— Ja tez nie dam sie podpuszczac — oswiadczyl. — Ale mam powody, by podejrzewac, ze ukrywa pan informacje dotyczace powaznego przestepstwa, a to jest wykroczenie. To wbrew prawu.
— Pan Slant na pewno cos wymysli. Zaloze sie, ze znajdzie jakis precedens. Przeszuka akta na setki lat wstecz. Patrycjusze zawsze polegali na precedensach. Pan Slant bedzie kopal i kopal. Przez cale lata, jesli to konieczne. A wytrwale kopac potrafi.
Vimes pochylil sie nad biurkiem.
— Tak miedzy nami i bez twojego notesu — mruknal. — Pan Slant to przebiegly martwy dran, ktory potrafi skrecic obowiazujace prawo w pierscionek.
— Fakt — przyznal William. — I bedzie moim adwokatem. Gwarantuje.
— Wlasciwie dlaczego Slant mialby wystepowac w panskim imieniu? — zapytal Vimes, patrzac Williamowi prosto w twarz.
William dorownywal mu, oko za oko.
— Poniewaz jest prawym czlowiekiem? — wysunal przypuszczenie. — A teraz zechce pan wyslac gonca, zeby go sprowadzil? Bo jesli nie, to musi mnie pan zwolnic.
Nie odrywajac wzroku od Williama, Vimes wyciagnal reke i z boku biurka odczepil rure komunikacyjna. Dmuchnal w nia, a potem przylozyl do ucha. Zabrzmial odglos, jakby na koncu rynny mysz blagala o laske.
— Taja lipsi poitl swup?
Vimes przysunal rure do ust.
— Sierzancie, przyslijcie tu kogos, zeby odprowadzil pana de Worde do celi, dobrze?
— Suidl jumjumpwipwipwip?
Vimes westchnal i odwiesil rure. Wyszedl zza biurka i otworzyl drzwi.
— Fred, przyslij tu kogos, zeby odprowadzil pana de Worde do celi, co?! — krzyknal. — Na razie uznaje to za areszt zapobiegawczy — dodal, zwracajac sie do Williama.
— A czemu ma zapobiegac?
— No coz, ja na przyklad odczuwam przemozna chec, zeby solidnie trzepnac cie w ucho. A podejrzewam, ze sa tez inni, ktorzy nie panuja nad soba tak jak ja.
W celi bylo calkiem spokojnie. Prycza okazala sie wygodna. Sciany pokrywalo graffiti, a William zabijal czas, poprawiajac pisownie.
Drzwi otworzyly sie znowu. Funkcjonariusz z kamienna twarza zaprowadzil Williama z powrotem do gabinetu Vimesa.
Czekal tam juz pan Slant, ktory obojetnie skinal Williamowi glowa. Komendant Vimes siedzial przed niewielkim, ale imponujacym stosem dokumentow i wygladal na czlowieka pokonanego.
— Wydaje mi sie, ze pan de Worde jest wolny — powiedzial Slant.
Vimes wzruszyl ramionami.
— Dziwie sie tylko, ze nie zada pan, bym wreczyl mu zloty medal i ozdobny dyplom dziekczynny. Ale ustalam kaucje na ty…
— Ach? — Slant uniosl szary palec.
Vimes spojrzal gniewnie.
— Sto do… — Ach?
Vimes burknal cos pod nosem i siegnal do kieszeni. Po czym rzucil Williamowi dolara.
— Prosze — rzekl z demonstracyjnym sarkazmem. — A jesli jutro o dziesiatej rano nie zjawi sie pan przed obliczem Patrycjusza, bedzie pan musial tego dolara zwrocic. Zadowolony? — zwrocil sie do Slanta.
— Ktorego patrycjusza? — zainteresowal sie William.
— Dziekuje za te blyskotliwa wypowiedz — rzekl Vimes. — Po prostu zjaw sie tam.
Pan Slant milczal, kiedy wychodzil z budynku ze swoim nowym klientem. Odezwal sie dopiero po chwili.
— Przedstawilem dokument o
— Pachnacy fiolkami? — zdziwil sie William, ktory tlumaczyl w myslach. — I kieszenie pelne ryb?
— W oparciu o sprawe sprzed okolo szesciuset lat, kiedy obwiniony skutecznie argumentowal, ze choc istotnie wepchnal poszkodowanego do jeziora, ten wyplynal z kieszeniami pelnymi ryb, odnoszac zysk netto — odparl surowo prawnik. — W kazdym razie bede twierdzil, ze jesli nieudzielanie strazy informacji jest przestepstwem, to winni sa wszyscy mieszkancy miasta.
— Panie Slant, nie chcialbym tlumaczyc, gdzie i w jaki sposob zdobylem swoje informacje — rzekl William. — Gdyby do tego doszlo, musialbym ujawnic je wszystkie.
Swiatlo z dalekiej latarni nad drzwiami komendy ukazywalo twarz prawnika. Slant wygladal, jakby cierpial.
— Naprawde wierzy pan, ze ci dwaj mieli… wspolnikow? — Jestem tego pewien — zapewnil William. — Wszystko jest przeciez… do odtworzenia.
W tym momencie prawie zrobilo mu sie zal pana Slanta. Ale tylko prawie.
— To moze nie lezec w interesie publicznym — oswiadczyl prawnik. — Powinien teraz nadejsc czas… pojednania.
— Absolutnie. Dlatego nie watpie, ze dopilnuje pan, bym nie musial saczyc wszystkich tych slow do ucha Vimesa.
— Dziwnie sie sklada, ale istnieje precedens z 1497 roku, kiedy to kot pomyslnie…
— Dobrze. I szepnie pan jedno z tych swoich dyskretnych slowek Gildii Grawerow. Dobrze panu wychodza dyskretnie szeptane slowka.
— Coz, naturalnie, zrobie, co bede mogl. Rachunek jednakze…
— …nie zaistnieje — dokonczyl William.
Dopiero wtedy pergaminowa twarz pana Slanta wykrzywila sie w grymasie cierpienia.
—
— O tak. Bez watpienia bedzie pan pracowal dla publicznego dobra. A co jest dobre dla spoleczenstwa, jest oczywiscie dobre i dla pana. Czy to nie mily zbieg okolicznosci?
— Z drugiej strony — powiedzial Slant — moze w interesie nas wszystkich lezy, by zostawic za soba te przykra sprawe. A ja, ehm, z przyjemnoscia ofiaruje swoje uslugi.
— Dziekuje. Pan Scrope jest teraz lor… jest teraz Patrycjuszem?
— Tak.
— W wyniku glosowania gildii?
— Tak, oczywiscie.
— Wybrano go jednoglosnie?
— Nie musze zdradzac… William podniosl palec.
— Ach? — powiedzial. Slant cierpial.
— Zebracy i Szwaczki glosowali za odroczeniem decyzji — wyjawil. — Podobnie jak Praczki i Gildia Tancerek Egzotycznych.
— Czyli… to bedzie krolowa Molly, pani Palm, pani Manger i panna Dixie Voom. Lord Vetinari musial prowadzic bardzo interesujace zycie.
— Bez komentarza.
— A czy uznalby pan, ze pan Scrope szykuje sie juz, by zmierzyc sie z licznymi problemami zwiazanymi z zarzadzaniem miastem?
Slant rozwazyl pytanie.
— Sadze, ze istotnie tak wlasnie moze byc — przyznal.
— Z ktorych nie najmniejszy stanowi ten, ze lord Vetinari jest w rzeczywistosci czlowiekiem calkowicie niewinnym? Co stawia bardzo powazny znak zapytania nad wyborem Scrope’a? Zechce pan mu doradzic, zeby przystapil do pelnienia obowiazkow z kilkoma parami zapasowych kalesonow? Nie musi pan odpowiadac na ostatnie pytanie.
— Nie do mnie nalezy instruowanie zgromadzenia gildii, by cofnely prawnie usankcjonowana decyzje, nawet jesli ja podjeto na podstawie… blednej informacji. Nie jest tez moim zadaniem doradzanie panu Scrope w kwestii wyboru bielizny.