezeli do ludzi, ktorzy naprawde maja wladze. Ta… ta azeta to dla ciebie takie hobby. Och, wierzysz w nia, jestem tego pewna, ale jesli wszystko pojdzie w wahoonie, i tak bedziesz mial pieniadze. Ja nie. Wiec jesli sposobem na utrzymanie sie ma byc zapelnianie jej tym, co drwiaco nazywasz starzy — nami, to wlasnie bede robic.

Вы читаете Prawda
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату