— Nie mam pieniedzy! Sam zarabiam na zycie!
— Tak, ale miales wybor! Zreszta arystokraci nie lubia patrzec, jak gloduja inni z wyzszych sfer. Znajduja im jakies bezsensowne zajecia za bardzo sensowne pieniadze…
Urwala zdyszana i odgarnela z oczu kosmyk wlosow. Potem spojrzala na niego jak ktos, kto wlasnie zapalil lont i teraz sie zastanawia, czy barylka na drugim koncu nie jest przypadkiem wieksza, niz mu sie wydawalo.
William otworzyl usta, zaczal formowac slowo i zrezygnowal. Potem sprobowal jeszcze raz. I wreszcie, troche zachrypniety, powiedzial:
— Masz mniej wiecej racje…
— Nastepne slowo to „ale”, po prostu wiem — przerwala mu Sacharissa.
William byl swiadom, ze wszyscy drukarze im sie przygladaja.
— Tak, to „ale”…
— Aha!
— Ale to wielkie „ale”. Pozwolisz? Bo to wazne! Ktos musi dbac o… o wielkie prawdy. To, czego Vetinari zwykle nie robi, to nie szkodzi. Mielismy wladcow, ktorzy byli calkiem oblakani i bardzo paskudni. I to calkiem niedawno. Moze i Vetinari nie jest „szczegolnie mily”, ale dzis rano jadlem sniadanie z kims, kto bylby po stokroc gorszy, gdyby to on rzadzil miastem, a jest takich o wiele wiecej. To, co sie teraz dzieje, jest zle. Co do twoich nieszczesnych wielbicieli ptakow, to jesli nie beda sie przejmowac niczym wiecej niz tym, co im cwierka w klatkach, pewnego dnia zacznie tu rzadzic ktos, kto sprawi, ze udlawia sie wlasnymi papuzkami. Chcesz, zeby tak sie stalo? Bo jezeli my sie nie postaramy, oni dostana tylko glupawe… historyjki o gadajacych psach i Elfach, ktore Pozarly Moja Swinke Morska, wiec nie rob mi tutaj wykladu o tym, co jest wazne, a co nie. Rozumiesz?
Patrzyli na siebie gniewnie.
— Nie odzywaj sie do mnie w ten sposob.
— To ty sie do mnie nie odzywaj w ten sposob.
— Mamy za malo ogloszen. „SuperFakty” drukuja wielkie reklamy najwazniejszych gildii — oswiadczyla Sacharissa. — I z nich sie utrzymuja, nie z historii o tym, ile wazy zloto.
— I co ja mam zrobic w tej sprawie?
— Znajdz sposob, zeby zamieszczac wiecej ogloszen!
— Nie na tym polega moja praca! — krzyknal William.
— Na tym polega ratowanie twojej pracy! Do nas trafiaja tylko drobne ogloszenia, po pensie za linie, od ludzi, ktorzy chca sprzedac kolnierze ortopedyczne albo leki na bole w krzyzu!
— I co z tego? Pensy sie dodaja!
— Czyli chcesz, zebysmy byli znani jako Azeta, w ktorej Mozesz Sprzedac Pas Przepuklinowy?
— Ehem… Przepraszam, ale czy szykujemy to nowe wydanie? — zapytal Dobrogor. — Nie zeby nam sie nie podobalo, ale kolor wymaga sporo dodatkowego czasu.
William i Sacharissa zorientowali sie, ze stanowia centrum zainteresowania.
— Posluchaj, ja wiem, ze to dla ciebie wazne — powiedziala Sacharissa, znizajac glos. — Ale cala ta… polityka to robota strazy, nie nasza. O to mi tylko chodzilo.
— Oni utkneli. Vimes mi to powiedzial.
Popatrzyla na jego nieruchoma twarz. A potem pochylila sie i — ku jego zaskoczeniu — poklepala go po rece.
— Wiec moze jednak cos z tego wynika.
— Ha!
— No wiesz, jesli chca ulaskawic Vetinariego, to moze dlatego, ze martwia sie toba.
— Ha! A zreszta kim sa ci „oni”?
— Oni… No wiesz… oni. Ludzie, ktorzy rzadza. Oni zauwazaja rozne rzeczy. Prawdopodobnie czytaja azete.
William usmiechnal sie blado.
— Jutro znajdziemy kogos, kto zdobedzie nam wiecej ogloszen — obiecal. — I stanowczo potrzebujemy wiecej ludzi. Ide sie przejsc — dodal. — I przyniose ci ten klucz.
— Klucz?
— Chcialas miec suknie na bal?
— Aha. Tak. Dziekuje.
— I nie wydaje mi sie, zeby ci dwaj wrocili — dodal William. — Mam przeczucie, ze w tej chwili w calym miescie nie ma szopy, ktora bylaby tak dobrze pilnowana jak nasza.
Poniewaz Vimes chce sie przekonac, kto nas sprobuje zalatwic nastepny, pomyslal. Ale postanowil tego nie mowic.
— A co wlasciwie masz zamiar robic? — zainteresowala sie Sa — charissa. 4
— Na poczatek pojde do najblizszego aptekarza. Pozniej zajrze do siebie, po ten klucz. A potem… Chce sie zobaczyc z pewnym czlowiekiem w sprawie psa.
Nowa Firma wpadla do pustej rezydencji i zaryglowala za soba drzwi. Pan Tulipan zerwal z siebie stroj oblubienicy niewinnosci i cisnal na podloge.
— Mowilem przeciez, ze te …one sprytne plany nigdy sie nie udaja! — oswiadczyl.
— Wampir — rzekl pan Szpila. — To chore miasto, panie Tulipanie.
— Co on nam zrobil ta …ona aparatura? — Jakis rodzaj portretu.
Pan Szpila przymknal na moment oczy. Bolala go glowa.
— No to ja bylem w przebraniu — stwierdzil pan Tulipan.
Pan Szpila wzruszyl ramionami. Nawet z blaszanym wiadrem na glowie — ktore zreszta po kilku minutach zaczelaby pewnie zzerac rdza — i tak byloby w panu Tulipanie cos rozpoznawalnego.
— Nie wydaje mi sie, zeby to moglo pomoc — uznal.
— Nie cierpie …onych portretow — burknal pan Tulipan. — Pamieta pan, jak bylismy w Mouldavii? Wszystkie te afisze, co je wszedzie wieszali? To niezdrowe, widziec swoja …ona twarz na kazdym murze, a pod spodem napisane „Zywy lub Martwy”. Jakby nie mogli sie zdecydowac.
Pan Tulipan wyjal z kieszeni mala torebke czegos, co wedlug zapewnien mialo byc smudge’em pierwszej klasy, a co okazalo sie cukrem i sproszkowanym golebim guanem.
— W kazdym razie musielismy dorwac tego …onego psa — stwierdzil.
— Nie mamy pewnosci — odparl pan Szpila.
Skrzywil sie znowu. Bol glowy dokuczal mu coraz bardziej.
— No ale przeciez zalatwilismy te …ona robote — oswiadczyl pan Tulipan. — Nie przypominam sobie, zeby ktos nam mowil o …onych wilkolakach i wampirach. To juz jest ich …ony problem! Uwazam, ze nalezy skasowac cwoka, zabrac forse i wyjechac do Pseudopolis albo gdzies.
— Znaczy: zerwac kontrakt?
— Tak, jesli ma dodatkowe warunki wpisane takim …onym drobnym drukiem, ze w ogole ich nie widac.
— Ktos rozpozna Charliego. Mam wrazenie, ze tutaj martwi rzadko pozostaja martwi.
— Mysle, ze w tej …onej sprawie potrafie pomoc.
Pan Szpila przygryzl warge. Lepiej od pana Tulipana wiedzial, ze ludzie w ich branzy potrzebuja pewnej… reputacji. Nikt niczego nie zapisywal. Ale slowo docieralo do wlasciwych uszu. Nowa Firma robila niekiedy interesy z bardzo powaznymi graczami, a byli to ludzie, ktorzy zwracali baczna uwage na slowa…
Jednak pan Tulipan mial troche racji. To miasto zaczynalo dzialac panu Szpili na nerwy. Draznilo go. Wampiry i wilkolaki… Wystawianie czlowieka na cos takiego to nie jest gra wedlug zasad. To pozwalanie sobie na zbyt wiele. Tak…
…istnieje wiecej sposobow na podtrzymanie reputacji.
— Mysle, ze powinnismy wyjasnic kilka spraw naszemu przyjacielowi prawnikowi — powiedzial wolno.
— Dobra! — ucieszyl sie pan Tulipan. — A potem urwe mu leb!
— To nie zabije zombi.
— I dobrze, bo wtedy bedzie widzial, gdzie mu go wepchne.