— Natychmiast rozmowie sie z referentem Brianem, sir — obiecal Drumknott.
— Dobrze. Przekaz mu, ze powinien czesciej wychodzic na swieze powietrze.
Rozdzial czwarty
Znak
— Alez Panie Lipvig, Co Komu Przyjdzie Z Przemocy? — zahuczal pan Pompa.
Zakolysal sie na wielkich stopach, kiedy Moist szarpal sie w jego uscisku.
Groat i Stanley kulili sie na drugim koncu szatni. Jeden z naturalnych lekow pana Groata bulgotal i przelewal sie na podloge, gdzie plamil deski purpura.
— To byly wypadki, panie Lipwig! Tylko wypadki! — tlumaczyl Groat. — Po czwartym straz lazila po calym budynku! I powiedzieli, ze to nieszczesliwe wypadki!
— Ach tak?! — wrzasnal Moist. — Czterech w piec tygodni, tak? Zaloze sie, ze takie rzeczy zdarzaja sie tu bez przerwy! Na bogow, jestem zalatwiony jak ta lala! Juz nie zyje, co? Tyle ze jeszcze nie leze! Vetinari? To facet, ktory wie, jak oszczedzic na powrozie! Juz po mnie!
— Lepiej sie pan poczuje po kubku goracej herbatki z bizmutem i siarka — wyjakal Groat. — Nastawilem czajnik…
— Kubek herbaty nie wystarczy! — Moist opanowal sie, a przynajmniej zaczal zachowywac, jakby sie opanowal. — Dobrze, juz dobrze. Panie Pompa, moze pan mnie puscic.
Golem zwolnil uchwyt. Moist sie wyprostowal.
— No wiec, panie Groat? — przynaglil.
— No wiec wyglada na to, ze jednak jest pan prawdziwy — uznal staruszek. — Ktorys z mrocznych referentow by tak nie kwestorzyl. Bosmy mysleli, ze jest pan jednym z tych wyjatkowych dzentelmenow jego lordowskiej mosci. — Groat krzatal sie przy imbryku. — Bez urazy, ale jest pan troche bardziej rumiany niz przecietny gryzipiorek.
— Mroczni referenci? — zdziwil sie Moist, ale zaraz pojawilo sie wspomnienie. — Och… Ma pan na mysli tych niewysokich dzentelmenow w czarnych garniturach i melonikach?
— Tych samych. Niektorzy to stypendysci z Gildii Skrytobojcow. Slyszalem, ze kiedy im przyjdzie ochota, potrafia wyczyniac rozne paskudne sztuczki.
— Przeciez nazwal ich pan gryzipiorkami!
— Tak, ale nie powiedzialem, co jeszcze potrafia przegryzc. — Groat dostrzegl mine Moista i odchrzaknal. — Przepraszam, to taki zarcik. Uwazamy, ze ostatni nowy poczmistrz, cosmy go tu mieli, pan Whobblebury, byl wlasnie mrocznym referentem. Trudno mu sie dziwic z takim nazwiskiem. Ciagle tu weszyl dookola.
— A panskim zdaniem dlaczego?
— No coz… Pan Mutable, on tu byl pierwszy, porzadny gosc, spadl z piatego pietra w glownym holu,
Moist zerknal na Stanleya, ktory zaczynal dygotac.
— Po nim przyszedl pan Sideburn. Spadl z tylnych schodow i skrecil kark, sir. Przepraszam, sir, ale jest jedenasta czterdziesci trzy. — Groat podszedl do drzwi, otworzyl je, wszedl Pieszczoch, Groat zamknal. — To bylo o trzeciej w nocy. Na sam dol, piec poziomow. Polamal sobie chyba wszystkie kosci, jakie mozna polamac.
— Chce pan powiedziec, ze chodzil po korytarzach bez swiatla?
— Tego nie wiem, sir. Ale znam te schody. Tam przez cala noc pala sie lampy, sir. Stanley je codziennie napelnia, punktualnie jak Pieszczoch.
— Rozumiem, ze czesto korzystacie z tych schodow?
— Nigdy, sir, tylko zeby zapalic lampy. Prawie wszystko po tamtej stronie jest zapchane listami. Ale taki jest Regulamin Poczty, sir.
— A nastepny poczmistrz? — zapytal Moist odrobine chrapliwie. — Kolejny upadek z wysokosci?
— Alez nie, sir. Pan Ignavia, tak sie nazywal. Powiedzieli, ze to serce. Lezal sobie na piatym pietrze martwy jak kolek, z twarza cala powykrzywiana, jakby zobaczyl upiora. Przyczyny naturalne, powiedzieli. Nooo… straz oblazla nas wtedy jak mrowki, nie ma co. Ale stwierdzili, ze nikt sie do niego nie zblizal, i cialo nie mialo na sobie zadnych sladow. Dziwne, ze pan o tym nie slyszal, sir. Pisali o wszystkim w gazecie.
Tyle ze w celi smierci czlowiek nie ma okazji sledzic najnowszych wiesci, pomyslal Moist.
— Tak? — zdziwil sie. — A niby skad wiedzieli, ze nikt sie do niego nie zblizal?
Groat pochylil sie i konspiracyjnie znizyl glos.
— Wszyscy wiedza, ze w strazy sluzy wilkolak, a taki wilkolak potrafi wywachac, jakiego koloru czlowiek nosil ubranie.
— Wilkolak — powtorzyl tepo Moist.
— Tak. No wiec ten przed nim…
— Wilkolak.
— Tak wlasnie powiedzialem, sir.
— Przeklety wilkolak.
— Wszyscy sa potrzebni na tym swiecie, sir. W kazdym razie…
— Wilkolak. — Moist otrzasnal sie ze zgrozy. — I nie uprzedzaja przybyszow?
— A jak mieliby uprzedzac, sir? — zapytal lagodnie Groat. — Postawic przed miastem tabliczke „Witamy w Ankh-Morpork, mamy wilkolaka”? Straz zatrudnia mnostwo krasnoludow i trolli, golema, znaczy wolnego golema, z calym szacunkiem, panie Pompa, pare gnomow, zombi… A nawet jednego Nobbsa.
— Nobbsa? Co to jest Nobbs?
— Kapral Nobby Nobbs, sir. Jeszcze go pan nie spotkal? Mowia, ze ma urzedowe pismo mowiace, ze jest czlowiekiem, a kto by takiego potrzebowal, co? Na szczescie jest tylko jeden taki, wiec nie moze sie mnozyc. W kazdym razie mamy tu po trochu wszystkich, sir. Bardzo kosmopolitycznie. Nie lubi pan wilkolakow, sir?
Poznaja czlowieka po samym zapachu, myslal Moist. Sa inteligentne jak ludzie i potrafia tropic lepiej niz wilki. Moga sledzic trop sprzed wielu dni, nawet jesli czlowiek pomaze sie czyms maskujacym jego zapach… zwlaszcza jesli sie pomaze. Och, istnieja sposoby ochrony, jesli juz sie wie, ze chodzi za kims wilkolak. Nic dziwnego, ze mnie zlapali. To powinno byc zakazane!
— Nie bardzo — powiedzial i znow popatrzyl na Stanleya.
Warto bylo uwazac na Stanleya, kiedy mowil Groat. W tej chwili chlopak tak mocno wywrocil oczy w gore, ze widac bylo prawie same bialka.
— A pan Whobblebury? — zapytal Moist. — Pewnie badal sprawe dla Vetinariego, tak? Co mu sie przydarzylo?
Stanley trzasl sie jak krzew podczas wichury.
— Eee… Dostal pan taki pierscien z kluczami, sir? — zainteresowal sie Groat. Jego glos az wibrowal niewinnoscia.
— Tak, oczywiscie.
— Zaloze sie, ze jednego brakuje. Straz go zabrala. To byl jedyny egzemplarz. Niektore drzwi powinny pozostac zamkniete, sir. Sprawa jest zakonczona, sir. Powiedzieli, ze pan Whobblebury zginal w wypadku przy pracy. Nikogo przy nim nie bylo. Nie chce pan tam zagladac, sir. Pewne rzeczy psuja sie tak bardzo, ze lepiej je zostawic, sir.
— Nie moge — odparl Moist. — Jestem naczelnym poczmistrzem. A to jest moj gmach, zgadza sie? Ja decyduje, gdzie pojde, mlodszy listonoszu Groat.
Stanley zamknal oczy.
— Tak, sir — zgodzil sie Groat takim tonem, jakby rozmawial z dzieckiem. — Ale nie chce pan tam chodzic, sir.