ukochany Urzad Pocztowy. — Zaczekal, az blysnie swiatelko zrozumienia. — Te wielkie metalowe litery zostaly skradzione z naszej fasady, panie Groast. Czyli z przedniej sciany budynku. To one sa powodem Sie i Wypeleniu, panie Groat.
Minela dluzsza chwila, nim nastapil umyslowy wschod slonca pana Groata, ale kiedy to sie stalo, Moist byl przygotowany.
— Nie, nie, nie! — zawolal, gdy staruszek rzucil sie naprzod. Moist chwycil go za brudny kolnierz i niemal poderwal nad ziemie. — Przeciez nie tak zalatwiamy te sprawy, prawda?
— To wlasnosc Urzedu Pocztowego! To cos gorszego niz kradziez! To zdrada stanu!
— Istotnie. Panie Pompa, zechce pan przytrzymac naszego przyjaciela, a ja pojde i… przedyskutuje te sprawe.
Moist przekazal golemowi mlodszego listonosza i otrzepal ubranie. Wygladalo na nieco zmiete, ale trudno.
— No to co pan chce zrobic? — dopytywal sie Groat.
Moist usmiechnal sie promiennie.
— Cos, w czym jestem dobry, panie Groat. Porozmawiam z ludzmi.
Przeszedl przez ulice i otworzyl drzwi. Brzeknal dzwonek. W zakladzie bylo wiele nieduzych boksow, a powietrze pachnialo slodko, duszaco i jakby rozowo. Tuz przy drzwiach stalo nieduze biurko z wielkim, otwartym terminarzem. Wokol staly kwiaty, a mloda kobieta za biurkiem rzucila mu pelne wyzszosci spojrzenie, ktore mialo wkrotce kosztowac jej pracodawce sporo pieniedzy.
Moist przybral posepny wyraz twarzy, pochylil sie i powiedzial glosem, majacym wprawdzie wszelkie cechy charakterystyczne szeptu, ale slyszalnym z daleka:
— Czy zastalem pana Gianniego? To bardzo wazne.
— A o jaka sprawe chodzi?
— Coz… to dosyc delikatna kwestia… — mowil Moist. Widzial, jak odwracaja sie czubki glow pokrytych trwala. — Ale moze mu pani powiedziec, ze to dobra wiadomosc.
— No, jesli dobra…
— Niech mu pani przekaze, ze zdolam chyba przekonac lorda Vetinariego, iz mozna rozwiazac ten problem bez wnoszenia oskarzen. Prawdopodobnie. — Moist znizyl glos na tyle, by wzroslo zainteresowanie klientek, ale nie az tak, by byl nieslyszalny.
Kobieta patrzyla na niego ze zgroza.
— Zdola pan…
Wyciagnela reke do zdobionej rury glosowej, ale Moist delikatnie wyjal ja z jej dloni, gwizdnal fachowo, uniosl koncowke do ucha i blysnal zebami w usmiechu.
— Dziekuje — rzucil.
W kazdej sytuacji nalezy sie usmiechac, mowic wlasciwym tonem wlasciwe slowa i zawsze, ale to zawsze niczym supernowa promieniowac pewnoscia siebie.
W jego uchu zabrzmial glos slaby jak chrobotanie pajaka uwiezionego w pudelku zapalek.
— Cianicz uaff nabnab?
— Gianni? — rzucil Moist w glab rury. — Milo, ze znalazles dla mnie czas. Tu Moist, Moist von Lipwig. Naczelny poczmistrz. — Przyjrzal sie rurze glosowej, ktora znikala w suficie. — Bardzo sie ciesze, Gianni, ze chcesz nam pomoc. Chodzi o te brakujace litery. O siedem brakujacych liter, scislej mowiac.
— Krik? Szabadawik? Zgrit ma dokumiks?
— Nie nosze ze soba takich rzeczy, Gianni, ale jesli zechcesz wyjrzec przez okno, zobaczysz mojego osobistego asystenta, pana Pompe. Stoi po drugiej stronie ulicy.
Ma osiem stop wzrostu i trzyma wielki lom, dodal Moist w myslach. Mrugnal do kobiety za biurkiem, ktora obserwowala go ze swego rodzaju podziwem. Zawsze staral sie rozwijac talenty interpersonalne.
Uslyszal stlumiony przez podloge okrzyk. Przez rure glosowa brzmialo to jak:
— Zutr gikibibuny!
— Tak — potwierdzil Moist. — Moze lepiej wejde do ciebie na gore i porozmawiamy bezposrednio?
Dziesiec minut pozniej Moist przeszedl przez ulice i usmiechnal sie do swojego personelu.
— Panie Pompa, zechce pan przejsc tam i podwazyc nasze litery? Prosze sie starac niczego nie uszkodzic, pan Gianni wykazal wielka chec wspolpracy. Tolliverze, mieszkasz tu juz od wielu lat, prawda? Na pewno wiesz, gdzie wynajac ludzi z linami, drabinami i podobnym sprzetem? Chce, zeby do poludnia te litery znalazly sie znowu na naszym gmachu.
— To bedzie duzo kosztowac, panie Lipwig…
Groat w oszolomieniu patrzyl na przelozonego. Moist wyciagnal z kieszeni mieszek i zadzwonil nim znaczaco.
— Sto dolarow powinno wystarczyc z nadwyzka — powiedzial. — Pan Gianni byl bardzo skruszony i bardzo, bardzo skory do pomocy. Twierdzi, ze przed laty kupil te litery od jakiegos czlowieka w gospodzie, i ze z radoscia zaplaci za ich powrot na wlasciwe miejsce. Zadziwiajace, jak mili bywaja ludzie, jesli podejsc do nich w odpowiedni sposob.
Po drugiej stronie ulicy rozlegl sie glosny brzek — pan Pompa bez widocznego wysilku zdjal wlasnie U.
Odzywaj sie grzecznie i zatrudniaj wielkiego osobnika z lomem, myslal Moist. Moze jakos da sie tutaj wytrzymac.
Slabe swiatlo slonca blysnelo na N przesuwanym na odpowiednie miejsce. W dole zebral sie spory tlumek. Mieszkancy Ankh-Morpork zwracali uwage na ludzi na dachach, gdyz zawsze istniala szansa na ciekawe samobojstwo. Kiedy ostatnia litera zostala przybita do muru, zabrzmialy oklaski, po prostu dla zasady.
Czterech zabitych, myslal Moist, spogladajac na dach. Ciekawe, co mi powie straz. Czy wiedza o mnie? Czy wierza, ze nie zyje? Czy w ogole mam ochote na rozmowe z policjantami? Nie! Do demona! Jedyna metoda, zeby sie z tego wyrwac, jest ucieczka do przodu, nie wstecz. Niech pieklo pochlonie tego przekletego Vetinariego! Ale jest sposob, zeby wygrac.
Moglby zarabiac pieniadze!
Byl teraz elementem rzadu. Prawda? A rzady zabieraja ludziom pieniadze. Do tego sluza.
Mial talenty interpersonalne, tak? Umial ludzi przekonac, ze mosiadz to zloto, ktore troche zmatowialo, ze szklo to diament, ze jutro beda nalewali darmowe piwo.
Przechytrzy wszystkich. Nie bedzie probowal ucieczki, jeszcze nie! Skoro golem moze sobie kupic wolnosc, to on tez moze. Zostanie tutaj, bedzie sie krzatal, bedzie udawal zapracowanego, a wszystkie rachunki bedzie posylal Vetinariemu, poniewaz to przeciez praca dla rzadu! Jak moglby sie sprzeciwic?
A jezeli Moist von Lipwig nie zbierze odrobiny… nie, jesli nie zbierze wielkiej porcji smietanki z czubka, i z dna, i moze jeszcze troche z bokow, to na to nie zasluzyl. Dopiero wtedy, gdy juz wszystko bedzie gladko sie toczyc, gdy bedzie splywac gotowka… Wtedy nadejdzie czas na zaplanowanie wielkiego numeru. Za odpowiednie pieniadze wynajmie odpowiednia liczbe ludzi z ciezkimi mlotami…
Robotnicy wciagneli sie z powrotem na plaski dach. Gapie krzykneli radosnie, uznawszy widac, ze nie byla to zla zabawa, chociaz nikt nie spadl.
— Co pan o tym mysli, panie Groat? — zapytal Moist.
— Ladnie wyglada, sir, naprawde ladnie — przyznal Groat.
Gapie sie rozeszli, a oni wrocili do budynku.
— A wiec niczego nie zaklocamy? — upewnil sie Moist.
Groat poklepal zaskoczonego poczmistrza po ramieniu.
— Nie wiem, dlaczego jego lordowska mosc pana tu przyslal, sir, naprawde nie wiem — szepnal. — Ma pan dobre checi, to widze. Ale prosze posluchac mojej rady, sir, i wyniesc sie stad.
Moist zerknal w strone drzwi frontowych. Obok nich stal pan Pompa. Tylko stal, ze zwisajacymi rekami. Ogien w jego oczach jarzyl sie slabo.