— Chcialem tylko zaznaczyc, ze nie zrobilismy nic zlego — wymamrotal. — Nic wiecej. Mamy przeciez Kodeks Postepowania.
— Z cala pewnoscia nie sugerowalem, ze zrobili panowie cos zlego — odparl Vetinari. — Jednakze zanotuje, co mi pan wlasnie powiedzial.
Przysunal sobie kartke papieru i zapisal kaligraficznym pismem „Kodeks Postepowania”. Kartka odslonila teczke oznaczona „Malwersacja”. Z punktu widzenia reszty grupy slowo bylo wypisane dolem do gory, a ze zapewne nieprzeznaczone do czytania przez nich, wiec je przeczytali. Horsefry przekrecil nawet glowe, by lepiej widziec.
— Jednakze — ciagnal Vetinari — skoro juz kwestia zlych postepkow zostala tu przywolana przez pana Horsefrya… — Rzucil mlodemu czlowiekowi przelotny usmiech. — Jestem pewien, ze dotarly do panow pogloski sugerujace zmowe was wszystkich, majaca na celu utrzymanie wysokich oplat i zagwarantowanie braku konkurencji. — Zdanie to wysunelo sie szybko i zaskakujaco, jak jezyk weza, a szybkim smignieciem na koncu byly slowa: — A nawet, trzeba dodac, pewne plotki na temat smierci mlodego pana Dearhearta w zeszlym miesiacu.
Poruszenie wsrod finansistow dowodzilo, ze padly slowa dramatyczne. Co prawda slowa niezbyt wyczekiwane, ale i niezbyt zaskakujace. I zrobily „lups!”.
— To karalne oszczerstwo — oznajmil pan Slant.
— Wrecz przeciwnie, panie Slant — sprzeciwil sie Vetinari. — Samo wspomnienie o istnieniu poglosek nie jest karalne, z czego niewatpliwie zdaje pan sobie sprawe.
— Nie ma zadnych dowodow, ze mielismy cokolwiek wspolnego z zamordowaniem tego chlopca! — warknal Horsefry.
— Ach, wiec pan rowniez slyszal, jak ludzie powtarzaja, ze go zamordowano? — rzekl Patrycjusz, nie odrywajac wzroku od twarzy Gilta. — Te plotki kraza wszedzie, prawda…
— Ludzie gadaja, wasza lordowska mosc — zgodzil sie ostroznie pan Slant. — Ale fakty sa takie, ze pan Dearheart byl sam na wiezy. Nikt inny na nia nie wchodzil, nikt z niej nie zszedl. Jego lina bezpieczenstwa najwyrazniej nie zostala przypieta do czegokolwiek. Takie wypadki czesto sie zdarzaja. Tak, wiemy, ludzie opowiadaja, ze mial polamane palce, ale po upadku z takiej wysokosci, przy zaczepianiu w drodze o konstrukcje wiezy, czy nalezy sie dziwic? To przykre, ale Kompania Wielkiego Pnia nie jest obecnie popularna, co sprawia, ze formulowane sa takie oszczercze i bezpodstawne oskarzenia. Jak zauwazyl pan Horsefry, nie ma absolutnie zadnych dowodow sugerujacych, ze to cos wiecej niz tragiczny wypadek. A jesli moge zapytac otwarcie, to jaki jest cel wezwania nas tutaj? Moi klienci sa ludzmi zapracowanymi.
Vetinari zlozyl palce obu dloni.
— Rozwazmy sytuacje, kiedy grupa bystrych i bardzo pomyslowych mlodych ludzi wymysla zadziwiajacy system komunikacji — powiedzial. — To, czym dysponuja, to jakby zarliwa pomyslowosc w duzych ilosciach. To, czego im brakuje, to pieniadze. Nie orientuja sie w sprawach pieniedzy. Poznaja wiec pewnych… ludzi, ktorzy przedstawiaja ich innym ludziom, bardzo przyjacielskim, ktorzy za, no, powiedzmy czterdziesci procent udzialow w przedsiewzieciu uzyczaja im tak potrzebnej gotowki oraz, co bardzo wazne, wielu ojcowskich porad oraz polecenia ich naprawde dobrej firmie ksiegowej. Dzialaja wiec dalej i wkrotce pieniadze zaczynaja splywac, a takze wyplywac, ale przekonuja sie, ze z jakichs powodow ich sytuacja finansowa nie jest tak stabilna, jak im sie wydawalo, wiec musza zdobyc wiecej pieniedzy. Coz, to zaden klopot, wszyscy przeciez rozumieja, iz przedsiewziecie stanie sie pewnego dnia prawdziwa kopalnia zyskow, wiec czy to jakis problem, ze odstapia jeszcze pietnascie procent? To tylko pieniadze. Nie sa wazne, nie w taki sposob jak mechanizm przeslon, prawda? A potem nagle sie przekonuja, ze owszem, sa wazne. Ze sa wszystkim. Nagle swiat wywraca sie do gory nogami, nagle ci mili ludzie nie sa juz tacy przyjazni, nagle te kawalki papieru, ktore podpisywali w pospiechu, ktore podpisac radzili im ludzie caly czas usmiechnieci, znacza, ze w rzeczywistosci nic juz nie jest ich wlasnoscia, ani patenty, ani konstrukcje, nic… nawet zawartosc ich glow. Nawet pomysly, na jakie mogliby wpasc, tez do nich nie naleza, jak sie zdaje. I jakos nadal maja problemy z pieniedzmi. No wiec niektorzy uciekaja, niektorzy zaczynaja sie ukrywac, a niektorzy probuja walczyc, co jest wybitnie nierozsadne, gdyz okazuje sie, ze wszystko przeprowadzono legalnie, bez najmniejszych watpliwosci. Niektorzy przyjmuja zatem jakies niskie stanowiska w firmie, bo przeciez trzeba z czegos zyc, a zreszta firma jest teraz wlascicielem nawet tego, o czym snia nocami. I mimo to, jak sie zdaje, nie mialo miejsca nic realnie nielegalnego. Interes to interes.
Lord Vetinari uniosl powieki. Wszyscy siedzacy przy stole wpatrywali sie w niego.
— Tak tylko glosno myslalem — wyjasnil. — Z pewnoscia odpowiecie mi, panowie, ze to nie jest interes rzadu. Wiem, ze powie tak pan Gilt. Jednakze, skoro juz zdobyliscie Wielki Pien za ulamek jego wartosci, musze zauwazyc, ze awarie sa coraz czestsze, szybkosc przekazywania wiadomosci spada, a koszt dla klientow wzrosl. W zeszlym tygodniu Wielki Pien nie dzialal przez niemal trzy dni. Nie moglismy nawet rozmawiac ze Sto Lat, panowie. Niezbyt to „Szybkie jak swiatlo”, panowie.
— Przerwa sluzyla pracom konserwacyjnym… — zaczal Slant.
— Nie. To byly naprawy — przerwal mu Vetinari ostro. — Pod poprzednim kierownictwem system zatrzymywano codziennie na jedna godzine. To byla konserwacja. Teraz wieze pracuja, dopoki cos sie nie rozpadnie. Co wy wyprawiacie, panowie?
— A to, wasza lordowska mosc, naprawde nie panski interes.
Lord Vetinari sie usmiechnal. I po raz pierwszy tego ranka byl to usmiech szczerej satysfakcji.
— Ach… Pan Reacher Gilt. Zastanawialem sie, kiedy cos od pana uslyszymy. Byl pan nietypowo milczacy. Z wielkim zainteresowaniem przeczytalem panski ostatni artykul w „Pulsie”. Jest pan zarliwym obronca wolnosci, jak rozumiem. Trzykrotnie uzyl pan slowa „tyrania” i raz „tyran”.
— Niech wasza lordowska mosc daruje sobie ten protekcjonalny ton — odparl Gilt. — Wielki Pien jest nasza wlasnoscia. Wasza lordowska mosc to rozumie? Wlasnosc to fundament wolnosci. Och, klienci narzekaja na poziom uslug i cene, ale klienci zawsze na to narzekaja. Nie brak nam klientow, niezaleznie od cen. Przed zainstalowaniem semaforow wiadomosci z Genoi potrzebowaly miesiecy, by do nas dotrzec. Dzisiaj trwa to mniej niz dzien. To magia, na ktora mozna sobie pozwolic. My jestesmy odpowiedzialni tylko wobec naszych akcjonariuszy, panie. A nie, z calym szacunkiem, przed wasza lordowska moscia. To nie panski interes. To nasz interes i bedziemy go prowadzic wedlug wskazan rynku. Mam nadzieje, ze nie panuje tutaj tyrania. Z calym szacunkiem, to wolne miasto.
— Tyle szacunku bardzo mi pochlebia — zapewnil Patrycjusz. — Ale jedyny wybor, jaki maja wasi klienci, jest pomiedzy wami i niczym.
— Dokladnie tak — przyznal spokojnie Reacher Gilt. — Zawsze jest jakis wybor. Moga przejechac konno pare tysiecy mil albo moga cierpliwie czekac, az nam sie uda przeslac ich wiadomosc.
Vetinari rzucil mu usmiech trwajacy tak dlugo jak blysk pioruna.
— Albo sfinansowac i zbudowac inny system — rzekl. — Choc zauwazam, ze kazda inna firma, ktora probowala stworzyc konkurencyjna siec sekarow, padala dosc szybko, czesto w niepokojacych okolicznosciach. Upadki ze szczytow wiez semaforowych i tak dalej.
— Wypadki sie zdarzaja. To bardzo przykre — oswiadczyl Gilt sztywno.
— Bardzo przykre — powtorzyl Vetinari.
Znowu przysunal sobie papier, lekko przemieszczajac teczki, by pojawilo sie pare nazwisk. Po czym zanotowal „Bardzo przykre”.
— No coz, to chyba wyczerpuje wszystkie kwestie — stwierdzil. — Wlasciwie celem naszego spotkania bylo oficjalne powiadomienie panow, ze w koncu otwieram na nowo Urzad Pocztowy, zgodnie z planem. To grzecznosciowe zawiadomienie, ale uznalem, ze powinienem panow uprzedzic, jako ze przeciez prowadza panowie podobny interes. Jak sadze, ostatni lancuch wypadkow powinien ulec prze…
Reacher Gilt parsknal smiechem.
— Przepraszam, panie… Czy poprawnie cie zrozumialem? Czy naprawde zamierzasz, wbrew wszystkiemu, kontynuowac to szalenstwo? Poczta? Kiedy wszyscy wiemy, ze bylo to powolne, zacofane, z przerostem zatrudnienia, ociezale monstrum? Ledwie zarabialo na wlasne utrzymanie! Bylo sama esencja i przykladem przedsiewziecia publicznego.
— To prawda, Urzad Pocztowy nigdy nie przynosil wielkich zyskow, lecz w centralnych rejonach miasta dostarczano listy siedem razy dziennie — przypomnial Vetinari tonem lodowatym jak morskie glebiny.
— Ha! Ale nie pod koniec! — wtracil pan Horsefry. — Pod koniec byl juz demonicznie bezuzyteczny!
— W samej rzeczy. Klasyczny przyklad rozpadajacego sie przedsiewziecia rzadowego, wyciagajacego