— Tak. Wykasowac pamiec T/N?
— N! — zdecydowal William. — A teraz powiedz, co takiego pamietasz — dodal.
— Musisz nacisnac klawisz Odtwarzania — poinformowal niecierpliwie chochlik.
— A co sie wtedy dzieje?
— Maly mloteczek uderza mnie w glowe, a ja wygladam i sprawdzam, ktory klawisz zostal wcisniety.
— A czemu zwyczajnie nie… no, nie odtworzysz?
— Sluchaj no, przeciez nie ja wymyslam te reguly. Musisz przycisnac klawisz. Tak jest w instrukcji…
William ostroznie odsunal pudelko na bok. W kieszeni zabitego bylo tez kilka aksamitnych woreczkow. Polozyl je na biurku.
Krasnoludy zeszly po zelaznej drabinie prowadzacej do piwnicy. Boddony wrocil po chwili, zamyslony.
— Na dole jest jakis czlowiek — oznajmil. — Lezy w… olowiu.
— Martwy? — upewnil sie William. Przygladal sie uwaznie woreczkom.
— Mam nadzieje. Naprawde mam nadzieje. Mozna powiedziec, ze odcisnal swoj slad. Jest troche… ugotowany. I ma strzale sterczaca z glowy.
— Williamie, zdajesz sobie sprawe, ze okradasz zwloki? — odezwala sie surowo Sacharissa.
— Dobrze — odparl odruchowo William. — To najlepszy moment.
Przechylil woreczek i na zweglonym drewnie rozsypaly sie klejnoty.
Dobrogor wydal z siebie zduszony odglos. Po zlocie klejnoty byly najlepszym przyjacielem krasnoluda.
William oproznil pozostale woreczki.
— Jak myslisz, ile to wszystko jest warte? — zapytal, gdy drogie kamienie przestaly toczyc sie i mrugac.
Dobrogor wyrwal juz z wewnetrznej kieszeni lupe i badal kilka co wiekszych klejnotow.
— Co?… Och, dziesiatki tysiecy. Moze i sto tysiecy. Albo o wiele wiecej. Ten tutaj wart jest tysiac piecset, jak przypuszczam, a wcale nie jest najlepszy z nich.
— Musial je gdzies ukrasc — uznala Sacharissa.
— Nie — odparl spokojnie William. — Slyszelibysmy o kradziezy w takiej skali. Slyszymy tu o wielu sprawach. Jakis mlody czlowiek z pewnoscia by ci powiedzial. Sprawdz, czy nie ma przy sobie portfela, dobrze?
— Co za pomysl! I co ty…
— Sprawdz ten nieszczesny portfel, co? To jest sensacja. Ja zaraz sprawdze jego nogi, a wcale mnie to nie ciagnie. Ale mamy historie! Czas na histerie przyjdzie pozniej. Zrob to. Prosze…
Na nodze martwego czlowieka byl na wpol wygojony slad po ugryzieniu. Dla porownania William podwinal wlasna nogawke. Sacharissa, odwracajac wzrok, wyjela z kieszeni surduta brazowy skorzany portfel.
— Jakies sugestie, co to za jeden? — William starannie odmierzal olowkiem slady po zebach. Byl dziwnie spokojny. Zastanawial sie, czy w ogole cokolwiek mysli. Mial uczucie, ze to jakis sen dziejacy sie w innym swiecie.
— Ehem… Tutaj na skorze jest cos wypalone — powiedziala Sacharissa.
— Co takiego?
— „Bardzo Niemila Osoba” — przeczytala. — Zastanawiam sie, kto moze nosic portfel z takim napisem.
— Ktos, kto nie jest mila osoba — odparl William. — Jest tam cos jeszcze?
— Kawalek papieru z adresem. Eee… Nie mialam kiedy ci tego powiedziec… Williamie. Ehm…
— Co tam jest napisane?
— Ulica Zadnataka 50. Ehm. Wlasnie tam ci ludzie mnie zlapali. Mieli klucz i wszystko. I… To jest dom twojej rodziny, prawda?
— Co chcesz, zebym zrobil z tymi klejnotami? — spytal Dobrogor.
— To znaczy, dales mi klucz i wszystko — tlumaczyla nerwowo Sacharissa. — Ale tam byl w piwnicy czlowiek, pod bardzo silnym wplywem alkoholu, i on wygladal zupelnie jak lord Vetinari, a potem zjawili sie ci dwaj i pobili Rocky’ego…
— Niczego nie sugeruje — zaznaczyl Dobrogor — ale jesli nie sa kradzione, znam mnostwo miejsc, gdzie dadza za nie najlepsza cene, nawet o tej porze…
— …i oczywiscie okazali sie wyjatkowo nieuprzejmi, ale naprawde nic nie moglam poradzic…
— …a przydaloby sie nam troche szybkiej gotowki, to wlasnie chcialbym podkreslic…
Dziewczyna i krasnolud uswiadomili sobie nagle, ze William ich nie slucha. Siedzial z nieruchoma twarza, jakby otoczony pecherzem ciszy.
Powoli przysunal sobie De-Terminarz i nacisnal klawisz odtwarzania. Z wnetrza dobieglo ciche „Auc!”.
—
— Co to za dzwiek? — zdziwila sie Sacharissa.
— W taki sposob chochlik sobie przypomina — wyjasnil odruchowo William. — Tak jakby odtwarza swoje zycie wstecz. Mialem kiedys wczesna wersje czegos takiego.
Glos ucichl.
— I co sie z nia stalo? — zapytal bardzo niespokojnie chochlik.
— Odnioslem do sklepu, bo nie dzialala jak nalezy.
— Ale mi ulzylo! Nie wyobrazasz sobie, jakie straszne rzeczy robili ludzie z Mk I. A dlaczego nie dzialal?
— Zostal wyrzucony z okna na trzecim pietrze — odparl William. — Za brak sklonnosci do wspolpracy.
Chochlik byl odrobine bardziej inteligentny niz wieksza czesc jego rasy. Zasalutowal sprezyscie.
—
— To brat Szpila! — zawolala Sacharissa.
—
— Przesun troche do przodu — polecil William.
—
— To Slant! — zawolal Boddony. — Ten prawnik!
— Co mam zrobic z klejnotami? — przypomnial sie Dobrogor.
—
Przerazony chochlik przeskakiwal fragmenty. William nacisnal klawisz oznaczony „Pauza”.
— Slant dal mu pieniadze — powiedzial. — Slant mu placil. Slyszeliscie, jak wspominal o swoich klientach? Rozumiecie? Ten tutaj to jeden z ludzi, ktorzy napadli na Vetinariego! I mieli klucz do naszego domu?
— Nie mozemy przeciez zatrzymac tych pieniedzy! — oswiadczyla Sacharissa.
William znowu przycisnal klawisz.
—
— To przeciez jasne, ze… — zaczela Sacharissa. Wcisnal klawisz.
—
Wcisnal jeszcze raz.
—
— Dobrze sie czujesz, Williamie? — zaniepokoila sie Sacharissa, widzac, ze stoi nieruchomo.
— Spozniony szok — szepnal Dobrogor. — Czasami dopada ludzi w ten sposob.
— Panie Dobrogor — rzekl ostrym tonem William, wciaz odwrocony do nich plecami. — Mowil pan, ze