Moist uczynil to z demonstracyjna delikatnoscia. Odwrocil sie. Chlopak stal za nim. Oczy mial zaszklone, a w uniesionej rece trzymal kociolek. Ciezki kociolek.
— Nie wolno krzywdzic pana Groata — oswiadczyl chrapliwie.
Moist wyjal szpilke z klapy.
— Oczywiscie, ze nie, Stanley. A przy okazji, czy to prawdziwa Srednioostra Clayfeathera?
Stanley upuscil kociolek, nagle zapominajac o wszystkim procz kawaleczka srebrzystej stali miedzy palcami Moista. Jedna reka wyjmowal juz szklo powiekszajace.
— Niech sie przyjrze, niech sie przyjrze — powtarzal spokojny, skupiony. — Ach tak. Ha! Nie, przykro mi. Latwo popelnic ten blad. Prosze spojrzec na znaczki z boku, o tutaj. Widzi pan? A glowka nie byla nigdy skrecana. To maszynowa produkcja. Prawdopodobnie jeden z braci Happily. Krotka seria, jak podejrzewam. Ale nie ma ich pieczeci… Moze to dzielo ktoregos z kreatywnych uczniow. Niewiele warta, niestety, chyba ze znajdzie pan kogos, kto specjalizuje sie w szczegolach dzialalnosci szpilkarni braci Happily.
— To ja… zaparze herbate, dobrze? — zaproponowal Groat i podniosl kociolek przetaczajacy sie tam i z powrotem po podlodze. — Brawo raz jeszcze, panie Lipwig. Eee… Starszy listonosz Groat, zgadza sie?
— A ty, Stanley, ruszaj z… tak, ze starszym listonoszem Groatem w okresie probnym — powiedzial Moist tak lagodnie, jak tylko potrafil. — Ja chce jeszcze porozmawiac z panem Pompa.
Stanley obejrzal sie na golema, ktory stal tuz za nim. Zadziwiajace, jak cicho potrafil sie poruszac — przesunal sie po podlodze niczym cien i teraz stal z nieruchoma piescia uniesiona niczym gniew bogow.
— Och, nie zauwazylem pana, panie Pompa! — zawolal radosnie Stanley. — Dlaczego podnosi pan reke?
Otwory w twarzy golema zalewaly chlopca czerwonym blaskiem.
— Ja… Chcialem Zadac Poczmistrzowi Pytanie — odpowiedzial powoli.
— Aha. To dobrze — uznal Stanley, jak gdyby jeszcze przed chwila nie zamierzal rozbic Moistowi czaszki. — Czy chce pan te szpilke z powrotem, panie Lipwig? — dodal, a kiedy Moist machnal reka, kontynuowal. — Dobrze. W przyszlym miesiacu wystawie ja na dobroczynna aukcje szpilek.
Kiedy wyszli, Moist spojrzal na nieruchoma twarz golema.
— Oklamales go. Wolno wam klamac, panie Pompa? — zapytal. — A przy okazji, mozesz juz opuscic reke.
— Zostalem Poinstruowany Co Do Natury Nieprawd Spolecznych. Owszem.
— Miales zamiar roztrzaskac mu glowe!
— Postaralbym Sie Tego Nie Uczynic — zahuczal golem. — Jednakze Nie Moge Pozwolic, By Spotkala Pana Niestosowna Krzywda. To Byl Ciezki Kociolek.
— Nie mozesz tak robic, ty idioto! — wykrzyknal Moist, ktory zauwazyl uzycie slowa „niestosowna”.
— Czy Powinienem Mu Pozwolic Pana Zabic? To Nie Bylaby Jego Wina. Jego Glowa Nie Jest Sprawna.
— Bylaby jeszcze mniej sprawna, gdybys w nia przywalil. Ale przeciez sam to zalatwilem!
— Tak — zgodzil sie Pompa. — Ma Pan Talent. Szkoda, Ze Uzywa Go Pan Niewlasciwie.
— Czy ty rozumiesz cos z tego, co mowie?! — wrzasnal Moist. — Nie mozesz tak sobie zabijac ludzi!
— Dlaczego Nie? Pan To Robi. — Golem opuscil reke.
— Co? — warknal Moist. — Wcale nie! Kto ci to powiedzial?
— Sam Do Tego Doszedlem. Zabil Pan Dwa Przecinek Trzy Trzy Osiem Osob.
— Nigdy w zyciu nie tknalem nikogo nawet palcem, panie Pompa. Moge byc… tym wszystkim, o czym wiesz, ze jestem, ale nie zabojca! Nigdy nawet nie dobylem miecza.
— Nie, Istotnie. Ale Kradl Pan, Sprzeniewierzal, Defraudowal I Oszukiwal Bez Zadnych Zahamowan, Panie Lipvig. Rujnowal Pan Firmy I Niszczyl Miejsca Pracy. Kiedy Padaja Banki, Rzadko Gloduja Bankierzy. Panskie Dzialania Odebraly Pieniadze Tym, Ktorzy Od Samego Poczatku Mieli Malo. Na Miriady Skromnych Sposobow Przyspieszyl Pan Smierc Wielu. Nie Zna Ich Pan. Nie Wiedzial Pan, Jak Krwawia. Ale Odjal Pan Im Chleb Od Ust, Zdarl Ubrania Z Grzbietow. Dla Sportu, Panie Lipvig. Dla Zabawy. Dla Radosci Gry.
Moist rozdziawil usta. Zamknal je. Znowu otworzyl. I znowu zamknal. Nigdy nie mozna znalezc dobrej riposty, kiedy jest czlowiekowi potrzebna.
— Jestes tylko chodzaca doniczka, panie Pompa — burknal. — Skad ci sie to wzielo?
— Czytalem O Szczegolach Wielu Panskich Przestepstw, Panie Lipvig. A Pompowanie Wody Uczy Pompujacego Wartosci Racjonalnego Myslenia. Zabieral Pan Innym, Poniewaz Pan Byl Sprytny, A Oni Glupi.
— Czekaj no, w wiekszosci byli przekonani, ze to oni mnie oszukuja.
— Zastawial Pan Na Nich Pulapki, Panie Lipvig.
Moist chcial podejsc i znaczaco dzgnac golema palcem, ale zrezygnowal w ostatniej chwili. Moglby sobie zlamac palec.
— No to zastanow sie nad tym — rzekl. — Place za to wszystko! O malo co nie zawislem, na bogow!
— Tak, Ale Nawet W Tej Chwili Zywi Pan Mysli O Ucieczce, O Jakims Sposobie Odwrocenia Sytuacji Na Wlasna Korzysc. Mowia, Ze Lampart Nie Zmienia Swoich Spodenek.
— Ale musisz wykonywac moje polecenia, tak? — burknal Moist.
— Tak.
— To to odkrec sobie te glupia glowe!
Czerwone oczy migotaly przez moment. Kiedy Pompa znow sie odezwal, mowil glosem Patrycjusza.
— Ach, Lipwig. Mimo wszystko jednak nie uwazales. Nie mozesz nakazac panu Pompie, zeby sam siebie zniszczyl. Bylem przekonany, ze przez ten czas sam sie tego domyslisz. Jesli po raz drugi wydasz mu takie polecenie, zostana podjete dzialania odwetowe.
Golem znowu zamrugal.
— Jak to… — zaczal Moist.
— Mam Perfekcyjne Wspomnienie Legalnych Instrukcji Slownych — odparl golem swym zwyklym, dudniacym glosem. — Przypuszczam, Ze Lord Vetinari, Znajac Panski Sposob Myslenia, Zostawil Te Wiadomosc, Poniewaz…
— Chodzilo mi o glos!
— Pamiec Perfekcyjna, Panie Lipvig — odparl Pompa. — Potrafie Mowic Wszystkimi Glosami Ludzi.
— Doprawdy? Jak milo z twojej strony.
Moist przyjrzal sie panu Pompie. Gliniana twarz nigdy nie zdradzala ozywienia. Miala nos, w pewnym sensie, ale byla to tylko grudka gliny. Usta poruszaly sie, kiedy mowil, a bogowie tylko wiedzieli, w jaki sposob wypalona glina moze sie tak poruszac… Prawdopodobnie rzeczywiscie wiedzieli. Oczy nigdy sie nie zamykaly, przygasaly jedynie.
— Czy naprawde umiesz czytac mi w myslach? — zapytal.
— Nie. Ekstrapoluje Jedynie W Oparciu O Panskie Wczesniejsze Zachowanie.
— No to…
Moistowi, co niezwykle, po prostu braklo slow. Patrzyl na te pozbawiona wyrazu twarz, ktora mimo to zdolala wyrazic dezaprobate. Byl przyzwyczajony do spojrzen pelnych gniewu, oburzenia i nienawisci. Wynikaly z jego zawodu. Ale czym jest taki golem? Brudem. Wypalona ziemia. Ludzie patrzacy na niego, jakby byl czyms gorszym niz pyl pod ich stopami, to jedna sprawa, ale dziwnie nieprzyjemne uczucie budzil fakt, ze nawet pyl patrzy tak samo.
— …przestan — dokonczyl niepewnie. — Idz i… pracuj. Tak. Do roboty. Tym sie zajmujesz! Do tego sluzysz!
Nazywali ja szczesliwa wieza sekarowa. Wieza 181 wznosila sie dostatecznie blisko miasteczka Bzyk, by czlowiek w wolne dni mogl sie tam wybrac, liczac na goraca kapiel i miekkie lozko. Byl to Uberwald, wiec miejscowe przekazy nie byly zbyt liczne, a takze — to wazne — wieza stala daleko, daleko w gorach. Dyrekcja nie lubi wyruszac w takie okolice. W dobrych czasach zeszlego roku, kiedy Godzina Umarlych zdarzala sie kazdej nocy, byla to szczesliwa wieza, poniewaz linia nadawcza i odbiorcza trafialy w Godzine Umarlych o tej samej porze, wiec zawsze mieli tam dodatkowa pare rak przy konserwacji. Teraz wieza 181 zalatwiala konserwacje w locie, tak jak wszystkie pozostale, ale wciaz pozostawala dobra wieza — dobrze bylo trafic do jej zalogi.
Zwykle zaloge stanowili mezczyzni, choc na rowninach powtarzano zart, ze wieze 181 obsadzaja wampiry i