pieniadze z publicznej sakiewki — dodal Gilt.
— Szczera prawda! — zgodzil sie pan Horsefry. — Mowilo sie, ze aby sie pozbyc trupa, wystarczylo go zaniesc na poczte i juz nigdy wiecej nikt go nie widzial.
— A widzial? — Vetinari uniosl brew.
— Co widzial?
— Czy ktos widzial tego trupa.
W oczach pana Horsefrya blysnal nagly lek.
— Co takiego? Skad moge wiedziec?
— Ach, rozumiem… — rzekl lord Vetinari. — To byl zart. No coz… — Przelozyl jakies papiery. — Niestety, Urzad Pocztowy zyskal sobie opinie nie systemu sluzacego efektywnemu dostarczaniu poczty, dla dobra i korzysci nas wszystkich, ale czegos w rodzaju skarbonki. Dlatego upadl, tracac i listy, i pieniadze. Moze powinno to byc lekcja dla nas wszystkich. W kazdym razie wiaze wielkie nadzieje z panem Lipwigiem, mlodym czlowiekiem z glowa pelna pomyslow. I nie traci jej na duzych wysokosciach, choc nie przypuszczam, zeby wspinal sie na wieze.
— Mam tylko nadzieje, ze ta inicjatywa nie obciazy naszych podatkow — odezwal sie pan Slant.
— Zapewniam, ze poza skromna suma, niezbedna na, jak to mowia, wstepny rozruch, sluzba pocztowa bedzie sie utrzymywac samodzielnie, tak jak bylo kiedys. Nie mozemy zbyt gleboko siegac do publicznej kiesy, prawda? Coz, panowie, zdaje sobie sprawe z faktu, ze oderwalem was od waszych bardzo waznych zajec. Mam nadzieje, ze Pien juz wkrotce znow zacznie funkcjonowac.
Wstali wszyscy. Reacher Gilt pochylil sie jeszcze nad stolem.
— Czy wolno mi pogratulowac waszej lordowskiej mosci?
— To prawdziwa rozkosz wiedziec, ze ma pan chec pogratulowac mi czegokolwiek, panie Gilt — odparl Vetinari. — A czemu zawdzieczam to niezwykle zdarzenie?
— Temu, panie. — Gilt wskazal boczny stolik, na ktorym lezal obciosany z grubsza kamienny blok. — Czy to nie oryginalna plyta Hnaflbaflsniflwhifltafl? Llamedosjanska blekitna skala, prawda? A figury wygladaja na bazalt, demonicznie trudny do rzezbienia. Cenny antyk, jak sadze.
— Dostalem to w prezencie od Dolnego Krola krasnoludow — wyjasnil Patrycjusz. — Rzeczywiscie, to bardzo stary zestaw.
— I widze, ze ma pan tu rozpoczeta partie. Gra pan strona krasnoludow, prawda?
— Tak. Gram za posrednictwem sekarow z dawna przyjaciolka w Uberwaldzie. Mialem szczescie, bo wasza wczorajsza awaria dala mi dodatkowy dzien na przemyslenie nastepnego posuniecia.
Spojrzeli sobie w oczy. Reacher Gilt wybuchnal smiechem. Vetinari usmiechnal sie lekko. Pozostali, ktorzy rozpaczliwie pragneli sie zasmiac, zasmiali sie takze. Widzicie, jestesmy zaprzyjaznieni, wlasciwie to jestesmy kolegami, na pewno nie stanie sie nic zlego.
Smiech ucichl troche niepewnie. Gilt i Vetinari zachowali swe usmiechy, utrzymali kontakt wzrokowy.
— Powinnismy zagrac — uznal Gilt. — Sam mam calkiem ladna plansze. Zwykle wole grac strona trolli.
— Bezlitosni, poczatkowo walczacy z przewazajacym liczebnie wrogiem, skazani na kleske w rekach nieuwaznego gracza — rzekl Vetinari.
— Tak, tak. A krasnoludy polegaja na chytrosci, zwodniczych manewrach i szybkich zmianach pozycji. Na tej planszy czlowiek moze sie wiele dowiedziec o slabosciach przeciwnika — stwierdzil Gilt.
— Doprawdy? — Vetinari uniosl brwi. — Czy nie powinien raczej dowiadywac sie o wlasnych?
— Och, to tylko lups! Latwy! — wykrzyknal ktos.
Obaj spojrzeli na Horsefrya, ktoremu ulga dodala pewnosci siebie.
— Gralem w to jako dzieciak — paplal. — Nuda! Krasnoludy zawsze wygrywaja!
Gilt i Vetinari wymienili spojrzenia. Mowily one: choc panem i kazdym aspektem panskiej osobistej filozofii pogardzam do glebi niemierzalnej zadna sonda, musze jednak przyznac, ze przynajmniej nie jest pan Crispinem Horsefryem.
— Pozory czesto myla, Crispinie — oswiadczyl jowialnie Gilt. — Grajacy trollami wcale nie musi przegrac, jesli tylko dobrze sie skoncentruje.
— Kiedys wepchnalem krasnoluda sobie do nosa i mama musiala go wyciagac spinka do wlosow — oswiadczyl Horsefry takim tonem, jakby bylo to dla niego zrodlem ogromnej dumy.
Gilt objal go za ramiona.
— To bardzo ciekawe, Crispinie — zapewnil. — Myslisz, ze cos takiego mogloby zdarzyc sie znowu?
Kiedy wyszli, Vetinari stanal przy oknie i patrzyl na miasto. Po kilku minutach zjawil sie Drumknott.
— W przedpokoju nastapila krotka wymiana zdan, panie — poinformowal.
Vetinari nie obejrzal sie, ale uniosl dlon.
— Niech pomysle… Przypuszczam, ze jeden z nich powiedzial cos w rodzaju: „Myslicie, ze on…”, a Slant natychmiast go uciszyl. Pan Horsefry, jak podejrzewam…
Drumknott zerknal na trzymana w reku kartke.
— Prawie co do slowa, panie.
— Nie wymaga to przesadnie bujnej wyobrazni — westchnal Patrycjusz. — Drogi pan Slant. Jest taki… niezawodny. Czasami mysle, ze gdyby juz nie byl zombi, koniecznie nalezaloby go przemienic.
— Czy mam polecic rozpoczecie dochodzenia pierwszego stopnia wobec pana Gilta?
— Wielkie nieba, nie! On jest za sprytny. Rozpocznij je wobec pana Horsefrya.
— Naprawde, panie? Przeciez sam wczoraj mowiles, ze uwazasz go jedynie za chciwego durnia.
— Nerwowego durnia, co moze sie okazac przydatne. Jest sprzedajnym tchorzem i zarlokiem. Widzialem, jak siada do kociolka
— Briana, panie? — zdziwil sie Drumknott. — Jestes pewien? Brian swietnie sobie radzi z urzadzeniami, ale na ulicy nie potrafi sie zachowac. Zobacza go.
— Owszem, wiem. Ale chce, zeby pan Horsefry stal sie troche… bardziej nerwowy.
— Ach… rozumiem, panie.
Vetinari odwrocil sie od okna.
— Drumknott, czy powiedzialbys, ze jestem tyranem?
— Z cala pewnoscia nie, panie. — Drumknott zaczal sprzatac na stole.
— Ale oczywiscie na tym polega problem, nieprawdaz… Kto powie tyranowi, ze uwaza go za tyrana?
— Trudne pytanie, panie, bez watpienia. — Drumknott ulozyl rowno teczki.
— W swoich „Myslach”, co do ktorych zawsze uwazalem, ze wiele stracily w tlumaczeniu, Bouffant stwierdza, ze interweniujac, by nie dopuscic do morderstwa, ograniczamy wolnosc mordercy, a przeciez wolnosc z definicji jest naturalna i powszechna, bezwarunkowa. Przypominasz sobie zapewne jego slynna maksyme: „Jesli jakikolwiek czlowiek nie jest wolny, to ja jestem malym pasztecikiem zrobionym z kurczecia”, ktora wywolala liczne dyskusje. Mozemy zatem uznac, na przyklad, ze odebranie butelki komus, kto sam siebie zabija pijanstwem, jest dzielem milosiernym, wiecej — godnym podziwu. A jednak wolnosc znow podlega ograniczeniu. Pan Gilt studiowal Bouffanta, lecz obawiam sie, ze go nie zrozumial. Wolnosc moze i jest naturalnym stanem ludzkosci, ale podobnie naturalne jest siedzenie na drzewie i zjadanie posilku, kiedy jeszcze sie wije. Z drugiej strony Freidegger w swoich „Kontekstualnosciach modalnych” twierdzi, ze wszelka wolnosc jest ograniczona, sztuczna, a zatem iluzoryczna, w najlepszym razie stanowi wspolna halucynacje. Zadna normalna istota ludzka nie jest prawdziwie wolna, poniewaz prawdziwa wolnosc jest tak straszna, ze tylko szalency i swieci moga patrzec na nia otwartymi oczami. Przygniata umysl, calkiem jak stan, ktory gdzie indziej opisuje jako
— Zawsze uwazalem, panie, ze swiat najbardziej potrzebuje szafek na teczki, ktore nie sa takie delikatne — odparl Drumknott po chwili namyslu.
— Hmm… Z pewnoscia jest to uwaga warta przemyslenia.
Patrycjusz urwal. Na rzezbionej dekoracji nad kominkiem maly cherubinek zaczal sie odwracac z cichym zgrzytaniem. Vetinari uniosl brew i spojrzal na sekretarza.