— Nie moge — rzekl.

— Milo, ze pan tak mowi, sir, ale to nie jest miejsce dla mlodego czlowieka z przyszloscia. Takiemu Stanleyowi niczego wiecej nie trzeba, poki ma swoje szpilki, ale pan, sir, pan moglby zajsc wysoko.

— Nie, chybabym nie mogl. Naprawde, panie Groat, moje miejsce jest tutaj.

— Niech pana bogowie blogoslawia za takie slowa, sir, niech pana blogoslawia. — Lzy wzruszenia splywaly Groatowi po policzkach. — Kiedys bylismy bohaterami — mowil. — Ludzie na nas czekali. Wygladali nas. Wszyscy nas znali. To byla kiedys wspaniala praca. Sluzba! Kiedys bylismy poczciarzami!

— Prosze pana!

Moist sie obejrzal. Troje ludzi zmierzalo w jego strone, a on musial powstrzymal odruch, by rzucic sie do ucieczki. Zwlaszcza kiedy jeden z tej trojki krzyknal:

— Tak, to on!

Rozpoznal spotkanego rankiem sprzedawce warzyw. Za nim szla para starszych osob. Mezczyzna o surowej twarzy i dumnej postawie czlowieka, ktory kazdego dnia poskramia kapuste, zatrzymal sie tuz przed Moistem.

— Czy jestes listo’noszem, mlody czlowieku? — huknal.

— Tak, drogi panie, mysle, ze tak… W czym moglbym…

— Dostarczyles mi list od tej oto Aggie! Jestem Tim Parker! — ryczal mezczyzna. — No wiec nie’ktorzy by powiedzieli, ze troche byl s’pozniony!

— Och… owszem, ale…

— Nie brak ci od’wagi, mlody czlowieku!

— Bardzo mi przykro, ale… — zaczal Moist.

Umiejetnosci interpersonalne nie na wiele mogly sie przydac wobec pana Parkera. Nalezal do tych niewrazliwych osob, ktorych kontrola nad glosnoscia byla mniej wiecej tak dobra, jak zrozumienie przestrzeni osobistej.

— Przy’kro?! — krzyknal. — A czemu ma ci byc przy’kro? Nie twoja wina, chlopcze! Nie bylo cie nawet na swie’cie! To ja bylem durniem, bo po’myslalem, ze jej nie zalezy! Ha, taki bylem za’lamany, ze wyjechalem i wstapilem do… — Rumiana twarz wykrzywil grymas umyslowego wysilku. — No wiesz… wiel’blady, smieszne czapki, piasek, wszystko zeby zapomniec…

— Klatchianska Legia Cudzoziemska — podpowiedzial Moist.

— O wla’snie! A kiedy wrocilem, spotkalem Sadie, a Aggie spotkala Fredericka, oboje sie urzadzili’smy i zapomnieli’smy, ze to drugie gdzies zyje, az nagle niech mnie pioruny bija, jesli to nie list od Aggie! Razem z moim chlo’pakiem szukalismy jej cale rano! I zeby nie prze’ciagac, chlopcze, w sobote bierzemy slub! Dzieki tobie!

Pan Parker nalezal do tych mezczyzn, ktorzy z wiekiem staja sie twardsi. Kiedy klepnal Moista w plecy, bylo to jak cios krzeslem.

— Ale czy Frederick i Sadie nie beda protestowac? — wykrztusil Moist.

— Watpie. Frederick od’szedl dziesiec lat temu, a Sadie od pieciu lezy na Po’mniejszych Bostwach! — zahuczal radosnie pan Parker. — Przykro nam bylo ich ze’gnac, ale, jak mowi Aggie, takie jest prze’znaczenie, a ciebie, chlopcze, przyslala jakas wyzsza moc. Trzeba kogos na’prawde odwaznego, zeby przyszedl i przyniosl list po tylu latach! Wielu jest takich, co by go wy’rzucili jak smiecia bez znaczenia! I zrobisz mnie i przy’szlej drugiej pani Parkerowej wielka radosc, jesli bedziesz honorowym gosciem na naszym slubie, a ja na przy’klad nawet nie chce slyszec o od’mowie! W tym roku jestem tez Wielkim Mistrzem Gildii Kupcow! Moze i nie jestesmy tacy ali’ganccy jak skrytobojcy albo alchemicy, ale jest nas wielu, a ja powiem pare slow na twoj temat, chlop’cze, mozesz byc pewien! Moj George zjawi sie pozniej tu z zapro’szeniami do doreczenia, skoro wracacie do pracy! I bede zaszczycony, moj chlop’cze, jesli uscisniesz mi reke…

Wysunal potezna dlon. Moist ujal ja… Trudno sie pozbyc starych nawykow. Mocny uscisk, stanowczy wzrok…

— Widze, ze z ciebie porzadny czlowiek — stwierdzil Parker. — Ni’gdy sie nie myle! — Druga reka scisnal Moista za ramie, az zachrzescil staw. — Jak sie nazywasz, chlopcze?

— Lipwig, prosze pana. Moist von Lipwig — odparl Moist. Bal sie, ze ogluchnie na jedno ucho.

— Von, tak? No wiec swietnie ci idzie jak na cudzo’ziemca i kazdemu to powiem w oczy! Musimy juz isc, Aggie chce kupic rozne fatalaszki!

Kobieta podeszla do Moista, stanela na palcach i pocalowala go w policzek.

— Ja tez umiem poznac dobrego czlowieka — powiedziala. — Czy masz jakas dame serca?

— Co? Nie. Skad, wcale. Eee… nie!

— Na pewno ja kiedys spotkasz — zapewnila, usmiechajac sie slodko. — A ze jestesmy ci oboje bardzo wdzieczni, radze, zebys oswiadczyl sie osobiscie. Bardzo sie cieszymy, ze zobaczymy cie w sobote!

Moist patrzyl, jak odbiega za swa odnaleziona miloscia…

— Doreczyl pan list? — spytal Groat porazony.

— Tak, panie Groat. Nie planowalem, ale akurat trafilem do…

— Wzial pan jeden z tych starych listow i go doreczyl? — pytal Groat, jakby sama mysl o tym nie miescila mu sie w glowie.

Jego glowa byla na calej scianie…

Moist zamrugal.

— Przeciez mamy dostarczac listy, czlowieku! To nasza praca! Zapomniales?

— Doreczyl pan list… — wyszeptal Groat. — Jaka mial date?

— Nie pamietam. Ponad czterdziesci lat temu?

— A jak wygladal? Czy byl w dobrym stanie? — nie ustepowal staruszek.

Moist spojrzal na niego gniewnie. Wokol zaczynali zbierac sie gapie, jak zwykle w Ankh-Morpork.

— To byl czterdziestoletni list w taniej kopercie! — warknal. — I tak wlasnie wygladal! Nigdy nie zostal doreczony, co odmienilo zycie dwojga ludzi. Doreczylem go teraz i sprawilem, ze dwoje ludzi jest bardzo szczesliwych! Gdzie pan widzi problem, panie Groat… Tak, o co chodzi?

Ostatnie zdanie skierowal do kobiety, ktora szarpala go za rekaw.

— Pytalam, czy to prawda, ze znowu otwieracie stara poczte — powtorzyla. — Moj dziadek tam pracowal.

— To ladnie…

— Mowil, ze tu jest klatwa! — oswiadczyla kobieta, jakby ta mysl wydawala sie jej calkiem przyjemna.

— Naprawde? Prawde mowiac, przydalaby mi sie teraz porzadna klatwa.

— Tkwi pod podloga i doprowadza do obleeedu! — ciagnela, tak bardzo zachwycona tym slowem, ze wyraznie nie chciala go przerywac. — Obleeedu!

— Doprawdy? — odpowiedzial grzecznie Moist. — Ale my tutaj nie wierzymy w popadanie w obled przy pracy na poczcie, prawda, panie Gro…

Urwal. Pan Groat mial wyraz twarzy kogos, kto wierzy w popadanie w obled.

— Glupia starucho! Po co mu o tym mowisz?

— Panie Groat! — warknal Moist. — Porozmawiamy w srodku!

Chwycil staruszka za ramie, niemal przeniosl przez rozbawiony tlum, wciagnal do budynku i zatrzasnal drzwi.

— Mam juz tego dosyc — oznajmil. — Dosyc tych mrocznych komentarzy i sugestii, zrozumiano? Zadnych wiecej sekretow! Co sie tutaj dzieje? Co sie dzialo? Powie mi pan natychmiast, bo inaczej…

W oczach malego czlowieczka pojawilo sie przerazenie. To do mnie nie pasuje, uznal Moist. To nie jest sposob. Sztuki interpersonalne, tak?

— Powiedzcie mi natychmiast, starszy listonoszu Groat! — warknal.

Staruszek wytrzeszczyl oczy.

— Starszy listonoszu?

— Ja jestem poczmistrzem w tej okolicy, zgadza sie? To znaczy, ze moge was awansowac, zgadza sie? Starszy listonosz, istotnie. W okresie probnym, oczywiscie. A teraz niech mi pan powie…

— Prosze nie robic krzywdy panu Groatowi, sir! — zabrzmial mocny glos za plecami Moista.

Groat spojrzal w polmrok za Moistem.

— Wszystko w porzadku, Stanley — powiedzial. — To niepotrzebne, nie chcemy zadnych Trudnych Chwil. — A do Moista szepnal: — Lepiej niech mnie pan teraz postawi, sir…

Вы читаете Pieklo pocztowe
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату