podsunales wszystkim mysl o Uberwaldzie, ale widze, ze wpadles na cos waznego, wiec idz i podazaj za wlasnym nosem”.
— Myslalem, ze on jest tu najwyzszym wladca!
— Otoz to! Bardzo trudno jest cokolwiek zalatwic, kiedy jest sie najwyzszym wladca. Za wielu ludzi stoi na drodze i wszystko paprze. A w ten sposob nowe chlopaki beda mialy troche zabawy, biegajac po Uberwaldzie i wrzeszczac „Hai!”, natomiast my, moj chlopcze, skierujemy sie do Ankh-Morpork. Opat wie o tym. Prawie.
— A skad ty wiesz, ze nowy zegar powstaje w Ankh-Morpork? — dopytywal sie Lobsang, skrecajac za Lu- tze na porosnieta mchem, zapuszczona sciezke prowadzaca przez gaszcze rododendronow do murow klasztoru.
— Wiem. Powiem ci szczerze, gdyby ktos kiedys wyciagnal korek z dna wszechswiata, lancuszek prowadzilby do Ankh-Morpork i jakiegos typa mowiacego: „Chcialem tylko zobaczyc, co sie stanie”. Wszystkie drogi prowadza do Ankh-Morpork.
— Wydawalo mi sie, ze wszystkie drogi prowadza z Ankh-Morpork.
— Ale nie ta, ktora pojdziemy. No, jestesmy na miejscu.
Lu-tze zastukal do drzwi duzej, choc prymitywnej szopy zbudowanej bezposrednio przy murze. W tej samej chwili wewnatrz nastapila eksplozja i ktos, a raczej — Lobsang poprawil sie w myslach — polowa kogos, koziolkujac, wyleciala bardzo szybko przez nieoszklone okno i z kruszaca kosci sila uderzyla o sciezke. Dopiero kiedy przestala sie toczyc, zobaczyl, ze to drewniany manekin w mnisiej szacie.
— Qu sie bawi, jak widze — stwierdzil Lu-tze.
Nie odsunal sie, kiedy manekin przelecial mu kolo ucha.
Drzwi odskoczyly na bok i wyjrzal przez nie podniecony, pulchny stary mnich.
— Widzieliscie to? Widzieliscie? A to byla tylko jedna lyzeczka! — Skinal im glowa. — O, witaj, Lu-tze. Spodziewalem sie ciebie. Przygotowalem kilka drobiazgow.
— Jakich drobiazgow? — zdziwil sie Lobsang.
— Co to za chlopak?
— To niewyszkolone dziecko nosi imie Lobsang — przedstawil ucznia Lu-tze, rozgladajac sie po wnetrzu szopy. Na kamiennej podlodze zauwazyl dymiacy krag, a wokol pasma poczernialego piasku. — Nowe zabawki, Qu?
— Wybuchowa mandala — wyjasnil Qu radosnie. — Wystarczy szczypta specjalnego piasku na prostym wzorze, w dowolnym miejscu, a pierwszy nieprzyjaciel, ktory na nia nadepnie… bang! Natychmiastowa karma. Nie dotykaj tego!
Lu-tze wyciagnal reke i wyrwal z ciekawych dloni Lobsanga zebracza miseczke, ktora chlopak wlasnie podniosl ze stolu.
— Pamietaj o Pierwszej Zasadzie — powiedzial i cisnal miseczke przez izbe.
Kiedy zawirowala, wysunely sie ukryte ostrza i miseczka wbila sie w sciane.
— To przeciez obcieloby czlowiekowi glowe! — zawolal Lobsang.
I wtedy uslyszeli ciche tykanie.
— …trzy, cztery, piec… — odliczyl Qu. — Padnij!
Lu-tze pchnal Lobsanga na podloge na moment przed eksplozja miseczki. Ostre odlamki metalu przemknely im nad glowami.
— Dolozylem male co nieco, odkad ostatni raz ja ogladales — wyjasnil z duma Qu, gdy juz sie podniesli. — Urzadzenie o bardzo wszechstronnym zastosowaniu. Plus, oczywiscie, mozna ja wykorzystac do jedzenia ryzu. A to widziales?
Siegnal po bebenek modlitewny. Lu-tze i Lobsang rownoczesnie cofneli sie o krok.
Qu zakrecil bebenkiem kilka razy, a obciazony powroz zaterkotal po bokach.
— Powroz mozna blyskawicznie odlaczyc, otrzymujac poreczna garote. Sam bebenek takze mozna zdjac… o tak… odslaniajac ten oto uzyteczny sztylet.
— Plus, oczywiscie, mozna go wykorzystac do wznoszenia modlow — zauwazyl Lobsang.
— Sluszne spostrzezenie — pochwalil go Qu. — Bystry chlopak. Modlitwa zawsze jest uzyteczna w trudnej sytuacji. Od jakiegos czasu pracuje nad bardzo obiecujaca mantra zawierajaca tony akustyczne, dosc szczegolnie dzialajace na system ner…
— Chyba nic z tego nie bedzie nam potrzebne, Qu — przerwal mu Lu-tze.
Qu westchnal.
— Przynajmniej pozwol nam przerobic twoja miotle na tajna bron. Pokazywalem ci plany…
— To jest tajna bron — odparl sprzatacz. — To miotla.
— A co powiesz na te nowe jaki, ktore teraz hodujemy? Od dotyku uzdy ich rogi…
— Chcemy dostac szpule, Qu.
Mnich nagle jakby sie zawstydzil.
— Szpule? Jakie szpule?
Lu-tze przeszedl przez sale i przycisnal dlon do fragmentu sciany, ktora odsunela sie na bok.
— Te szpule, Qu. I nie zagaduj mnie, nie mamy czasu.
Lobsang zobaczyl cos, co bardzo przypominalo dwa male prokrastynatory w przykreconych do desek metalowych ramach. Do kazdej deski przymocowano uprzaz.
— Nie mowiles jeszcze o nich opatowi, prawda? — spytal Lu-tze, zdejmujac z haka jeden z aparatow. — Kazalby ci przestac. Wiesz o tym.
— Nie sadzilem, ze ktokolwiek o nich wie — mruknal Qu. — Skad ty…
Lu-tze usmiechnal sie dobrotliwie.
— Nikt nie zauwaza sprzatacza — wyjasnil.
— Wciaz jeszcze sa na etapie eksperymentu! — tlumaczyl Qu bliski paniki. — Oczywiscie zamierzalem powiedziec o nich opatowi, ale czekalem, az bede mial cos do pokazania! A byloby straszne, gdyby wpadly w niepowolane rece.
— Dopilnujemy zatem, by tak sie nie stalo — zapewnil Lu-tze, ogladajac uprzaz. — Jak sa napedzane?
— Obciazniki i zapadki okazaly sie zbyt zawodne. Obawiam sie, ze musialem wykorzystac nakrecane mechanizmy zegarowe.
Lu-tze zesztywnial i spojrzal badawczo na mnicha.
— Zegarowe?
— Tylko jako zrodlo ruchu, jako sile napedowa. Nic wiecej! — protestowal Qu. — Naprawde nie mialem innego wyboru!
— Teraz juz za pozno, musza nam wystarczyc. — Lu-tze zdjal z haka druga deske i podal ja Lobsangowi. — Trzymaj, chlopcze. Wystarczy owinac kawalkiem worka, a bedzie wygladac jak tobolek wedrowca.
— Co to jest? — zdziwil sie chlopiec.
Qu westchnal.
— To przenosne prokrastynatory. Prosze, postarajcie sie ich nie zepsuc.
— A po co nam beda potrzebne?
— Mam nadzieje, ze nie bedziesz musial sie przekonac — odrzekl Lu-tze. — Dziekujemy, Qu.
— Na pewno nie wolicie raczej bomb czasowych? — zaproponowal Qu z nadzieja w glosie. — Wystarczy rzucic taka na podloge, a czas zwolni na…
— Dzieki, ale nie.
— Inni mnisi wyruszyli w pelni wyposazeni.
— Ale my podrozujemy z minimalnym bagazem — oswiadczyl stanowczo Lu-tze. — Wyjdziemy tylnymi drzwiami, dobrze?
Tylne drzwi prowadzily na waska sciezke, a ona do furtki w murze. Rozczlonkowane drewniane manekiny i czarne plamy na kamieniach dowodzily, ze Qu i jego asystenci czesto tu zagladali. A dalej byla kolejna sciezka wzdluz jednego z lodowatych strumykow.
— Qu ma dobre checi — powiedzial Lu-tze, idac szybko. — Ale gdyby go sluchac, czlowiek brzeczalby przy kazdym kroku i wybuchal, kiedy usiadzie.
Lobsang biegl, by dotrzymac mu kroku.
— Droga piechota do Ankh-Morpork zajmie nam cale tygodnie, sprzataczu!
— Wykroimy sobie przejscie. — Lu-tze zatrzymal sie i odwrocil. — Myslisz, ze sobie poradzisz?