ACH… NUGGA VELSKI. NIE PAMIETA GO PAN, OCZYWISCIE. BYL PO PROSTU CZLOWIEKIEM, KTORY WSZEDL DO SWOJEJ DOSC PRYMITYWNEJ CHATY W NIEODPOWIEDNIEJ CHWILI, A PAN JEST OSOBA ZAPRACOWANA I TRUDNO SIE SPODZIEWAC, ZEBY PAMIETAL PAN KAZDEGO. PROSZE ZWROCIC UWAGE NA UMYSL, BLYSKOTLIWY UMYSL, KTORY W INNYCH OKOLICZNOSCIACH MOGLBY ZMIENIC SWIAT, SKAZANY JEDNAK, BY URODZIC SIE W MIEJSCU I CZASIE, W KTORYCH ZYCIE JEST TYLKO CODZIENNA, BEZNADZIEJNA HAROWKA. MIMO TO W SWOJEJ MALENKIEJ WIOSCE, AZ DO DNIA, KIEDY ODKRYL PANA, KRADNACEGO MU PLASZCZ, STARAL SIE JAK MOGL…

Pan Tulipan uniosl drzaca dlon.

— Czy to ten moment, kiedy cale moje zycie przesuwa mi sie przed oczami?

NIE, TEN MOMENT BYL PRZED CHWILA.

— Kiedy?

TO MOMENT, rzekl Smierc, POMIEDZY PANSKIMI NARODZINAMI A PANSKIM ZGONEM. NIE… TO, CO WIDZIMY TERAZ, PANIE TULIPANIE, JEST PANSKIM ZYCIEM, KTORE PRZESUWA SIE PRZED OCZAMI INNYCH…

* * *

Zanim zjawily sie golemy, wszystko juz sie skonczylo. Pozar byl gwaltowny, ale krotki. Ogien wygasl, poniewaz nie pozostalo juz nic, co moglby spalic. Tlum gapiow, ktory zawsze pojawial sie przy pozarze, rozproszyl sie az do nastepnego. Uznano, ze ten akurat nie zaslugiwal na wysoka ocene, skoro nikt nie zginal.

Sciany ciagle jeszcze staly. Polowa blaszanego dachu sie zapadla. Zaczal padac mokry snieg, platki syczaly na goracym kamieniu, kiedy William ostroznie przesuwal sie wsrod szczatkow.

— Da sie naprawic? — zapytal idacego za nim Dobrogora.

— Nie ma szans. Moze glowna rame. Ocalimy, ile sie da.

— Przykro mi…

— Nie twoja wina. — Krasnolud kopnal dymiaca puszke. — I spojrzmy na to z lepszej strony: wciaz jestesmy winni Harry’emu Krolowi kupe pieniedzy.

— Nie przypominaj mi…

— Nie musze. On ci sam przypomni. Wlasciwie nam obu. William owinal reke marynarka i odepchnal na bok fragment dachu.

— Biurka ciagle tu stoja!

— Ogien bywa czasem zabawny — oswiadczyl chmurnie Dobrogor. — Zreszta dach pewnie je oslonil.

— Sa na wpol zweglone, ale wciaz mozna ich uzywac!

— No to swietnie, wszystko sie dobrze skonczylo — stwierdzil krasnolud tonem opadajacym posepnie. — Na kiedy chcecie nastepne wydanie?

— Patrzcie, kolec… I nawet sa na nim ledwie nadpalone kawalki papieru.

— W zyciu trafiaja sie czasem nieoczekiwane skarby — uzna! Dobrogor. — Nie, panienko, raczej nie powinnas tu wchodzic.

Ostatnie zdanie bylo skierowane do Sacharissy, ktora wybierala ostroznie droge miedzy dymiacymi zgliszczami.

— Tutaj pracuje — odparla. — Mozecie naprawic prase?

— Nie! Jest… zalatwiona! To juz zlom. Nie mamy prasy, nie mamy czcionek i nie mamy metalu! Czy wy oboje w ogole mnie slyszycie?

— No dobrze, w takim razie musimy zdobyc nowa prase — oswiadczyla spokojnie Sacharissa.

— Nawet jakas stara i rozsypana kosztowalaby pewnie z tysiac dolarow. Sluchajcie, wszystko skonczone! Nic juz nam nie zostalo!

— Mam troche oszczednosci. — Sacharissa zepchnela odpadki z blatu biurka. — Moze uda nam sie zdobyc jedna z tych malych pras recznych i ruszyc na niej…

— Mam dlug — rzekl William. — Ale chyba moglbym sie zadluzyc na jeszcze kilkaset dolarow.

— Myslicie, ze daloby sie pracowac, gdybysmy naciagneli na dach jakas derke, czy powinnismy sie przeniesc gdzie indziej? — zapytala Sacharissa.

— Nie chce sie przeprowadzac — powiedzial William. — Pare dni pracy i jakos doprowadzimy to do porzadku.

Dobrogor zwinal dlonie przy ustach.

— Haa-looo! To wola rozsadek! Nie mamy pieniedzy!

— Chociaz trudno sie bedzie tutaj rozwinac — zmartwila sie Sacharissa.

— W jakim sensie?

— Magazyny… — Mokre platki sniegu osiadaly dziewczynie na wlosach. Krasnoludy krazyly wokol* zajete beznadziejna akcja ratunkowa. — Tak, wiem, ze papier jest wazny, ale prasa czesto nie ma co robic, a jestem pewna, ze bylby rynek na cos w rodzaju, no… magazynu dla dam…

— Prasa nie ma co robic? — powtorzyl Dobrogor. — Nie ma zadnej prasy!

— O czym? — zainteresowal sie William, kompletnie ignorujac krasnoluda.

— No… o modzie. Obrazki kobiet, ktore nosza nowe suknie. Robotki na drutach. Takie rzeczy. Tylko mi nie tlumacz, ze to nudne. Ludzie kupia cos takiego.

— Suknie? Druty?

— Ludzie interesuja sie takimi rzeczami.

— Nie zachwyca mnie ten pomysl — przyznal William. — Rownie dobrze moglibysmy wydawac magazyn tylko dla mezczyzn.

— Czemu nie? A co bys w nim drukowal?

— Och, jeszcze nie wiem. Artykuly o drinkach. Obrazki kobiet, ktore nie nosza… W kazdym razie potrzebujemy wiecej ludzi, zeby to wszystko pisali.

— Przepraszam… — sprobowal znowu Dobrogor.

— Mnostwo ludzi umie pisac dostatecznie dobrze dla takich pism — zapewnila Sacharissa. — Gdyby to bylo takie trudne, my tez bysmy nie dali rady.

— Fakt.

— Jest tez inny magazyn, ktory dobrze sie sprzeda… Za plecami Sacharissy runal na ziemie fragment prasy.

— Halo! Halo! — wolal Dobrogor. — Wiem, ze otwieram i zamykam usta! Czy wydobywa sie jakis dzwiek?

— Koty — oswiadczyla dziewczyna. — Wiele osob kocha koty. Obrazki kotow. Opowiesci o kotach. Zastanawialam sie nad tym. Moglibysmy go nazwac „Kompletne koty”.

— Jako uzupelnienie „Kompletnych dam” i „Kompletnych mezczyzn”? „Kompletnego szydelkowania”? „Kompletnych ciast”?

— Myslalam, zeby go nazwac „Damy przyjaciel domu”, ale twoj tytul tez niezle brzmi — przyznala Sacharissa. — Brzmienie… owszem. A teraz nastepna sprawa. W miescie zyje mnostwo krasnoludow. Moglibysmy stworzyc dla nich magazyn. Na przyklad… Co nowoczesny krasnolud nosi w tym sezonie?

— Kolczuge i skore — odparl Dobrogor, nagle zmieszany. — Zaraz, o czym wy w ogole mowicie? To zawsze jest kolczuga i skora!

Sacharissa nie zwracala na niego uwagi. Dobrogor zrozumial, ze ona i William znalezli sie we wlasnym prywatnym swiecie, ktory nie ma juz nic wspolnego z rzeczywistym.

— Ale wydaje mi sie, ze to marnotrawstwo — stwierdzil William. — Znaczy: marnotrawstwo slow.

— Dlaczego? Zawsze jest ich dosyc. — Sacharissa delikatnie poklepala go po policzku. — Myslisz, ze piszesz slowa, ktore przetrwaja po wieczne czasy? Nic podobnego. Ta jest azeta… slowa, ktore przetrwaja dzien. Moze tydzien.

— A potem sieje wyrzuca.

— Moze kilka sie utrzyma. W ludzkich umyslach.

— Nie tam azeta konczy swoj zywot — westchnal William. — Raczej po odwrotnej stronie.

— A czego sie spodziewales? To nie sa ksiazki. To… slowa, ktore pojawiaja sie i znikaja. Nie martw sie.

Вы читаете Prawda
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату