Potem jego pan wpadl na pomysl, zeby ozywic stwora, aby sam mogl sobie dziurkowac tasmy i nakrecac sprezyne. Igor, ktory dokladnie wiedzial, kiedy wykonywac instrukcje co do slowa, wieczorem przed naprawde porzadna burza poslusznie zmontowal klasyczny zestaw wysuwanego w gore stolu i piorunochronu. Nie widzial jednak, co sie stalo, kiedy blyskawica trafila mechanizm. Nie — uciekal wtedy ile sil w nogach i byl juz w polowie drogi ze wzgorza do wioski, niosac w torbie caly swoj majatek. Mimo to rozzarzone do bialosci kolko zebate zawarczalo mu nad glowa i wbilo sie w pien drzewa.
Lojalnosc wobec pana jest bardzo wazna, ustepuje jednak przed lojalnoscia wobec igorstwa.
Igor niezbyt lubil zegar. Jako czlowiek towarzyski wolal istoty, ktore krwawia. A kiedy zegar sie rozrastal, z wieloma czesciami, ktore wydawaly sie nie do konca znajdowac w tym swiecie, Jeremy stawal sie coraz bardziej zaabsorbowany, a Igor czul coraz wieksze napiecie. Wyraznie dzialo sie tu cos nowego, a chociaz Igory zawsze chetnie uczyly sie czegos nowego, to przeciez istnialy pewne granice. Igory nie wierzyly w zakazana wiedze ani w „To, czego Czlowiek nie Powinien Poznawac”, jednak oczywiscie pewnych spraw czlowiek nie powinien poznawac, na przyklad jakie to uczucie, kiedy kazda czasteczka ciala wysysana jest przez bardzo maly otwor. A to wlasnie wydawalo sie jedna z opcji dostepnych w najblizszej przyszlosci.
Byla tez lady LeJean. Igor dostawal dreszczy na jej widok, a nie nalezal do ludzi sklonnych do najlzejszych chocby dreszczykow. Lady LeJean nie byla zombi i nie byla wampirem, poniewaz nie pachniala jak zadne z nich. Nie pachniala jak cokolwiek. Doswiadczenie mowilo Igorowi, ze wszystko pachnie jak cos.
I jeszcze jedna sprawa…
— Jej ftopy nie dotykaja ziemi, jafnie panie — powiedzial.
— Oczywiscie, ze dotykaja — odparl Jeremy, przecierajac rekawem fragment mechanizmu. — Bedzie tu znowu za minute i siedemnascie sekund i jestem przekonany, ze jej stopy beda dotykac ziemi.
— Och, czafem dotykaja, jafnie panie. — Igor westchnal. — Ale profe ja obferwowac, kiedy idzie w gore albo w dol. Nie opanowala tego calkiem jak nalezy. Mozna niemal zobaczyc cienie na fchodach.
— Wchodach?
— Na ftopniach, jafnie panie.
Igor westchnal. Seplenienie sprawialo czasem klopoty. Prawde mowiac, Igor moglby z latwoscia wyleczyc te wade wymowy, ale stanowila ona wazna ceche igorstwa. Rownie dobrze moglby przestac utykac.
— Idz i stan przy drzwiach — polecil Jeremy. — Unoszenie sie w powietrzu nikogo nie czyni zlym czlowiekiem.
Igor wzruszyl ramionami. Mial wrazenie, ze w ogole nie czyni to czlowiekiem. W dodatku troche sie martwil, gdyz Jeremy ubral sie chyba dzis rano z wieksza niz zwykle starannoscia.
Uznal, ze w tych okolicznosciach lepiej nie poruszac tematu swego zatrudnienia. Probowal jednak rozgryzc te kwestie. Czy zostal zatrudniony, zanim lady LeJean zaangazowala Jeremy’ego do realizacji swego zlecenia? No coz, to by wskazywalo, ze znala sie na ludziach. Ale jego zatrudnila osobiscie w Bad Schuschein. A on tego samego dnia wyslal sie dylizansem pocztowym. Po czym okazalo sie, ze lady LeJean odwiedzila Jeremy’ego takze tego samego dnia.
Jedno tylko pokonuje odleglosc miedzy Uberwaldem i Ankh-Morpork szybciej od dylizansu pocztowego — magia. Chyba ze ktos wynalazl metode podrozy semaforami. Lady LeJean nie wygladala na czarownice.
Zegary w sklepie odezwaly sie kanonada dzwiekow, sygnalizujac mijanie siodmej, kiedy Igor otworzyl drzwi. Zawsze Wypada[10] uprzedzic stukanie. To kolejna regula kodeksu Igorow.
Szarpnal za klamke.
— Dwie polkwaterki, szanowny panie, czysciutkie i swieze — rzekl pan Socha, wreczajac mu butelki. — A taki dzien jak dzisiaj wrecz wola o swieza smietane, prawda?
Igor spojrzal na niego niechetnie, ale wzial butelki.
— Wole, kiedy juz zielenieje — oznajmil z wyzszoscia. — Milego dnia, panie Focha.
Zamknal drzwi.
— To nie ona? — spytal Jeremy, kiedy Igor wrocil do warsztatu.
— To byl mleczarz, jafnie panie.
— Jest juz spozniona o dwadziescia piec sekund! — zaniepokoil sie Jeremy. — Sadzisz, ze cos moglo sie jej przytrafic?
— Prawdziwe damy czefto bywaja modnie fpoznione, jafnie panie — stwierdzil Igor, chowajac mleko. Bylo lodowato zimne pod palcami.
— Jestem pewien, ze ona jest prawdziwa dama.
— Trudno mi ocenic, jafnie panie — odparl Igor, ktory mial w tej kwestii wspomniane juz watpliwosci.
Wrocil do sklepu i stanal z reka na klamce. Rozleglo sie stukanie.
Lady LeJean przeplynela obok Igora. Dwa trolle, nie zwracajac na niego uwagi, zajely pozycje przy drzwiach warsztatu. Igor uznal ich za kamienie do wynajecia, pracujace dla kazdego, kto zaplaci dwa dolary dziennie plus stawka za odleglosc.
Lady LeJean byla pod wrazeniem.
Praca nad zegarem zblizala sie ku koncowi. Nie byl to kanciasty mechanizm, o jakim Igorowi opowiadal dziadek. Jeremy, ku zaskoczeniu Igora — w calym domu nie bylo sladu zadnych ozdob — zdecydowal sie na imponujacy wyglad.
— Twoj dziadek pomagal budowac pierwszy z nich — powiedzial jakis czas temu. — No wiec zbudujemy taki w stylu dziadkow, co?
I oto stal przed nimi wysoki, smukly zegar szafkowy z krysztalu i szkla, w niepokojacy sposob odbijajacy swiatlo.
Igor wydal majatek na ulicy Chytrych Rzemieslnikow. Za odpowiednie pieniadze w Ankh-Morpork dalo sie kupic wszystko, ludzi takze. Dopilnowal, by zaden szlifierz krysztalow ani szklarz nie wykonywal tylu elementow, ze dalyby mu jakies pojecie o calosci zegara — jednak martwil sie niepotrzebnie. Za pieniadze mozna kupic takze brak zainteresowania. Poza tym kto by uwierzyl, ze mozna mierzyc czas krysztalami?
Dopiero w warsztacie wszystkie czesci skladaly sie w calosc.
Igor krzatal sie dookola i przecieral to i owo, uwaznie sluchajac, jak Jeremy demonstruje swoje dzielo.
— …nie trzeba tu zadnych czesci metalowych — mowil. — Odkrylismy metode pozwalajaca blyskawicy plynac przez krysztal i znalezlismy rzemieslnika, ktory potrafi wytopic uginajace sie troche szklo…
„My”, jak zauwazyl Igor. No coz, to typowe. „My” odkrylismy oznacza, ze jasnie pan czegos zadal, a Igor to wymyslal. Zreszta przeplyw blyskawic byl prawdziwa pasja calej rodziny. Majac do dyspozycji piasek, troche chemikaliow i kilka sekretow zawodowych, mozna zmusic blyskawice, by sluzyla na dwoch lapkach.
Lady LeJean wyciagnela dlon w rekawiczce i dotknela scianki zegara.
— A to mechanizm podzielnika — zaczal Jeremy, podnoszac z blatu krystaliczna tablice.
Ale lady LeJean patrzyla na zegar.
— Dodales mu tarcze i wskazowki — powiedziala. — Po co?
— Och, bardzo dobrze sie sprawdzi przy pomiarze tradycyjnego czasu. Oczywiscie tryby wszedzie sa ze szkla. W teorii nigdy nie bedzie wymagal regulacji. Wzor czasu pobiera z tykania wszechswiata.
— Aha… czyli je odkryles?
— To czas, ktorego potrzebuje najmniejsze mozliwe zdarzenie, jakie moze sie zdarzyc, aby sie zdarzyc. Wiem, ze istnieje.
Zrobila mine, jakby jej niemal zaimponowal.
— Ale zegar nie jest jeszcze dokonczony.
— Pewne problemy musimy rozstrzygac metoda prob i bledow. Ale uda sie nam. Igor twierdzi, ze w poniedzialek bedzie wielka burza. Dostarczy nam energii, jak mowi. A potem… — Usmiech rozjasnil twarz Jeremy’ego. — Potem nie bedzie juz powodu, by wszystkie zegary na swiecie nie wskazywaly dokladnie tego samego czasu.
Lady LeJean zerknela na Igora, ktory zaczal sie krzatac bardziej gorliwie.
— Czy sluga jest zadowalajacy?
— Och, marudzi troche, ale ma dobre serce. I drugie, zapasowe, jak rozumiem. Jest tez niezwykle sprawny we wszelkich rzemioslach.
— Tak, Igory zwykle sa takie — zgodzila sie z roztargnieniem. — Opanowaly chyba sztuke dziedziczenia