westchnieniami wiatru. Ksiezniczka widziala w powietrzu oddechy innych. Dziadek bebnil palcami o jakas deske.
W koncu odezwal sie Chrypa.
— To bylo naprawde?
Chmury pary z oddechow zgestnialy. Ludzie otrzasali sie, wracali do realnego swiata.
— Widziales, jakie dostalismy instrukcje. — Dziadek spogladal ponad mroczna puszcza. — Niczego nie zmieniac i przekazac dalej, tak powiedzieli. Przekazalismy dalej. Jak demony przekazalismy.
— Ale od kogo to przyszlo? — pytal Steve-o.
— Niewazne. Wiadomosc przychodzi, wiadomosc wychodzi, wiadomosc plynie.
— No tak, ale czy to naprawde od… — nie ustepowal Steve-o.
— Do demona, Steve-o, naprawde nie wiesz, kiedy nalezy sie zamknac? — zdenerwowal sie Roger.
— No bo slyszalem o wiezy 93, gdzie ci chlopcy zgineli, a wieza sama z siebie nadala wezwanie pomocy — mamrotal Steve-o.
Byl szybki przy klawiszach, ale niewiedza, kiedy nalezy sie zamknac, stanowila tylko jeden z przykladow braku towarzyskiej oglady. Na wiezy cos takiego moze kosztowac zycie.
— Uchwyt Martwego Czlowieka — wyjasnil Dziadek. — Powinienes wiedziec. Jesli przez dziesiec minut nie ma zadnej aktywnosci, a wsuniety jest klucz sygnaturowy, beben wrzuca zakard do szczeliny, przeciwwaga opada i wieza nadaje sygnal wezwania.
Mowil te slowa, jakby czytal je z podrecznika.
— Tak, ale slyszalem, ze w 93 zakard sie zaklinowal i…
— Mam tego dosyc — mruknal Dziadek. — Roger, bierzemy sie do roboty. Mamy lokalne sygnaly do przeslania, nie?
— Pewnie. I to, co siedzi na bebnie. Ale Gilt mowil, ze mamy czekac z restartem do…
— Gilt moze mnie pocalowac… — zaczal Dziadek, przypomnial sobie o towarzystwie i dokonczyl: — … gdzies. Czytaliscie, co przed chwila nadawalismy, nie? Myslicie, ze po czyms takim ten suki… ten gosc nadal tu rzadzi?
Ksiezniczka wyjrzala przez okno gornej linii.
— 182 juz swieci — oznajmila.
— Wlasnie. Swiecimy i przerzucamy kod — warknal Dziadek. — To nasza praca. I kto nas powstrzyma? Wszyscy, co nie maja nic do roboty, wynocha! Dzialamy!
Ksiezniczka wyszla na niewielka platforme, zeby nie wchodzic nikomu w droge. Snieg pod nogami byl jak cukier puder, powietrze w nozdrzach klulo jak noze.
Kiedy spojrzala na gory, w kierunku, o ktorym nauczyla sie myslec jako dolnym, zobaczyla, ze wieza 180 nadaje. Rownoczesnie uslyszala trzask i stuk, gdy snieg zsuwal sie z otwieranych przeslon 181. Przerzucamy kod, pomyslala. To nasza praca.
W gorze, na wiezy, patrzac na gwiazdziste migotanie Pnia w czystym i mroznym powietrzu, czula sie tak, jakby byla czescia nieba. I zastanowila sie, czego bardziej boi sie Dziadek: ze martwi sekarowcy moga wysylac wiadomosci do zyjacych, czy ze nie moga?
Collabone skonczyl. Potem wyjal chusteczke i starl zielona substancje, ktora zaczela juz porastac szklo. Zapiszczalo. Wyjrzal nerwowo przez rozmazana plame.
— Czy wszystko w porzadku, prosze pana? Nie bede mial zadnych klopotow, prawda? — zapytal. — Bo wlasnie mi sie wydaje, ze jestem bliski przetlumaczenia zewu godowego wielkiego malza…
— Dziekuje, profesorze Collabone, doskonale sie pan spisal. To juz wszystko — odparl chlodno nadrektor Ridcully. — Panie Stibbons, prosze wylaczyc urzadzenie.
Zanim zgasl ekran omniskopu, po twarzy Collabone’a przemknal wyraz ogromnej ulgi.
— Panie Pony, jest pan glownym mechanikiem Wielkiego Pnia, prawda? — spytal Vetinari, zanim znowu podniosl sie gwar.
Pony, ktory znalazl sie nagle w centrum uwagi, cofnal sie i goraczkowo zamachal rekami.
— Prosze, wasza lordowska mosc! Jestem tylko mechanikiem, o niczym nie wiem…
— Niech pan sie uspokoi. Slyszal pan, ze dusze martwych wedruja wzdluz Pnia?
— O tak, wasza lordowska mosc.
— Czy to prawda?
— No…
Pony rozejrzal sie lekliwie jak czlowiek osaczony. Mial swoje rozowe przebitki, a one wszystkim mogly wykazac, ze byl jedynie kims, kto staral sie utrzymac wieze w ruchu. Ale w tej chwili jedynym, co widzial po swojej stronie, byla prawda.
— Nie rozumiem jak, ale… czasami, kiedy czlowiek siedzi noca w wiezy, przeslony stukaja, a wiatr gwizdze w olinowaniu, to tak, mozna pomyslec, ze to prawda.
— O ile wiem, istnieje tradycja nazywana Wysylaniem do Domu?
Mechanik wydawal sie zdziwiony.
— No tak, wasza lordowska mosc, ale… — Pony uznal, ze powinien bronic racjonalnego swiata, w ktorym jednak, chwilowo, nie pokladal zbyt wielkiej wiary. — Ale Pien byl ciemny, zanim nadalismy wiadomosc, wiec nie rozumiem, jak cos moglo sie dostac na…
— Chyba ze, naturalnie, umiescili ja tam umarli — rzekl Patrycjusz. — Panie Pony, dla dobra panskiej duszy oraz, co wazne, panskiego ciala, uda sie pan teraz do wiezy na Tumpie, eskortowany przez jednego z ludzi komendanta Vimesa, i nada krotka wiadomosc do wszystkich wiez. Zazada pan papierowych tasm, zwanych rolkami bebnow, o ile mi wiadomo, ze wszystkich wiez Wielkiego Pnia. Czy dobrze rozumiem, ze zachowuja one zapisy wszelkich wiadomosci wychodzacych z danej wiezy, ktorych to zapisow nie da sie latwo zmienic?
— To zajmie cale tygodnie, wasza lordowska mosc — zaprotestowal Pony.
— W takim razie sugeruje ruszyc juz wczesnie rano.
Pan Pony, ktory nagle dostrzegl, jak zdrowym rozwiazaniem moze byc teraz dluzsza nieobecnosc w Ankh- Morpork, pokiwal glowa.
— Jak wasza lordowska mosc sobie zyczy.
— Przez ten czas Wielki Pien bedzie nieczynny — dodal Vetinari.
— To prywatna wlasnosc! — wybuchnal Greenyham.
— Tyran, niech pan nie zapomina — odpowiedzial niemal wesolo Patrycjusz. — Ale jestem przekonany, ze audyt pomoze nam rozstrzygnac przynajmniej niektore aspekty tej zagadki. Jeden z nich to oczywiscie fakt, ze pan Reacher Gilt nie jest chyba obecny w tym pomieszczeniu.
Wszyscy jednoczesnie odwrocili glowy.
— Moze przypomnial sobie o innym waznym spotkaniu? — zastanowil sie Vetinari. — Wymknal sie chyba juz jakis czas temu.
Dyrektorzy Wielkiego Pnia uswiadomili sobie nagle, ze ich prezesa tu nie ma, a co gorsza, oni sa tutaj. Zbili sie w ciasna grupke.
— Czy mozliwe jest, hm, aby przynajmniej w tym punkcie omowic te sprawe na osobnosci, wasza lordowska mosc? — zaproponowal Greenyham. — Reacher nie byl czlowiekiem latwym w kontaktach, niestety.
— Nie lubil gry zespolowej — westchnal Nutmeg.
— Kto? — zapytal Stowley. — Gdzie ja jestem? Co to za ludzie?
— Przez wiekszosc czasu tkwilismy w mroku… — ciagnal Greenyham.
— Niczego nie pamietam… — oswiadczyl Stowley. — Nie moge zeznawac, kazdy lekarz to potwierdzi.
— Moge chyba oswiadczyc w imieniu nas wszystkich, ze podejrzewalismy go od poczatku…
— Pamiec calkiem pusta… Nic zupelnie… Co to za rzecz z palcami… Kim jestem…
Lord Vetinari przygladal sie radzie nadzorczej o piec sekund dluzej, niz wydawalo sie komfortowe. Delikatnie stukal w brode galka laski. W koncu usmiechnal sie blado.
— No coz… — powiedzial. — Panie komendancie, byloby chyba niegodziwe, gdybysmy zatrzymywali tu dluzej tych dzentelmenow…