— A ile go moze byc?
— Tu, na dole? Nie wiecej niz pare cali glebokosci.
Po drugiej stronie piwnicy warsztat Ottona zaczal dymic, kiedy dotknela go kaluza.
— Musimy na czyms stanac — oswiadczyl Szpila. — Tylko dopoki nie wystygnie. Tu jest chlodno, wiec to nie potrwa dlugo.
— Tak, ale tu nie ma nic oprocz nas! To …ona pulapka!
Pan Szpila zaslonil oczy i gleboko odetchnal powietrzem, ktore mocno sie juz rozgrzalo od srebrzystego deszczu.
Znowu otworzyl oczy. Pan Tulipan patrzyl na niego z gotowoscia. To pan Szpila odpowiadal za myslenie.
— Ja… mam plan — oznajmil.
— Tak, dobrze. Jasne.
— Moje plany sa zwykle calkiem niezle, tak?
— Tak, zawsze przychodza panu do glowy prawdziwe …one cuda. Jak wtedy, kiedy pan powiedzial, ze mamy skrecic…
— I zawsze mysle o przyszlosci Firmy, tak?
— Tak. No pewnie.
— No wiec… ten plan… to nie jest wlasciwie plan doskonaly, ale… Och, do demona z tym! Daj mi swojego ziemniaka.
— Co?!
Pan Szpila wyciagnal nagle reke i kusza znieruchomiala o cal od szyi pana Tulipana.
— Nie ma czasu na dyskusje! Dawaj tego przekletego ziemniaka, byle szybko. Nie mamy czasu, zebys sie namyslal!
Niepewny, ale jak zawsze ufny w mozliwosci umyslowe partnera, pan Tulipan sciagnal przez glowe rzemyk i wreczyl ziemniak panu Szpili.
— Dobrze. — Panu Szpili zadrgal policzek. — Otoz, jak ja to widze…
— Niech sie pan lepiej spieszy — przerwal mu pan Tulipan.
— Zostalo jeszcze tylko pare cali!
— Jak ja to widze, to jestem nieduzym czlowiekiem, panie Tulipanie. Nie moglby pan na mnie stanac. Ja sie nie nadaje. Ale pan jest poteznym mezczyzna, panie Tulipanie. Nie chcialbym, zeby pan cierpial.
I pociagnal za spust. To byl dobry strzal.
— Przepraszam — szepnal pan Szpila, kiedy olow sie rozprysnal.
— Przepraszam, naprawde. Przepraszam. Ale nie po to sie urodzilem, zeby sie usmazyc.
Pan Tulipan otworzyl oczy.
Otaczala go ciemnosc, ale z sugestia gwiazd nad glowa i zachmurzonego nieba. Powietrze bylo nieruchome, ale slyszal odlegly szum — jakby wiatru wsrod martwych drzew.
Odczekal chwile, by sprawdzic, czy cos sie zdarzy. A potem zapytal:
— Ktos tu jest?
TYLKO JA, PANIE TULIPANIE.
Fragment ciemnosci otworzyl oczy i na pana Tulipana spojrzaly dwa blekitne lsnienia.
— Ten …ony dran ukradl mojego ziemniaka. Jestes …onym smiercia?
SAMO SMIERC WYSTARCZY, JAK SADZE. KOGO PAN OCZEKIWAL?
— Co? Niby czemu?
ZEBY PRZYSZLI PO PANA JAK. PO SWEGO.
— Nie wiem wlasciwie. Nigdy nie myslalem…
NIGDY PAN NIE SPEKULOWAL?
— Wiem tyle, ze jak sie ma swojego ziemniaka, to wszystko bedzie dobrze.
Pan Tulipan powtorzyl to zdanie jak papuga, bez namyslu, ale wszystko powracalo teraz w pelnej wizji czlowieka umarlego, z punktu widzenia polozonego dwie stopy nad ziemia i wieku trzech lat. Mamroczacy starcy. Placzace stare kobiety. Promienie swiatla przez swiete okna. Swist wiatru pod drzwiami i wszystkie uszy wytezajace sie, by uslyszec zolnierzy. Swoich czy tamtych, to bez znaczenia, kiedy tak dlugo trwa wojna…
Smierc rzucil cieniowi pana Tulipana dlugie, chlodne spojrzenie.
I TO WSZYSTKO?
— Zgadza sie.
NIE WYDAJE SIE PANU, ZE MOGL PAN POMINAC NIEKTORE FRAGMENTY?
…swist wiatru pod drzwiami, zapach oleju w lampach, swiezy i ostry zapach sniegu wpadajacego przez…
— I… bardzo mi przykro za wszystko — wymruczal.
Byl zagubiony w swiecie mroku i nie mial ziemniaka przy sobie.
…lichtarze… byly zrobione ze zlota, setki lat temu… mieli tylko ziemniaki do jedzenia, wygrzebane spod sniegu, ale lichtarze byly zlote… i jakas stara kobieta powiedziala:
— Wszystko dobrze sie skonczy, jesli masz ziemniaka…
CZY JAKIKOLWIEK BOG BYL WSPOMINANY PRZY PANU W DOWOLNEJ CHWILI?
— Nie…
NIECH TO… WOLALBYM, ZEBY NIE ZRZUCALI NA MNIE TEGO RODZAJU DECYZJI. Smierc westchnal. WIERZY PAN, ALE W NIC KONKRETNEGO.
Pan Tulipan stal z pochylona glowa. Kolejne wspomnienia przesaczaly sie jak krew pod zamknietymi drzwiami. Klamka szczekala, a zamek nie trzymal.
Smierc skinal na niego.
PRZYNAJMNIEJ MA PAN SWOJEGO ZIEMNIAKA, JAK WIDZE.
Pan Tulipan siegnal dlonia do szyi. Na koncu rzemienia wisialo tam cos pomarszczonego i twardego, otoczonego widmowym lsnieniem.
— Myslalem, ze mi go zabral! — Twarz rozjasnila mu sie nadzieja.
NO COZ… NIGDY NIE WIADOMO, KIEDY POJAWI SIE ZIEMNIAK
— Czyli wszystko bedzie dobrze? A JAK PAN MYSLI?
Pan Tulipan przelknal nerwowo sline. Klamstwa nie zyly tu dlugo. A pod drzwiami przeciskaly sie teraz nowe wspomnienia, krwawe i msciwe.
— Mysle, ze trzeba czegos wiecej niz tylko ziemniaka — powiedzial.
A JEST PANU PRZYKRO ZA WSZYSTKO?
Nieuzywane czesci mozgu pana Tulipana, ktore wylaczyly sie juz dawno temu, a moze nigdy sie nie wlaczaly, teraz weszly do gry.
— Skad moge wiedziec?
Smierc machnal reka w powietrzu. Wzdluz zakreslonego koscistymi palcami luku pojawil sie rzad klepsydr.
JAK ROZUMIEM, JEST PAN KONESEREM, PANIE TULIPANIE. NA SWOJ SKROMNY SPOSOB I JA NIM JESTEM.
Smierc wybral jedna klepsydre i podniosl ja wyzej. Wokol pojawily sie obrazy — jasne, ale nierzeczywiste jak cien.
— Co to takiego? — zapytal Tulipan.
ZYCIA, PANIE TULIPANIE. PO PROSTU ZYCIA. NIE SAME ARCYDZIELA, TO JASNE, CZESTO DOSC NAIWNIE WYKORZYSTUJACE EMOCJE I DZIALANIA, ALE JEDNAK PELNE CIEKAWOSTEK, NIESPODZIANEK, A KAZDE NA SWOJ SPOSOB BEDACE DZIELEM PEWNEGO GENIUSZU. I BEZ WATPIENIA… POCIAGAJACE DLA KOLEKCJONERA. Smierc wybral inna klepsydre, a pan Tulipan probowal sie cofnac. TAK. BARDZO POCIAGAJACE. PONIEWAZ, GDYBYM MIAL ZNALEZC JAKIES SLOWO, BY OPISAC TE KONKRETNE ZYWOTY, PANIE TULIPANIE, TO SLOWO BRZMIALOBY „KROTSZE”.
Wybral nastepna klepsydre.