— Jego glowa byla na calej scianie — wyjeczal Stanley.
— Ojoj, teraz go pan zdenerwowal, sir — zmartwil sie Groat i podbiegl do chlopca. — W porzadku, maly, zaraz przyniose twoje pigulki…
— Jaka jest najdrozsza szpilka wyprodukowana komercyjnie, Stanley? — zapytal szybko Moist.
To bylo jak przesuniecie dzwigni. Twarz Stanleya w jednej chwili przeskoczyla od udreczonego szalenstwa do naukowego skupienia.
— Komercyjnie? Jesli pominac te specjalne szpilki, robione na wystawy i pokazy, lacznie z Wielka Szpila z 1899, prawdopodobnie bedzie to Numer Trzeci Szerokolebkowy „Kurak” Ekstradlugi, wyprodukowany dla rynku koronkarskiego przez znanego szpilkarza Josiaha Doldruma. Tak mi sie wydaje. Byly recznie ciagnione i mialy charakterystyczne dla niego srebrne glowki z mikroskopijnym rzezbionym kogutem. Uwaza sie, ze przed smiercia zdazyl ich zrobic mniej niz setke, sir. Wedlug „Katalogu szpilek” Huberta Spidera, egzemplarze „Kuraka” uzyskuja ceny od piecdziesieciu do szescdziesieciu pieciu dolarow, zaleznie od swego stanu. Numer Trzeci Szerokolebkowy Ekstradlugi bylby ozdoba kolekcji kazdego prawdziwego lebkarza.
— Bo wiesz… Zauwazylem to na ulicy… — Moist wyjal z klapy jeden z dzisiejszych zakupow. — Szedlem sobie Targowa, a ona lezala sobie miedzy dwoma kamieniami bruku. Pomyslalem, ze bardzo dziwnie wyglada. Jak na szpilke.
Stanley odsunal krzatajacego sie Groata i ostroznie wyjal szpilke spomiedzy palcow Moista. Jak wyczarowane zjawilo sie w jego dloni bardzo duze szklo powiekszajace.
Pokoj wstrzymal oddech, gdy tymczasem szpilka zostala poddana uwaznemu badaniu. Po chwili Stanley spojrzal zdumiony na Moista.
— Wiedzial pan? — zapytal. — I zauwazyl ja pan na ulicy? Myslalem, ze w ogole sie pan nie zna na szpilkach!
— Wlasciwie nie, ale troche sie nimi bawilem jako chlopak. — Moist machnal lekcewazaco reka, jakby chcial zasugerowac, ze byl za glupi, by to chlopiece hobby zmienic w zyciowa obsesje. — No wiesz… Pare starych mosieznych imperialek, jedna czy dwie ciekawostki, jak nierozlamana para albo dwuglowek, czasami tani pakiet mieszanych szpilek do wyboru…
Dzieki bogom za sztuke szybkiego czytania, pomyslal.
— Och, tam nigdy nie ma nic cennego — stwierdzil Stanley, znow powracajac do akademickiego tonu. — Wprawdzie wiekszosc lebkarzy istotnie zaczyna od przypadkiem zdobytej blyszczacej i oryginalnej szpilki, a po niej zawartosci poduszeczek na szpilki swoich babc, cha, cha, to jednak droga do prawdziwie cennej kolekcji nie lezy w zwyklym wydawaniu pieniedzy w najblizszym szpilkowym emporium, o nie… Kazdy dyletant, ktory dokona wystarczajacych inwestycji, moze zostac „wielka szpila”. Ale dla prawdziwego lebkarza rozkosz kryje sie w radosci poszukiwan, w targach szpilek, wyprzedazach i kto wie, moze przypadkowym blysku w rynsztoku, ktory ujawnia dobrze zachowana dubelszwowa albo nierozlamana dwuostrzowa. Slusznie jest bowiem powiedziane: „Znajdz szpilke i podnies ja, a przez caly dzien bedziesz mial szpilke”.
Moist mial ochote zaklaskac. Byl to powtorzony niemal slowo w slowo tekst, jaki J. Lango Owlsbury napisal we wstepie do swego dziela. A co wiecej, Moist mial teraz w Stanleyu niezawodnego przyjaciela. Inaczej mowiac, jak dodaly mroczniejsze regiony umyslu, Stanley zostal oblaskawiony. Chlopak, u ktorego radosc ze szpilki stlumila panike, podniosl nowa zdobycz do swiatla.
— Cudowna! — wyszeptal. Wszelka groza umknela. — Czysciutka jak nowa! Mam juz dla niej miejsce w moim zbiorze, sir!
— Tak sobie wlasnie pomyslalem.
Jego glowa byla na calej scianie…
Gdzies w tych murach byly zamkniete drzwi, do ktorych Moist nie mial klucza. Czterech jego poprzednikow przedwczesnie zakonczylo zycie w tym budynku. I nie bylo ucieczki. Stanowisko Naczelnego Poczmistrza obejmuje sie dozywotnio — w ten czy inny sposob. Dlatego Vetinari mu je oddal. Potrzebowal kogos, kto nie porzuci pracy i kogo przy okazji mozna bez zalu poswiecic. Nie mialo znaczenia, czy Moist von Lipwig zginie. Juz byl martwy.
A potem staral sie nie myslec o panu Pompie.
Ile jeszcze golemow zapracowywalo na swoja wolnosc w sluzbie dla miasta? Czy istnial na przyklad pan Pila, ktory po stu latach wyszedl z dolu pelnego wiorow? Albo pan Szpadel? Moze pan Siekiera?
I czy ktorys z nich byl tutaj, kiedy ostatni z tych biedakow znalazl klucz do zamknietych drzwi, a moze dobry wytrych, i mial je wlasnie otworzyc, kiedy za jego plecami ktos zwany panem Mlotem, tak, na bogow, tak wlasnie, uniosl piesc do smiertelnego ciosu?
Nikogo nie bylo w poblizu? Ale to przeciez nie ludzie, to… narzedzia. Zwykly wypadek przy pracy…
Jego glowa byla na calej scianie…
Dowiem sie wszystkiego. Musze, inaczej bedzie czekalo to mnie tez. Wszyscy beda mnie oklamywac… ale to ja jestem mistrzem klamcow.
— Hmm? — zapytal, uswiadamiajac sobie, ze czegos nie doslyszal.
— Pytalem, czy moge isc i wpiac ja do mojej kolekcji, panie poczmistrzu — powtorzyl Stanley.
— Co? Och, tak. Oczywiscie. Tak. I przetrzyj ja porzadnie.
Kiedy chlopak poczlapal niezgrabnie na swoj koniec pokoju — a rzeczywiscie byl niezgrabny — Moist zauwazyl, ze Groat przyglada mu sie z chytra mina.
— Dobra robota, panie Lipwig. Dobra robota.
— Dziekuje.
— Bystry ma pan wzrok, nie ma co — ciagnal staruszek.
— Swiatlo sie odbijalo…
— Nie, chodzi mi o to, ze zobaczyl pan bruk na Targowej. Bo ona cala wylozona jest plytkami…
Na jego obojetne spojrzenie Moist odpowiedzial jeszcze obojetniejszym.
— Kamienie czy plyty, co za roznica?
— Tak, rzeczywiscie. To niewazne — ustapil Groat.
— A teraz — rzekl Moist, czujac, ze musi odetchnac swiezym powietrzem — pojde zalatwic pewna wazna sprawe. Bede wdzieczny, jesli zechce mi pan towarzyszyc, panie Groat. Niech pan znajdzie jakis lom i go przyniesie. Pan tez bedzie mi potrzebny, panie Pompa.
Wilkolaki i golemy, golemy i wilkolaki, myslal Moist. Nie wyrwe sie stad. Rownie dobrze moge to potraktowac powaznie.
Pokaze im znak.
— Mam taki zwyczaj — rzekl Moist, prowadzac po miescie. — Zwiazany z szyldami.
— Szyldami, sir? — zdziwil sie Groat, ktory staral sie isc jak najblizej murow.
— Tak, mlodszy listonoszu Groat. Z szyldami. — Moist zauwazyl, ze staruszek skrzywil sie bolesnie na dzwiek slowa „mlodszy”. — A zwlaszcza takimi, ktorym brakuje liter. Kiedy taki zobacze, odruchowo odczytuje, co mowily te brakujace litery.
— A jak pan to robi, sir, kiedy wlasnie ich brakuje? — zdziwil sie Groat.
Aha, wiec to jest wskazowka tlumaczaca, dlaczego wciaz siedzisz w tym sypiacym sie gmachu i po calych dniach parzysz herbate z kamieni i zielska, pomyslal Moist.
— To wrodzony talent — powiedzial. — Oczywiscie moge sie mylic, ale… Aha, tutaj skrecamy w lewo.
Ulica byla dosc ruchliwa, a warsztat znajdowal sie tuz przed nimi. I spelnial wszystkie nadzieje Moista.
—
— To przeciez zaklad fryzjerski — stwierdzil niepewnie Groat. — Damski.
— Ach, jestes czlowiekiem swiatowym, Tolliverze, nie dasz sie oszukac. A nazwa tego zakladu, nad wystawa, wypisana tymi duzymi niebieskozielonymi literami brzmi…?
— „U Gianni” — przeczytal Groat. — I…?
— Owszem, „U Gianni”. Powinno byc „U Gianniego”, ale nie jest, a to dlatego, ze… Moze zastanowimy sie wspolnie?
— Eee… — Groat wpatrywal sie nerwowo w litery, wzywajac je, by ujawnily swe znaczenie.
— Blisko. Nie ma Gianniego, poniewaz nie ma drugiego G w tym bohaterskim hasle, ktore zdobi nasz